Letycja i lubczyk
Shaffer i aktorzy, Jadwiga Jakubowska, Perspektywy nr 6, 9.02.1990

 

Nie wiem, czy Peter Shaffer, pisząc „Letycję i lubczyk”, myślał o konkret­nych wykonawcach. Alę sądzę, że Maja Komorowska i Zofia Kucówna zyskałyby pełną aprobatę dramaturga. Są wspania­łe.

Pierwszy ton podaje, już z racji same­go tekstu, Letycja Komorowskiej. Spon­taniczna, zabawna, a jednocześnie usy­tuowana wśród rozmaitych pozakomediowych odniesień. Shaffer, znany u nas przede wszystkim jako autor „Czarnej komedii” i „Amadeusza”, wielokrotnie sięgał do sfer mistyfikacji. Jego bohate­rowie mieli na ogół świadomość prowadzonej gry, choć często stawali się też głównymi ofiarami maskarady.
Tak shafferowski komizm dotykał dramatu, uciekał w absurd, gromadził niedopowiedzenia.

Co prawda zdarzało się, że złożona for­ma stylistyczna chroniła również gadul­stwo.
Lecz tu zyskiwał pisarz pomoc ze strony teatru. A ściślej mówiąc ze strony aktorów, którym proponował postacie o szerokim zakresie scenicznych działań. Preferencja otwartych, nieraz tylko szki­cowanych charakterystyk rozszerzała swobodny wybór środków ekspresji, ale i stawiała warunek szczególnej dyscypliny. Stąd wiara
w wykonawcę idealnego, którego Shaffer uznał bez mała za credo artystyczne. „Wielcy aktorzy są dziś ga­tunkiem o wiele bardziej zagrożonym, niż białe nosorożce, a przy tym gatun­kiem nieskończenie ważniejszym dla zdrowia i szczęścia ludzkości”. Tę wiarę potwierdza również spektakl zrealizowa­ny w Teatrze Współczesnym (Scena 19.15).

Reżyser Maciej Englert konsekwent­nie rozplanował właściwe dla „gry o sło­wa” sytuacje. Specjalne miejsce dialogu (celny przekład G. i M. Gottesmanów) za­znacza oszczędna, rysująca tylko pewne rodzajowe tło zdarzeń scenografia Ewy Starowieyskiej. Porządku dowcipu, iro­nii, lirycznych przypisów pilnuje przez cały czas zespół aktorski.
Po zabawnych zbliżeniach grupowych wizerunków kon­wersacja ogranicza się do dwóch partne­rek. I to ogranicza się w sposób precyzyj­ny. Burzliwie wyrażanym emocjom
i nastrojom Letycji towarzyszy powściągli­wa Charlotta Zofii Kucówny. Gdyby jed­nak cały proces stopniowego odsłaniania prawdy o Charlotcie tłumaczył się sa­mym rozwojem akcji, bylibyśmy świad­kami przedłużanej na siłę anegdoty. Bo­gate, rozmaite
w brzmieniach głosu, gestyce, ruchu aktorstwo rozszerza tekst i dopełnia ważną dla miary komedii teatralizację. Wówczas spotykają się kwes­tie śmieszne i wzruszające, których obec­ność uzasadnia jeszcze w finale znako­mity epizod Bardolpha Bronisława Pawlika. Dalej będzie już tylko szaleństwo prowadzące donikąd. Lecz i jego osta­teczny wyraz kształtuje się dzięki perfekcji obu głównych ról.      

                                           Jadwiga Jakubowska, Perspektywy nr 6, 9 II 1990 r.

 

Deklaracja dostępności