Napis
Sąsiedzki striptease, czyli "Napis" w windzie., Krzysztof Rozner, um.warszawa.pl, 21.09.2008
Już Szekspir przebąkiwał o tym, że teatr to zwierciadło. W terminologii współczesnej - lustro. Trzy lata minie w grudniu, odkąd we Współczesnym, przy nabitej sali, "idzie" sztuka Francuza Géralda Sibleyrasa "L'Inscription" (tj. napis). Napis pojawił się w pewnym domu, w windzie, tuż przy lustrze. Niedwuznacznie i dosadnie określał nowego lokatora, nie pozostawiając złudzeń, do jakiego anatomicznego drobiazgu ów lokator przyrównany został. Nie byłoby sprawy, gdyby urażony inskrypcją na swój temat pan Lebrun nie próbował ustalić autorstwa wydrapanego hasła. Z taką obsadą (Monika Krzywkowska, Agnieszka Pilaszewska, Marta Lipińska, Leon Charewicz, Krzysztof Kowalewski i Janusz Michałowski) reżyser Maciej Englert mógł sprezentować widzom towar jedynie dobrej jakości. Nie sucha teoria i ćwiczenia w Akademiach Teatralnych, a obowiązkowe oglądanie takiego oto "towaru" powinno w stopniu znacznym wypełniać program studiów nowych pokoleń aktorskich, rozpaczliwie próbujących rozbawiać ogladaczy telenowel i sitcomów. "To trzeba umieć, na tym trzeba się rozumieć, tu mieć i tu mieć" (zgodnie z receptą z filmowego "Szpicbródki"). We Współczesnym umieją. Z sukcesem bawią. Inteligentnie pokazują nam w zwierciadle teatru nasze odbicia. Hrabia Fredro pisał o magnetyzmie serc. Niespełna pięćdziesięcioletni Sibleyras pisze współcześnie o hermetyzmie umysłów. Jego bohater, Lebrun, jeszcze nie zdążył współmieszkańcom krwi napsuć, narazić się czymkolwiek, zwrócić na siebie uwagę, a już został napiętnowany za to tylko, że nowy, że nic o nim nie wiadomo. Naruszył dotychczasowy, hermetyczny sąsiedzki układ, zgodnie z którym wszyscy o wszystkich winni wiedzieć najlepiej wszystko. Lebrun jeszcze "nierozpoznany", jeszcze nie zdołał nawiązać kontaktów. Jeszcze "nierozgryziony". Zatem - "Lebrun = !" A potem już tylko (z udziałem małżeńskich par państwa Cholley i Bouvier) konsekwentna tytułowego "Napisu" wiwisekcja. W pysznie podawanych dialogach (Lipińska i Kowalewski jakby żywcem z rozmów pani Elizy i pana Sułka), w kwestiach wyważonych z aptekarską dbałością (sceniczny pan Bouvier - Janusz Michałowski - za rolę w "Napisie" został laureatem głównej nagrody męskiej na X Ogólnopolskim Festiwalu Komedii TALIA 2006) otrzymujemy landszafcik czy raczej monidło z galerią "strasznych mieszczan" (jak w tuwimowskim wierszu). Englert i jego aktorzy udowadniają , że bez szarży, bez humoru podawanego kiepsko i przaśnie da się zbudować przedstawienie smaczne. Ze śmiechem, który zatrważa. Z pytaniem o nas samych, jakie z "Napisu" wynosimy. Przy okazji "Napis" okazuje się swego rodzaju karykaturą edukacyjnego katechizmu mini-społeczności, gdzie jedni czerpią od drugich nieocenioną wiedzę np. o standardach lokalnych obyczajów (kto nie z nami, ten nie nasz) lub o wyższej (wedle wszystkowiedzących amerykańskich naukowców) filozofii świadomego macierzyństwa skorelowanego z nie mniej świadomym tacierzyństwem. Jak też o tym, że stanowczo nie należy odwiedzać sąsiadów w porze zasiadania do stołu. C'est la vie! Jeden z widzów (prawdę mówiąc, jedna z "widzek") przy wyjściu z teatru: - A może autorem napisu w windzie był sam Lebrun? - Interesująca hipoteza. Jeśli istotnie tak było, to udał mu się szatański majstersztyk, obnażający prawdziwe osobowości współlokatorów. Lebrun (przekonujący w zdroworozsądkowych ocenach i umotywowanej ironii Leon Charewicz) faktycznie intelektualnie góruje nad sąsiadami, których udało mu się w końcu zwabić na zapoznawczego drinka. Prowadzi z nimi rozmowę na tyle umiejętnie, że - chcąc nie chcąc - dokonują oni psychologicznego striptizu. Wychodzi na jaw, kto jest zdeklarowanym antyfaszystą, kto bezkrytycznym apologetą Unii Europejskiej, a komu z pierwiastkim ludycznym kojarzą się nawet zwykłe łyżworolki. Z pozornie dobrotliwych mieszkańców kamienicy wypełzają ich niezbyt pastelowe natury. Za swą dociekliwość i zdemaskowanie prawdziwych sąsiedzkich twarzy Lebrun może zapłacić wysoką cenę. Broniąc swych racji, zostaje nagle sam. Odwraca się od niego nawet żona, zamiast rozmowy z życiowym partnerem wybierając - pod presją "upiornych" gości - uczestnictwo w trwającym akurat "Święcie Chleba". Kto wydrapał obelżywy napis, pozostaje zagadką. Cóż Proszę Państwa, chociaż w windach spróbujmy zachować się przyzwoicie."