Nie do obrony
Roman Szydłowski, Trybuna ludu, 21.12.1966
Angielski reżyser Lindsay Anderson, który opracował utwór Osborne`a dla polskich widzów, skoncentrował cały wysiłek na poprowadzeniu akcji sztuki w taki sposób, by uwaga widzów skupiła się wokół postaci Billa Maitlanda. Zagrał ją znakomicie Tadeusz Łomnicki, wielki aktor, za każdym razem fascynujący. Szczególnie w pierwszym akcie (który jest lepszy od drugiego) olśniewał publiczność błyskotliwymi zagraniami, podawał bezbłędnie dowcipy Osborne`a i przeprowadził ostro i bardzo ciekawie psychologiczną wiwisekcję nieszczęsnego adwokata, uplątanego w sieci różnych kobiet. Po pierwszym akcie wiemy już doskonale, że sytuacja jest bez wyjścia, że Bill Maitland nie może się z nie wydostać. Oczekujemy w drugim akcie czegoś nowego, jakiegoś pomysłu autora, który by nas zaskoczył. Niestety, drugi akt powtarza w jeszcze większy nasileniu sprawy z aktu pierwszego zagęszczając jeszcze bardziej ich odór moralny.. Pojawiają się sprawy rozwodowe innych małżeństw, by podkreślić, że nie tylko Bill Maitland przegrał swoje małżeństwo, że jest to jakby zjawisko powszechne. Pojawia się sprawa homoseksualizmu, sygnalizując zjawisko dość częste w Anglii. Wszystko staje się odrażające, tak jakby nie było już normalnych i normalnie czujących ludzi na świecie. Mnogość "czarnych" sztuk, prezentowanych przez nasze teatry zaczyna wykrzywiać obraz świata, ukazywanego widzom. Coraz bardziej stęsknieni jesteśmy za dramatem, który pozwoliłby nam uwierzyć, że istnieją wartości, o które warto kruszyć kopie, że nie każdy skazany jest na taki upadek, jak bohater powieści Camusa, czy bohaterowie sztuk Becketta, Pintera, Ionesco, jak bohater sztuki "Nie do obrony" Osborne`a i wielu innych dramatów tego nurtu.