Czekając na Godota
Nuda prawie genialna, Jan Kott, Przegląd Kulturalny, 21.02.1957
Nudę, wstręt i obrzydzenie - wszystkie najgorsze uczucia budzi ten piekielny Godot. Sztuka Becketta poraża, oburza, przygnębia, zanudza, wszystko, co chcecie, ale przede wszystkim istnieje. Nie można się od niej odczepić, zatruwa wyobraźnię, włazi do języka, można godzinami gadać godotem. Jest rzeczywiście do niczego niepodobna i może dlatego działa na zasadzie szoku. Przeżyłem ten wstrząs w Paryżu, blisko rok temu. Marzyłem, żeby wreszcie zobaczyć coś naprawdę nowego. Zobaczyłem i nie mogłem przełknąć. Znałem jako tako awangardę, zwłaszcza francuską, lat trzydziestych. Bawiłem się nią i bawiłem się w nią. Chętnie pokazywała język publiczności, czasem nawet samej sobie. Była to awangarda ironiczna, groteskowa, przekorna, zbuntowana ale w porównaniu z Godotem dobroduszna. I bardzo racjonalistyczna, nawet wtedy, kiedy jak u Witkacego kusiła metafizycznym dreszczykiem i odwoływała się do tajemnicy istnienia. Jej racjonalizm był oczywiście perfidny, wywracał do góry nogami konwencje tak moralne, jak estetyczne, szydził z pragmatyzmu i z praw świata raz na zawsze ustabilizowanego. Była to awangarda prowokująca, chociaż jej propozycje intelektualne były bardzo rożne; od końca świata aż do rewolucji społecznej. I dlatego w istocie była to awangarda optymistyczna. Czekała ciągle na Godota, chociaż samego Godota nie brała poważnie. Bawiła się Godotem i bawiła się czekaniem na Godota. Poczciwa awangarda lat dwudziestych i trzydziestych była bardzo zabawna. O sztuce Becketta można powiedzieć wszystko, poza tym jednym, że jest zabawna. Pierwszy raz widzę sztukę, której artystycznym założeniem jest porażenie widza nudą. I to z całą świadomością. Doprowadzenie nudy do tego stopnia stężenia, że staje się koszmarem, że zaczyna się d z i a ć. Bo w Godocie, nie dzieje się nic, przynajmniej w zwykłym znaczeniu tego słowa. Jest to sztuka bez intrygi i bez kobiet. Głupstwo, że nie ma ich na scenie, nie ma ich w świecie Becketta. Jest to sztuka bez początku i zakończenia, kończy się w miejscu, w którym się zaczyna, dzieje się zawsze i wszędzie. Albo raczej nigdy i nigdzie. "Rzecz dzieje się nigdzie - pisał Alfred Jarry w słynnym "Królu Ubu" - to znaczy w Polsce". U Becketta ,,nigdzie" - to znaczy naprawdę nigdzie. Występuje w tej sztuce czterech cyrkowców i jedno dziecko. Czterech klownów odgrywa cztery ludzkie postacie. Właśnie odgrywa, bo postacie te są jednocześnie ludźmi i propozycjami filozoficznymi. Ale nic z symbolu, nic z filozoficznego dyskursu, wszystko w przerażającej konkretności. Postacie te mają szczątki życia psychicznego, ciemnego i rudymentarnego, mają swoje tiki i życie fizjologiczne, mają swoją pozycję społeczną i metafizyczną. Ale przede wszystkim są niepowtarzalne. Jak koszmary Swifta l Kafki. Istnieją. Można powiedzieć jeszcze inaczej: jest to powiastka filozoficzna odegrana przez dwóch wiecznych włóczęgów, człowieka-konia i jego posiadacza. Jadowitość tej powiastki jest absolutna, tak samo w planie metafizycznym jak i społecznym. Didi wierzy w nadejście Godota, czekanie na Godota wypełnia mu życie. Jest ideologiem. Gogo wolałby nic czekać na Godota, ale Didi go do tego zmusza. Gogo nie może zostać sam, jeżeli zostanie sam, będzie obity. Gogo musi się poddać ideologicznemu szantażowi. Czeka na Godota i będzie czekać. Kim jest Godot, nie wiemy? Może być wszystkim i na tym polega ponura wielkość metafory Beckctta. Jedno jest pewne, że Godot nigdy nie przyjdzie. Didi jest nieszczęśliwy, bo wierzy w Godota. Ale gdyby na Godota nie czekał, byłby jeszcze nieszczęśliwszy. Gogo czeka na Godota, chociaż w niego nie wierzy. I także jest nieszczęśliwy. Gogo i Didi odegrali metafizyczna komedię doli ludzkiej. Człowiek-koń i jego posiadacz odegrają teraz przed oczami dwóch włóczęgów komedię społeczną doli ludzkiej. Są związani jednym sznurem i nie wiadomo, kto jest z nich ofiarą i kto prześladowcą? Nie wiadomo, kto jest z nich bardziej nieszczęśliwy? Jeden ślepnie, drugi głuchnie; czas przestaje dla nich istnieć. Ani pan. ani jego koń nie mają zmartwień ideologicznych. Oni nie czekają na Godota. Nawet o nim nie słyszeli. Na nic nie czekają. Nie stawiają pytań o sens świata. Przyjmują go. Są odrażający. Komedia społeczna została skończona. Sztuka pesymistyczna - to określenie wydaje mi się jeszcze dość łagodne. Ale czym jest optymizm? Leibnitz twierdzi, że nasz świat jest najlepszy z możliwych. Uznane to było za szczyt osiemnastowiecznego optymizmu. Ale jeśli jest najlepszy z możliwych, można go na pewno pogorszyć. I wobec tego nie wiem, czy teza Leibnitza była naprawdę tak bardzo radosna. Ta uwaga nie przyszla w każdym razie do głowy Wolterowi. Wolał uznać, że świat nie jest najlepszy, ale można się w nim urządzić i spokojnie uprawiać własny ogródek. Ten wolterowski optymizm człowiekowi XX wieku wydać się musi bardzo naiwny. Wie, że świat jest zły i jeżeli chce być optymistą, może najwyżej przyjąć, że można go zmienić. I czeka na Godota. Czeka i coraz mniej wierzy w jego przyjście. Mali chłopcy i wielcy politycy mówią mu co wieczór, że przyjdzie jutro. Czasem nawet czyta o tym w gazetach. I oto sam zaczynam gadać godotem. Nie mogę wyzwolić się z tej ponurej obsesji. I myślę, że w tym chyba jest jeden z sekretów wściekłego powodzenia sztuki Beeketta. Największy sukces po wojnie. Milion widzów na całym świecie. I porównania z Szekspirem. Żeby jeszcze była to sztuka zajmująca, albo przyjemna, albo szlachetna? Nie. Jest ponura i nudna. I w tym wszystkim prawie genialna. Przez maniacki upór, w którym stawia pytanie: czy czekać na Godota? I przez bezlitosną odpowiedź, że i tak wszystko jedno. Bardzo mnie to martwi ale nic na to nic poradzę. W tym pytaniu i w tej odpowiedzi jest współczesność nie Godota, ale nasza. Po wielkich ideologach zaczynamy żywić się filozoficzną padliną. Jak długo można czekać na Godota? Tak, mój drogi Gogo. O przedstawieniu warszawskim pisał już Stefan Treugutt. Mogę tylko jedno powiedzieć, ze wydało mi się czystsze stylowo, bardziej drapieżne. groźniejsze w swojej wymowie filozoficznej od paryskiego. A kreację Fijewskiego uważam za jedną z najwspanialszych i najbardziej twórczych spośród wszystkich osiągnięć aktorskich ostatniego pięciolecia. Jerzy Kreczmar trafił wreszcie na swoją sztukę. I dał przedstawienie, które zostaje w pamięci jak zły sen. Chciał tego.