Vanitas
„Vanitas vanitatum et omnia vanitas” w komediowej szacie, Anna Czajkowska, Teatr dla Wszystkich, 2.05.2024
Inscenizacje w reżyserii Macieja Englerta, od lat doceniane i nagradzane, długo i niezmiennie bawiły publiczność warszawskiego Teatru Współczesnego – głównie dzięki znakomitej grze aktorów (przecież ten warszawski teatr z tego między innymi słynie), odpowiedniemu doborowi tekstów i starannej reżyserii, wciąż pełnej mądrości i zdumiewającej świeżości spojrzenia na otaczający świat. Spektakl „Vanitas”, którym Maciej Englert żegna się z pełnioną od 1981 roku funkcją dyrektora Teatru Współczesnego w Warszawie z pewnością dorówna im dowcipem, dobrze skonstruowanym dialogiem, sprawną reżyserią i aktorskim kunsztem. Teatralny debiut Valérie Fayolle, francuskiej dziennikarki i pisarki, nie jest komedią obyczajową z drugim dnem, nadmiernie drążącą czy przełomową. Jednak pozostaje refleksyjny i przezabawny. Czarna komedia, pełna humoru makabreska rodzinna z gwałtownymi, zaskakującymi zwrotami akcji spodoba się wielbicielom ironii słownej i sytuacyjnej oraz wszystkim widzom, którzy lubią nietuzinkową rozrywkę teatralną.
Do domu rodzinnego przybywają dorosłe, zajęte od dawna własnym życiem dzieci. Od lat skłóceni dwaj bracia i siostra (ona jedna została przy rodzicach) stają przy łóżku chorego ojca, który grozi im wydziedziczeniem, jeśli nie dojdą do porozumienia. Dodatkowo próbują wspierać matkę, zmagającą się z utratą pamięci (gra ją cudowna Marta Lipińska). Testament i nieznajomy, o którym pierwszy raz w nim przeczytają, potem dziwny przedmiot znaleziony na strychu, to dopiero początek niespodzianek i skrywanych przez rodziców tajemnic związanych z przeszłością. Wszystko to uderzy w pozorną, chwiejną równowagę rodziny i stanie się początkiem zaskakujących perypetii.
Maciej Englert wyraźnie podkreśla, że: „akurat ta premiera jest ostatnia dla mnie jako dyrektora… . Nie znaczy to, że próbowałem podsumować swoje życie. Jest to jedno z przedstawień, które Teatr Współczesny jako teatr repertuarowy miał w swoim rocznym projekcie” – mówił w Polskim Radiu. Dobrze skrojona, dwuaktowa sztuka trzyma w napięciu i nie nuży, choć muszę przyznać, że kilka elementów można by w niej poprawić. Pierwsza część, przed przerwą, ma dobre tempo, napięcie szybko rośnie, widz wstrzymuje oddech. Druga część wpada trochę w monotonię, autorka nie wykorzystuje części poruszonych wątków i płynność wyraźnie spada, przebieg akcji już tak nie intryguje – brakuje elementu zaskoczenia, całość staje się zbyt przewidywalna. Mimo to, nieco melodramatyczna komedia pozostaje wielce wdzięczną, jednocześnie śmiesząc i wzruszając. W groteskowo–makabrycznej, zamkniętej przestrzeni „szczytem próżności” (tak należałoby tłumaczyć francuski tytuł „Le comble de la vanité”, ale uważam, że „Vanitas” brzmi dużo zgrabniej) byłaby wiara w powodzenie ucieczki od rodzinnych tajemnic. Reżyser najnowszej propozycji repertuarowej Współczesnego dobrze wie, jak prowadzić linię dramaturgiczną, dzięki czemu eksponuje groteskę i humor widoczny w rysunku postaci, sytuacjach, łącząc je z poruszającymi, lirycznymi elementami. Aktorzy podążają za jego wskazówkami w wielce udany sposób, ukazując charakterystyczne typy osobowości i ich wielce zróżnicowane cechy indywidualne.
Spektakl jest w zasadzie popisem aktorskiej klasy Marty Lipińskiej. Niepowtarzalnym! Lipińska zbudowała cudowną, pełną uroku postać Jeanine, pełną niezłomnego optymizmu, który ją czasem zawodzi, gdy świadomość upływu czasu, starość i zaniki pamięci dają się we znaki. Talent sceniczny i komediowy artystki, od dawna związanej z Teatrem Współczesnym, kolejny raz zachwyca. Podziwiam sposób wchodzenia w rolę, zrozumienie, jakim obdarza swoją bohaterkę – momentami niemożliwą i ironiczną, a jednak uroczą Jeanine. Marta Lipińska gra w bardzo wyważony sposób, gestem, spojrzeniem, słowem i grymasem twarzy, każdym niemal nerwem. Głos, mimika i wdzięczny ruch wydają się lekkie i niewymuszone, a to wszystko przecież wynika ze znakomitej techniki i doświadczenia. Nienaganna dykcja, świadomość językowa, cudowny tembr głosu pozwalają jej z każdego drobiazgu – dialogu, monologu – uczynić dodatkowy, humorystyczny element. Obok znakomitej Marty Lipińskiej w spektaklu mam okazję podziwiać jeszcze kilka udanych kreacji – Monika Pikuła gra Caroline, najmłodszą z rodzeństwa, Szymon Mysłakowski Jeana-Baptiste’a, starszego syna, a Mateusz Król Bruna, jego młodszego brata. Wszyscy grają mocno, naturalnie cieniują każdą emocję. Jedynie Barbara Wypych jako Barbara, żona Jean-Baptiste’a, wypada trochę blado, za dużo w niej sztywności. Choć przyznaję, jej postać za sprawą autorki została mocno ograniczona – tak a nie inaczej rozpisana rola już w samym scenariuszu odebrała Barbarze większy ładunek emocjonalności.
Bardzo teatralna jest scenografia Marcina Stajewskiego – z „duszą”, ze zmysłowym klimatem, z ciekawymi pomysłami na adaptację przestrzeni dodaje smaku całości. Wzbogacone grą świateł i przemyślanymi kostiumami Anny Englert dekoracje i tło pięknie łączą się z muzyką Mateusza Dębskiego.
Reżyser dostrzega i eksponuje niebanalny humor, magię i teatralny styl adaptacji, a aktorzy tworzą swoje kreacje z werwą, barwnie i wyraziście. Spektakl lekki, dowcipny bawi i nie da się ukryć, że rozrywka, oczyszczający śmiech oraz nuta refleksji warte są grzechu. Czarna komedia, pełna humoru makabreska rodzinna z gwałtownymi, zaskakującymi zwrotami akcji spodoba się wielbicielom ironii słownej i sytuacyjnej oraz wszystkim widzom, którzy lubią nietuzinkową rozrywkę teatralną.