Nim odleci
Tragedia (nie)obecności – „Nim odleci” w Teatrze Współczesnym w Warszawie, Ania Pniewska, kulturanacodzien.pl, grudzień 2018
Nim odleci w reżyserii Macieja Englerta otwiera spójny obrazek – dom, w nim dwie postaci: ojciec (Krzysztof Kowalewski), lekko przygarbiony, stojący tyłem, wpatrzony w dal gdzieś za oknem i szczupła blondynka, córka (Monika Krzywkowska), ta z kolei wpatrzona w niego. Scenografia wręcz naturalistyczna, tak drobiazgowa i wierna rzeczywistości. Na półkach znajdziemy wszystkie niezbędne przyprawy, kosz owoców, z kranu nieraz poleci woda, a gdzieś w tle widoczne będą: duży globus, sterta papierów i dokumentów, i wyłaniająca się zza otwartych drzwi sypialnia. Zwykły obrazek ze zwykłymi ludźmi, chciałoby się powiedzieć. Jak się okaże, jedynie z pozoru, bowiem w tych zwykłych realiach rozgrywa się niezwykły dramat (nie)obecności.
Podczas spektaklu dyskomfort, związany z unoszącym się w powietrzu przeczuciem, że status świata przedstawionego, czy raczej jego postaci, nie jest tak pewny, jakby się zdawało. Tekst dramatu Floriana Zellera jest labiryntem, czytelnik (a tutaj widz) gubi się w zachwianej chronologii zdarzeń, pełnej retrospekcji i niespodziewanych zakrętów. Ten pierwszy rodzinny obrazek był jak wycięty i zamknięty wycinek rzeczywistości, jednak już z każdym kolejnym dialogiem pojawiały się na nim kolejne pęknięcia, luki. Gdzie jest granica pomiędzy żywymi a martwymi? Który punkt widzenia jest prawdziwy? Kto jest obecny, a kto jawi się jako złudzenie, fantazmat wyobraźni? – te pytania towarzyszyły mi przez cały spektakl.
Granica, jeśli w ogóle istnieje, jest bardzo cienka, zatarta; tym bardziej, że refleksji poddana zostaje obecność w ogóle; postaci nie chcą jedynie zajmować fizycznej przestrzeni, dopominają się o swoje „ja”. Ojciec, rewelacyjnie oddany przez Kowalewskiego, obecny jest, jednak poniekąd nieświadomy, tracący zmysły. Momentami żyje w zupełnie innym świecie, nie odpowiada na serię pytań córki, tylko z nostalgią wpatruje się w okno. W jednym z bardziej poruszających fragmentów spektaklu powie: „Ja tu jestem!” – w tym przejmującym monologu dochodzi do głosu jego świadomość, która domaga się tego, by nie traktować go jak atrapę człowieka. Córki rozmawiają za jego plecami o sprzedaży domu, o przeniesieniu go do domu spokojnej starości, jednak właśnie tym momencie mężczyzna zaznacza swoją obecność – nie fizyczną, ale mentalną.
Nie mniej, przez cały spektakl mamy poczucie, że jest on zawieszony pomiędzy tu i teraz a gdzieś indziej. Jego dualistyczne rozdarcie potęguje świetnie skonstruowana przestrzeń (za którą odpowiada Marcin Stajewski). Podczas jednego z monologów widzimy ojca stojącego na scenie, a za nim odbicie w dość odległym, sypialnianym lustrze.
Niestety, nie każda interpretacja słowa wywołuje pozytywne wrażenie, spora część spektaklu jest, kolokwialnie mówiąc, przegadana. Kilka osób przy stole, rozmowa, niekiedy – mam wrażenie – dość bezrefleksyjne podanie tekstu, któremu towarzyszy brak napięcia dramatycznego. Widać dużą amplitudę pomiędzy niektórymi dość jałowymi dialogami przy rodzinnym stole (czy też fotelu) a przykładowo sceną ze świetną Agnieszką Pilaszewską, pełną uroku dyskusją o gotowaniu z żoną (Marta Lipińska) lub ripostami ojca, w których ujawnia się jego poczucie humoru.
A gdy ten humor wypiera refleksyjna zaduma, czego (kogo właściwie) ojciec z takim utęsknieniem wypatruje przez okno? To przeszłość czy teraźniejszość? Retrospekcja czy projekcja wyobraźni, która tak rozpaczliwie woła o alternatywną wizję egzystencji? Ostatni dialog rozgrywający się pomiędzy małżeństwem w wyobraźni jednej z postaci jest pięknym, klamrowym zamknięciem spektaklu. Towarzyszy mu prosta i wielokrotnie przetwarzana refleksja, jednak zawsze poruszająca.
W tym kontekście niezwykle trafna wydaje się zmiana tytułu – z oryginalnego Przed Odlotem na Nim odleci – bezpośrednio ewokuje fragment wiersza, który powtarzają sobie kochankowie: „Pośród największej burzy / Zawsze jest jakiś ptak, by nas uspokoić / Ten nieznajomy ptak / Śpiewa nim odleci…”.
link do źródła: kulturanacodzien.pl