Vanitas
"…a pod twoją magnolią kto leży?", Izabela Szymczak, 1.06.2024

ytuł spektaklu “Vanitas”, od razu, kiedy zapowiedziano jego premierę, przykuł moją uwagę. Motyw marności w sztuce epok średniowiecza i baroku był wszechobecny, a fascynacja śmiercią zdumiewała ogromem zwolenników. “Memento mori” zobrazowane przez ówczesnych artystów przybierało formę martwej natury z dominującą ludzką czaszką, dogasającą świecą, klepsydrą odmierzającą czas oraz psującymi się owocami. Przemijanie było, jest i będzie stałym elementem ziemskiego życia. Takie właśnie dzieło malarskie staje się głównym elementem czarnej komedii w reżyserii Macieja Englerta, cenionego dyrektora Teatru Współczesnego w Warszawie. Autorką scenariusza jest francuska dziennikarka i pisarka – Valérie Fayolle, która w sposób lekki i ironiczny zobrazowała rodzinne spotkanie tuż przed śmiercią seniora rodu i byłego deputowanego do parlamentu. Wspominam o tej funkcji dlatego, ponieważ polityka ma znaczący wpływ na losy owej rodziny.

Zaczyna się tradycyjnie… Przy łożu umierającego ojca (w tej roli Leon Charewicz) spotykają się dorosłe już dzieci: Jean-Baptiste (Szymon Mysłakowski) i Bruno (Mateusz Król) oraz ich młodsza siostra – Caroline (Monika Pikuła). Pierwszy z braci jest bogatym bankierem, zwanym przez resztę rekinem finansjery, któremu pieniądze przysłaniają zwykłe życie, w tym także postać żony, granej przez Barbarę Wypych. Ta, nie licząc na głębsze uczucia ze strony męża, straciwszy prawdziwą miłość w latach młodości, znajduje spełnienie w sprzątaniu. Zna wszystkie rodzaje środków czystości i całymi dniami wyciera kurze, mając może nadzieję, że zetrze brud ludzkich grzechów i pomyłek. Bruno to artysta, muzyk i poeta w jednym, choć – według starszego brata – typowy nieudacznik życiowy. Caroline zaś, jako jedyna mieszka z rodzicami, uczy dzieci w miejscowej szkole i cierpi na niedosłuch. Pragnieniem umierającego ojca staje się pogodzenie zwaśnionego rodzeństwa, ale jego słowa o rodzinie jako najcenniejszym skarbie, zostają wykpione. Wtedy dawny polityk bez skrupułów oznajmia dzieciom, że ich wydziedziczy, jeśli się nie pojednają, a cały majątek przypadnie niejakiemu François. I w tym momencie akcja nabiera tempa, a my zaczynamy świetnie się bawić, poznając historię rodziny i obserwując wielowątkowość zdarzeń.

Salon w tonacji zieleni mógłby być oazą spokoju, ale to właśnie w nim trwają najzagorzalsze dyskusje dotyczące testamentów, miłości, zdrad i śmierci. Najbardziej jednak ekscytującym miejscem jest strych, na którym lubi przebywać Jeanine, seniorka rodu, grana przez znakomitą Martę Lipińską. Kobieta godzinami przesiaduje w fotelu, czerpiąc przyjemność z bliskości ze swoim kochankiem… A ściślej rzecz ujmując, z jego czaszką, ukrytą w schowku za obrazem. Ową, trwającą od lat, intymną ceremonię, zakłócają dzieci, które podczas poszukiwań rodzinnych dokumentów, nieoczekiwanie natrafiają na czerep. I trochę, jak w kryminale, uświadamiają sobie, że gdzieś musi być reszta denata. Całej prawdy, niemal ze szczegółami, dowiadują się od matki, która, mimo upływu czasu i występujących zaników pamięci, pozostaje nieugiętą optymistką.

Nawet nie wyobrażacie sobie, jak bardzo chciałam panią Martę zobaczyć na żywo i usłyszeć jej głos. Razem z moją mamą jesteśmy fankami tej niesamowitej aktorki. Niemal przez trzydzieści lat bawiły nas słuchowiska w radiowej Trójce, podczas których pani Eliza powtarzała jak mantrę “kocham pana, panie Sułku jedyny”. Wielokrotnie odtwarzamy “Nad Niemnem”, by posłuchać westchnień Emilii Korczyńskiej, która zmuszona jest obchodzić się bez wielu rzeczy, które są “tym dla duszy, co chleb dla ciała”. Postacie, w które wciela się pani Marta Lipińska, zawsze stają się niebanalne i pełne temperamentu. Wystarczy chociażby popatrzeć na gospodynię proboszcza w serialu “Ranczo”. W “Vanitas” po mistrzowsku odgrywa swoją rolę, a ja patrzę w nią, jak w obrazek, starając się zapamiętać każdy gest i mimikę. Jest po prostu niesamowita! Jedno jej wymowne spojrzenie zastępuje sto niewypowiedzianych słów. U pani Marty nie ma miejsca na pomyłkę, wszystko jest dopięte na ostatni guzik i wszystko ma swój czas. Marzyłam, by zobaczyć wielką grę i oto ją oglądam z zapartym tchem. I gdybym była panem Sułkiem, powiedziałabym “kocham panią, pani Elizo” za tę moc wzruszeń, których mogę doświadczać za każdym razem, gdy patrzę na jej kunszt aktorski.

Zapewne ciekawi was, do kogo należy czaszka i gdzie znajduje się jej reszta. Przezabawne dialogi i komiczne sceny wywołują salwy śmiechu na widowni, a ja rozmyślam o mojej magnolii, którą kilka dni wcześniej przesadzałam. Czy ktoś, nie daj Boże, pod nią leżał, a ja go nie zauważyłam? Akt pierwszy w kilku słowach podsumowuje Jean-Baptiste: “mama zabiła… (tego Wam nie zdradzę), tata pogrzebał go w ogrodzie, a jedno z nas jest… bękartem!”. Moje domysły na ten temat potwierdził akt drugi, który co prawda kończy się śmiercią seniora rodu, ale także wzajemnym zrozumieniem i zgodą pomiędzy braćmi i siostrą. Pomimo szczęśliwego zakończenia spektaklu, mam wrażenie, że perypetie tej rodziny nadal się toczą, gdzieś za kulisami, a może w innym wymiarze. Z całą pewnością to jedna z tych niezwykłych sztuk, którą chciałoby się oglądać dalej. I dalej…

Link do źródła>>

Deklaracja dostępności