Mahagonny
Gorzka pralinka, Marzena Wiśniewska, Sztandar Młodych nr 168, 8.10.1982

Triumf „Opery za trzy gro­sze’’, która przystosowana do potrzeb dydaktycznych i od­świeżona trafiła w 1928 roku na scenę berlińskiego am Schiffbauerdamm był sprzeczny z in­tencjami autora. Znakomicie bawiącej się publiczności, której bardziej przypadła do gu­stu gangstersko-burdelowa romantyka umknęły belferskie morały Bertolda Brechta. Do upragnionego skandalu doszło dopiero w dwa lata później, po prapremierze opery „Wzrost i upadek miasta Mahagonny” w Lipsku. Tym razem intencje Brechta zostały trafnie odczy­tane. Słodka pralinka operowa po rozpakowaniu okazała się gorzką do przełknięcia pigułką. Cyniczne wyszydzenie społe­czeństwa nie mogło przejść nie zauważone.

Nie przypadkiem jednym tchem wspominam o prapremie­rach obydwu Brechtowskich spektakli: „Opery za trzy gro­sze” i „Wzrost i upadek miasta Mahagonny”, gdyż są one bar­dzo pokrewne zarówno w kli­macie jak
i przesłaniu. Prze­słaniu, które wydaje się ponad­czasowe. Odnoszę wrażenie, że zrealizowane przez Krzysztofa Zaleskiego w Teatrze Współ­czesnym „Mahagonny” odnoszą się także do współczesnego, pol­skiego „tu i teraz".

Mahagonny, miasto-sieć  zo­stało zbudowane po to, żeby zbijać na naiwności przyjezd­nych kiesę. Tu wszystkim jest pieniądz. Lecz oto Mahagonny ma całkowicie zniszczyć, zrównać z ziemią nadciągający huragan. Jutra już tutaj nie będzie, pozostaje dzisiaj, więc trzeba je umiejętnie wykorzy­stać. Znów pracują na pełnych obrotach knajpy i domy publiczne. Ale to za mało. Trzeba coś jeszcze wymyśleć, aby na­jeść się życia do syta. Kiedy zabawy trwają w pełni, hura­gan omija Mahagonny. Miasto jest uratowane. Ktoś jednak musi zapłacić za cenę jutra. W majestacie prawa zapłaci głową ten, kto nie ma pieniędzy.

Brecht walczący o dydaktycz­ny charakter teatru epickiego nie zamierzał wcale „wyemig­rować z krainy tego, co się po­doba i sprawia ludziom przyjemność”. Ostatecznie uznał, że taki typ teatru nie wyklucza rozrywki
i piękna. I to również mieli na uwadze realizatorzy warszawskiego spektaklu, który - trzeba przyznać - jest po prostu piękny.

Na triumf — tym razem Krzysztofa Zaleskiego — złoży­ło się wszystko:
i praca Jerzego Satanowskiego i scenografia Wiesława Olko i Krzysztofa Baumillera i znakomita gra młodego zespołu Teatru Współczesnego. Wśród aktorów, dobrze ustawionych głosów oraz grających zdyscyplinowanie
i niezwykle konsekwentnie wy­mieniłabym na pierwszym miejscu Krystynę Tkacz (wdo­wa Begbick) i Stanisławę Celińską (Jenny) a obok Wojcie­cha Wysockiego (liryczny Jim Mahoney) i Adama Ferency w prawie epizodycznej roli Jacoba Smithe’a.

Oddzielne słowa uznania na­leżą się współtwórcy tego przedstawienia — Jerzemu Sa­tanowskiemu. I to nie tylko za doskonałe przygotowanie ze­społu, ale i za muzykę do dwóch songów „Jenny i Jim” oraz „Jutro”, które na motywach utworów Brechta napisał autor przekładu, Jacek St. Buras

Deklaracja dostępności