Szaleństwo nocy letniej
Samotność we dwoje | Szaleństwo nocy letniej, reż. Ewa Konstancja Bułhak | , Przemysław Poznański , Zupełnie inna opowieść , 09.06.2025

Sztuka Davida Graiga z piosenkami Gordona McIntyre’a miała premierę w edynburskim Traverse Theatre w październiku 2008 roku, w Polsce pokazywana była już m.in. w Teatrze WARSawy, a teraz sięgnęła po nią Ewa Konstancja Bułhak, wydobywając z tej opowieści to, co w niej najlepsze: małą, wielką historię dwojga ludzi na życiowym zakręcie, którzy uświadamiają sobie, że ich dotychczasowe życie nie było wiele warte, a czasu na naprawienie takiego stanu rzeczy mają coraz mniej. Być może będzie im musiała wystarczyć jedna – i to najkrótsza w roku, świętojańska – noc.

„Jeśli czegoś nie osiągnąłem do tej pory, to już tego nie osiągnę” – słyszymy. Możemy się uśmiechnąć na to dictum, wszak Bob (Mateusz Król, grający także na gitarze) kończy dopiero trzydzieści pięć lat. Ale z punktu widzenia postaci i jej dotychczasowych doświadczeń może taka konkluzja brzmieć wiarygodnie. Podobnie zresztą jak w ustach Heleny (Natalia Stachyra). On to drobny przestępca, wykonawca poleceń osób ważniejszych od niego, ona to prawniczka, której zawodowe spełnienie stoi pod znakiem zapytania. Nie pasują do siebie (jak prosta ławka i wyszukany fotel – najważniejsze, a w zasadzie jedyne istotne – elementy scenografii) i pewnie nigdy by się nie spotkali, gdyby nie zbieg okoliczności.   

Zacznij od kaca

Spotykają się w pubie dla prawników, w deszczowy edynburski wieczór i ostatecznie lądują w łóżku, mając świadomość, że to przygoda na raz – nie tylko dlatego, że ich seks nie należy do najbardziej udanych, nawet jeśli oboje usilnie udają, że jest inaczej. Ale nic dziwnego – udawanie oboje mają we krwi. To śmiech przez łzy, którym ona tuszuje niedawne rozstanie z partnerem, zresztą żonatym, on własną nieudolność w każdej dziedzinie życia, sprowadzającego się w danej chwili do oczekiwania na sprzedaż kradzionego auta.

Rano oboje mają kaca, wyśpiewanego zresztą w jednej z najlepszych piosenek spektaklu „Gdyby mój kac był…” – z pozoru zabawnej, a przecież refleksyjnej, bo podszytej niewypowiedzianą tęsknotą. Być może także za sobą nawzajem. Tyle że ona już jest spóźniona na ślub siostry, on musi dopiąć „transakcję” sprzedaży kradzionego auta i zdążyć z zarobionymi piętnastoma tysiącami funtów do banku przed jego zamknięciem. Co może pójść nie tak? Wszystko. Ona zwymiotuje na sukienkę, on nawali na całej linii. Tylko magia świętojańskiej nocy może sprawić, że ta katastrofa przerodzi się w prawdziwe tytułowe szaleństwo.

Twarze komediodramatu

Rozpięty na skrajnych emocjach, utrzymany w konwencji play with songs, rozpisany na dwa głosy spektakl, w którym aktorzy nawet na moment nie znikają ze sceny, to – mimo pozornie lekkiej treści sztuki – wyzwanie wielkie, któremu Król i Stachyra sprostali w sposób brawurowy. Nie chodzi tu bowiem tylko o to, by po mistrzowsku wyprowadzać cięte puenty i niuansować powracające jak refren partie dialogowe ukazujące ewolucję bohaterów, ale przede wszystkim może o umiejętność nagłego, a zarazem wiarygodnego przejścia od partii dramatycznych do komediowych, od sceny uświadomienia sobie bezpowrotnie utraconych szans do zagranego rewelacyjnie dialogu z penisem.

Ale też od jednej roli do drugiej. Dwoje wykonawców nie musi przecież oznaczać – i w sztuce Graiga i McIntyre’a nie oznacza – tylko dwojga postaci. Uwierzymy Stachyrze, gdy wcieli się nagle w zwalistego gangstera, nokautującego Boba, albo w… trupa. Uwierzymy Królowi, gdy stanie się rozpieszczonym bachorem na ślubie siostry Heleny, albo kobietą w emfazie. Tych postaci – z teraźniejszości i przeszłości – pojawi się tu zresztą więcej, bo przecież moment, w którym znajdują się ich bohaterowie, ów życiowy zakręt, to także suma spotkań z ludźmi nie zawsze właściwymi.

Półcienie najkrótszej nocy    

„Szaleństwo nocy letniej” jest zatem z jednej strony romantyczną komedią, ale pozbawioną hollywoodzkiej naiwności, z drugiej pełną refleksji nad nieodwracalnością przemijania opowieścią o ostatniej szansie. Nie tyle nawet szansie na radykalną odmianę, ile na to, by choć na chwilę poczuć, że się żyje, a nie jedynie egzystuje pośród niezmiennych dowodów własnych niepowodzeń.  

Ewa Konstancja Bułhak i prowadzeni przez nią aktorzy wydobywają przy tym ze sztuki Graiga i McIntyre’a nie tylko cały zawarty w niej bezpretensjonalny humor, a zarazem równie bezpretensjonalną refleksyjność, ale także wszystkie półtony, wszelkie odcienie szarości charakterystyczne dla najkrótszej nocy w roku, rozpięte tu między slapstickiem a spleenem, między wszystkimi możliwymi definicjami „szaleństwa”, na jakie można sobie pozwolić i jakie mogą się zdarzyć w tę najkrótszą w roku noc.

Deklaracja dostępności