Król umiera czyli ceremonie
Andrzej Wirth, Kultura, 21.07.1963
Przedstawienie w Teatrze Współczesnym było staranne i nużące. Kreczmar miał słuszną koncepcję reżyserską. Nastawił aktorów na tonację znudzoną i obojętną, na grę nie "na serio". Tonację te podchwyciła świetnie zwłaszcza Gordon-Górecka (Małgorzata); Rudzki (Lekarz) rozwinął ją w kierunku niemal kabaretowej płaskości. Koncepcja reżyserska wymagała ostrego przeciwstawienia protagonisty Berangera, który powinien grac na serio, i wszystkich pozostałych partnerów dramatu. Tutaj dał o sobie znać błąd w obsadzie roli tytułowej. Fijewski jest znakomitym aktorem komicznym; nie ma jednak dość siły, aby unieść wielką rolę dramatyczną. To, co jest siłą tego aktora w rolach o innym charakterze, tu demaskuje się jako słabość. Fijewskiemu brakło "wnętrza", nadrabiał więc minami; mistrz humoru sytuacyjnego, precyzyjnego detalu komicznego, w tej roli czuł się nieswojo, niepewnie i nie potrafił ukryć tego na scenie. Zaczął błyskotliwie, ale szybko zabrakło mu oddechu i trzygodzinna agonia Berangera przekształciła się w równie przewlekłe umieranie na scenie komika Fijewskiego. Był w tym niejaki perwersyjny sukces; publiczność wczuwając się w zmagania ulubionego aktora, uczestniczyła chwilami na serio w ceremoniach Ionesco.