Napis
Przedstawienia broni głównie tekst, Katarzyna Grabowska, Portal TVP, 30.12.2005
Groźna poprawność polityczna i sztuczna pogoń za byciem na czasie ukazane w krzywym zwierciadle to główny temat "Napisu" - sztuki Géralda Sibleyrasa, wystawianej w stołecznym Teatrze Współczesnym. Najnowsza produkcja niestety nie poraża grą aktorską, mimo że w głównych rolach "sztandarowi" aktorzy Współczesnego: Kowalewski, Lipińska i Pilaszewska. Przedstawienia broni głównie tekst, niebezpiecznie aktualny w obliczu ostatnich wydarzeń we Francji, obnażający fałszywą rzeczywistość i zakłamanie społeczne, jakimi karmione są współczesne narody, nie tylko francuski. Autorem "Napisu" jest pisarz i scenarzysta Gérald Sibleyras, znany szerszej publiczności dzięki wystawianym także w Polsce "Beretowi z żółwia", "Ryzykownej zabawie" czy "Wietrze w topolach". Za "Napis", który premierę miał w 2004 r., Sibleyras zebrał kilka nominacji do najważniejszych nagród teatralnych we Francji - Molierów. Rzecz dzieje się w jednym z paryskich domów, aspirujących do bycia kamienicą z wyższych sfer. Wszyscy mieszkańcy są dla siebie nad wyraz uprzejmi, wszyscy się znają i odnoszą do siebie z szacunkiem i życzliwością. Chadzają na święto dzielnicy i przeróżne festiwale, jednocząc się w duchu modnej współcześnie integracji. Słowem - istna sielanka. Jednak ten, zdawałoby się, świat bez wad legnie w gruzach, gdy w windzie pojawia się tytułowy napis. I w tym momencie idealny porządek paryskiej kamienicy pryska jak bańka mydlana. Chociaż w windzie widnieją różne hasła, od miłosnych wyznań po wiecznie aktualne "śmierć faszystom!", dopiero użycie w stosunku do nowego lokatora określania pewnej części męskiej fizjonomii zmienia wszystko i wszystkich. Od tej pory nic nie jest już takie same, chociaż długo starzy lokatorzy udają, że napis tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia i na stosunek do nowego mieszkańca nie ma wpływu. Udają, ponieważ taki "system" dotąd przynosił im same społeczne korzyści - w kamienicy nie było napięć i kłótni, a wspólne spotkania służyły tylko umacnianiu przyjaźni. Niestety, wszystko co złudne, fałszywe i tak naprawdę wygodne - nie może trwać wiecznie. Na przyjęciu, które ma wyjaśnić ostatecznie kwestię autorstwa felernego napisu bohaterowie w końcu ściągają tak przydatne w życiu maski. I okazuje się, że pod tymi maskami wykształconych, kulturalnych i nad wyraz tolerancyjnych istot kryją się istne potwory - ludzie, którzy tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Ludzie, którzy w pogoni za nowinkami technicznymi i tym, co obecnie na topie, pogubili kompletnie samych siebie. Umieją korzystać z internetu i w małym palcu mają przydatne na przyjęciach miłe dykteryjki, a nie umieją szczerze rozmawiać, przyznać się do błędu, są emocjonalnymi kalekami. Dla aktora taka gra pozorów stanowi nie lada wyzwanie twórcze, któremu nie wszyscy chyba występujący w "Napisie" w pełni umieli sprostać. Ich bohaterowie są za płytcy, dlatego w finale nie za bardzo wierzymy w ich mentalną dekonspirację. Jak zwykle dobre wrażenie zrobiła stara gwardia - Krzysztof Kowalewski, Janusz Michałowski i Marta Lipińska potrafili zbudować wiarygodne postaci. Młodsze pokolenie - Agnieszka Pilaszewska i Monika Krzywkowska są niestety wręcz bezbarwne, chociaż uczciwie trzeba przyznać, że akurat rola Krzywkowskiej nie daje takich możliwości, by w pełni zaistnieć na scenie. Najgorsze wrażenie na widzach robi Leon Charewicz w roli nowego lokatora, który usilnie stara się dowiedzieć, kto i za co napisał na jego temat to brzydkie słowo. Chociaż przedstawienie momentami wywołuje śmiech na widowni, tak naprawdę trochę smutny to spektakl. Aktorskie popisy wywołują uczucie niedosytu, a niejeden widz wyjdzie z teatru z poczuciem, że zna osoby, które mogły posłużyć za pierwowzory bohaterów "Napisu". Jeszcze gorzej, gdy uświadomi sobie, że niejeden raz sam zachował się jak lokatorzy tej francuskiej kamienicy - w imię niezdrowej poprawności politycznej i wygodnej postawy "nie wychylaj się, a wszystko będzie dobrze" zrezygnował z samodzielnego myślenia i swobody wypowiedzi, żeby tylko nie narazić się innym. Reasumując, w dobie tzw. wolności warto wybrać się do Współczesnego, by zrozumieć, jak perfidnie zostaliśmy zniewoleni przez... samych siebie."