Kolacja na cztery ręce
Kolacja na trzech aktorów, Tomasz Miłkowski, Trybuna Ludu nr 111, 13.05.1986
W warszawskim i Teatrze Współczesnym można obejrzeć kolejną premierę „Sceny 19.15” – „Kolacja na cztery ręce” Paula Barza. Rzecz na trzech świetnych aktorów i tak też podana.
„Scena 19.15” jest, oczywiście, sceną umowną, od całości repertuaru różni ją godzina rozpoczęcia spektakli, a stanowi świadome nawiązanie do niegdysiejszych sukcesów Teatru Współczesnego na jego Małej Scenie. Grywa się tu repertuar kalibru lżejszego, co nie znaczy, że byle jaki. Sztuka Paula Barza należy do wartkiego dziś w Europie nurtu utworów kameralnych, obliczonych na imprezy teatralne i benefisy, ale przecież stawiających szczególne wymagania aktorom.
Pomysł dramatu jest prosty. Barz doprowadza na scenie do spotkania dwóch mistrzów-kompozytorów niemieckiego baroku: Fryderyka Haendla i Jana Sebastiana Bacha. W rzeczywistości takie spotkanie się nie odbyło, co nie przeszkadza autorowi, sięgającemu po źródła biograficzne, inteligentnie zderzyć dwie, skrajne postawy wobec życia i sztuki, postawę człowieka światowego sukcesu i postawę zasiedziałego prowincjusza, pędzącego życie znacznie mniej efektowne.
Tak pomyślane spotkanie staje się źródłem nieodpartego komizmu. Muzycy prowadzą ze sobą wyrafinowaną grę, prowadzą walkę na racje i oracje, a przy okazji Barzowi udaje się powiedzieć kilka niegłupich zdań o sytuacji artysty
w społeczeństwie.
Nie są to może odkrycia wielkiej miary, ale skreślona wprawną ręką,
z umiejętnością widzenia praw sceny. Toteż aktorzy mają okazję ukazania swoich możliwości. Tak się dzieje, we Współczesnym, gdzie role muzyków powierzono wytrawnym artystom: Czesławowi Wołłejce (Haendel) i Mariuszowi Dmochowskiemu (Bach). Towarzyszy im Henryk Borowski jako totumfacki Haendla, wprowadzający dodatkowe napięcia i wybuchy gniewu swego żywiciela.
Rysunek postaci opiera się na grze kontrastów i zamianie ról. Zrazu więc Wołłejko demonstruje światowość Haendla obcesowym sposobem bycia
i poklepywaniem kolegi po ramieniu, Bach zaś jako prowincjusz prezentuje się
z kulturą, skromnością. Potem role się odwrócą i nadejdzie chwila szczerości, ujawni się tajona wzajem zazdrość, spadają maski. -
Warto zatem wybrać się na Mokotowską, aby uczestniczyć w fikcyjnym spotkaniu londyńskiego dandysa z lipskim kantorem. Przede wszystkim ze względu na mistrzowski warsztat aktorów, rzecz w teatrze coraz rzadszą.