Moulin Noir. Antyrewia.
Nowy Rok w barwie Noir, Dominik Ferenc, Teatralia, 23.12.2008
Teatr Współczesny żegna stary rok mocnym uderzeniem. Jednym ciosem rozkłada na łopatki wszystkie pozostałe tegoroczne premiery. Żaden spektakl nie podziałał na mnie tak jak "Moulin Noir" w reżyserii Marcina Przybylskiego. Posługując się terminologią piłkarską przedstawienie dwóch panów P (Przybylski & Perkman) osiąga "international level". Ten rok w polskiej działalności artystycznej powinien nazywać się rokiem Przybylskiego. Ten nietuzinkowy artysta dał się nam poznać już z różnych stron: jedni znają go z Teatru Narodowego, inni z Teatru Polskiego Radia, jeszcze inni, jako głos Ryczypiska w nowej odsłonie "Opowieści z Narnii" (najwyrazistszy i najbardziej profesjonalny dubbing w całym tym mdłym filmie), może ktoś postrzega go, jako szansonistę z płyty Vernix czy "Spacerowicza" ze spektaklu Igora Gorzkowskiego. Można tak wymieniać i wymieniać, jednak cała ta artystyczna spuścizna zdaje się być lekko wyblakniętym odcieniem czerni przy intensywnej i nasyconej barwie spektaklu "Moulin Noir Antyrewia". Przedstawienie zdaje się być autoportretem mrocznych myśli reżysera, dzięki któremu w przyszłości bez odcisków palców będziemy w stanie z łatwością zidentyfikować tego twórcę młodego pokolenia. Twórcy i odtwórcy muzycznej rewii poprzez piosenki Nicka Cavea, Martyna Jacquesa i Toma Waitsa pokazują, że w dzisiejszym świecie nie ma miejsca na kabaretowy Czerwony Młyn w dzielnicy czerwonych latarni. Wszystko przesłania Czarny Młyn upodlenia w dzielnicy "możliwe", że tuż za rogiem. Czarna rzeczywistość w świecie Moulin Noir jest rzeczywiście mroczna i mogłoby się wydawać, że znacznie odbiega od naszej zwykłej codzienności, ale gdy zaczniemy postrzegać świat nie z perspektywy fotela przed telewizorem, a wychylimy głowę przez okno, to nierzadko możemy dostrzec "złoty strzał" narkotykowej wizji, która tak naprawdę zaczyna przeplatać się z rzeczywistością i pomału tzw. normalność staje się fantasmagorią. Świat zezwierzęcenia, świat gwałtów oplata ten ziemski padół jak poranna mgła, rozprzestrzenia się niczym rak i wyjada ostatnie szczątki przyzwoitości. Wizja destrukcji i pomyj wylewanych na bruk zaproponowana w spektaklu, to świat porzucony przez Boga, to miejsce gdzie Azazel demonicznie przykłada rękę do każdego ludzkiego czynu. Przedstawienie nie byłoby aż tak klimatyczne, gdyby nie to, że absolwenci warszawskiej Akademii Teatralnej dają z siebie wszystko to, co najlepsze. Są niesamowici! Perfekcyjnie odgrywają powierzone im role autsajderów, narkomanów, prostytutek. Cały sceniczny obraz obraca się niczym młyn, postaci pojawiają się i znikają, ukrywają za maską, a czasem wyśmiewają i drwią z samych siebie. Nie sposób nie napisać o wokalnych możliwościach świty Przybylskiego, zaśpiewają, wyśpiewają każdą strofę, jaką się im "podrzuci". Młodzi aktorzy swoje teatralne życie rozpoczęli od wysokiego C i niech na tym poziomie pozostaną. A teraz słów kilka o muzyce w spektaklu, który stanowi oddzielny rozdział w książce pt. "Moulin Noir". Za kierownictwo muzyczne odpowiedzialny jest Andrzej Perkman ten sam, który miał swój niemały wkład przy powstawaniu płyty Przybylskiego. Nowe aranżacje Perkmana, to inny wymiar muzyki w teatrze i mało tego, samego twórcy możemy słuchać wraz z zespołem na żywo podczas przedstawienia. To tak jakbyśmy siedzieli gdzieś w zadymionym barze na West Endzie, tego nie można opisywać, to trzeba odczuć na własnej skórze. Dosyć emocjonalny ten tekst, ale skoro teatr tak bardzo może pociągnąć za sobą wszystkie zmysły i nie robi tego na siłę, po prostu aż chce się z takim teatrem identyfikować, aż chce się być członkiem tej mrocznej antyrewii. Panowie Przybylski & Perkman, absolwenci AT wystąp! Czeka na was owacja na stojąco! A teraz już ostatnie poetyczno - deliryczne zdanie, które podsumuje cały spektakl: Moulin Noir ostrzegam was, Moulin Noir nie liczcie na to, że upragniony świt kiedyś nadejdzie.