Saszka
Czy on mnie kochał?, Anna Czajkowska, Teatr dla Was., 24/10/14
Teatr przy Mokotowskiej, ze spektaklami na poziomie i aktorami z klasą, zróżnicowanym repertuarem, bez chybionych czy wydumanych eksperymentów reżyserskich, tym razem również mnie nie zawiódł. „Saszka. Sen w dwóch aktach” to spektakl według tekstu Dmitrija Bogosławskiego, dwudziestodziewięcioletniego białoruskiego dramaturga i aktora. Reżyserem przedstawienia jest Wojciech Urbański, który debiutował dwa lata temu w Teatrze Powszechnym spektaklem „Marzenie Nataszy”. Urbański chętnie wystawia sztuki nowych rosyjskich autorów, bo – jak sam przyznaje – czuje silną inspirację rosyjskim teatrem. „Szukam czegoś, co opisuje tamtejszą rzeczywistość, albo czegoś z tamtego świata, dzięki czemu mogę opisać naszą rzeczywistość”. Tym razem, w Teatrze Współczesnym, przygotował polską prapremierę głośnego, hojnie nagradzanego na festiwalach, dramatu „Tichij szoroch uchodiaszczych szagow”.
„Saszka” to obraz rodziny kreślony zwyczajnie, ale z psychologicznym wyczuciem charakterów postaci i relacji rodzinnych. Stara chałupa, gdzieś w małej miejscowości, pewnie na Białorusi, nie wytrzymuje próby czasu i rozpada się z biegiem lat. A kiedyś ... - pięcioro ich było w domu – cztery dziewczyny i chłopak, najmłodszy, Aleksander czyli Sasza. Dobrze im się żyło przy rodzicach – mama bajki opowiadała, chlebem karmiła, tata surowy, nieraz ostro karcił, ale śliwki z sadu w czapce przynosił i chyba kochał. Czy aby na pewno kochał? Ania i Sasza, jako „smarkateria”, od maleńkości trzymali sztamę. Gdy dorośli ich losy potoczyły się rozmaicie, ale sztama została. Teraz rodzeństwo rozbiegło się po świecie, widuje się bardzo rzadko. Nawet śmierć rodziców nie zgromadziła ich razem na cmentarzu. Nie spotkali się na pogrzebach, ale w końcu staną obok siebie nad grobem ojca i matki, a powodem będą pieniądze. Jakie to banalne, przyziemne i niemal każdemu znane z autopsji. I smutne. Na scenie niepozorni bohaterowie, ale za to jakże ludzcy. Zmagają się z codziennością, z trudem wiążą koniec z końcem i robią dobrą minę do złej gry. Jak trzeba to wypiją za zdrowie, jak nie trzeba też. Za chlebem emigrują i nie zawsze wiedzą, co w życiu powinno być najważniejsze.
Nie jest to spektakl dla widzów niecierpliwych, żądnych wartkiej fabuły i szybkich zwrotów akcji; jego atmosfera gęstniej powoli - staje się przy tym coraz bardziej dziwna i metafizyczna. Żywi, martwi – kto jest kim? Sasza, za wszelką cenę chce poznać prawdę – czy ojciec go kochał? Wszyscy – siostry, ojciec, Albert, nawet Jurasik, wysyłają mu jakieś znaki, ale on ich nie rozumie. I męczy się z tym. Niepokój i napięcie rośnie, duszny sen męczy. Szczególny nacisk kładzie reżyser na relacje między Saszą a Dimitriczem, jego ojcem, a tym samym między aktorami - Borysem Szycem i Januszem Michałowskim. Ich stosunek jako żywo odzwierciedla niuanse relacji synowsko-ojcowskich. Bez przydługich zdań, tylko spojrzeniem, gestem, pół-słowem, czymś nieuchwytnym. Jak oni to robią? Ich banalne z pozoru rozmowy,prowadzone we śnie, nie mówią wprost o miłości, ale ona tam jest, czai się w tle. To już kolejny raz, gdy Szyc wciela się na scenie w syna, a Janusz Michałowski w nieżyjącego rodzica. To wielka przyjemność dla widza obserwować obu aktorów na scenie. Niewątpliwie teatr to ich miejsce, choć na ekranie też radzą sobie bardzo dobrze.
Kobiece role reżyser powierzył Monice Kwiatkowskiej, Kindze Tabor, Kamili Kuboth i Monice Pikule. Słuszna decyzja, bo każda z nich wie, jaką postać kreuje. Pełna ciepła i wrażliwości Ania, to przepiękna, wzruszająca rola Moniki Kwiatkowskiej. Właśnie takie proste i niewyszukane określenia kołaczą mi w głowie, gdy patrzę na tę młodą aktorkę. Przyziemna i irytująca Zina budzi we mnie, mimo wszystko, jakiś rodzaj sympatii. Jej alkoholizm nie wynika tylko z fantazji i Monika Pikuła bardzo dobrze to pokazuje. Kinga Tabor gra Natalię, starszą siostrę z Kanady. Wyluzowana, w modnym, choć kiczowatym futerku, próbuje wkupić się w łaski brata i innych -„I have a present for you”, ale jakoś jej to nie wychodzi, a ręce drżą coraz bardziej. Jej „bogactwo zza oceanu” to tylko pozory. Bo Natalia ma też swoje cierpienia i dramaty.
Nie byłoby tego spektaklu bez tajemniczej postaci medium (a może hipnotyzera albo terapeuty?), w którą znakomicie wciela się Sławomir Orzechowski. Albert jest dziwny, nieco ciapowaty, ale wprowadza do spektaklu niepokojący element metafizycznej gry, coraz bardziej intrygującej, pomału dominującej nad realnością. Kim właściwie jest? Nie sposób pominąć znakomitego Damiana Damięckiego, który w roli przygłuchego Jurasika nie daje się przyćmić innym aktorom, wyraźnie zaznacza swoją sceniczną obecność, choć gra epizodyczną rolę. Nic dziwnego, przecież to aktor z klasą i wielkim doświadczeniem. Dziś już trochę zapomniany, a szkoda... .
Spektakl „Saszka. Sen w dwóch aktach” nie jest na pewno dziełem dla teatru przełomowym, ale szczerze polecam go młodym i starszym widzom, którzy cenią dobrą literaturę, precyzyjną reżyserię i znakomite aktorstwo.