Szaleństwo nocy letniej
Okiem Obserwatora: Szaleństwo nocy letniej, Krzysztof Stopczyk, Okiem Obserwatora , 06.06.2025

Zacznę od sportowego porównania. Największy szacunek u kibiców mają drużyny grające mecze do ostatniego gwizdka na pełnym gazie. Nie odpuszczające nawet na chwilę. Kto tak nie robi, ten przegrywa. Tak jak FC Barcelona tegoroczny bój z Interem Mediolan o finał Ligi Mistrzów. Całe szczęście, że szefostwo Teatru Współczesnego w Warszawie w swoim pierwszym sezonie nie powtórzyło błędu tego topowego klubu i ostatnią premierę w tym sezonie zaprezentowało na poziomie, jaki oglądaliśmy we wszystkich wcześniejszych premierach. „Szaleństwo nocy letniej” (Midsummer. A play with songs) Davida Greiga i Gordona McIntyre w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak to spektakl najwyższej próby artystycznej.

Na początku zatrzymam się na chwilkę przy materiale, którym dysponowali twórcy i wykonawcy. Prapremiera tej sztuki odbyła się w Edynburgu w 2008 roku. Tekst jaki ma do opanowania dwójka artystów jest dla nich niesamowicie trudny, bo długimi fragmentami przypomina mecz mistrzów ping-ponga. Zdania są wymieniane błyskawicznie, często są to równoważniki zdań lub jakieś bliżej nie określone pomruki, typu: „aha”, „mmmm”, „ooo”. Jest wiele scen, gdzie jedna z osób dialoguje za obydwie, a druga reaguje tylko mimiką, gestem, grą ciałem i to też odbywa się w ekspresowym tempie. Całe fragmenty są śpiewane lub mówione wspólnie w tempie karabinu maszynowego. Taki tekst trzeba było przetłumaczyć i dostosować do współczesnego odbiorcy. Tej sztuki dokonała Elżbieta Woźniak, a teksty piosenek są jej wspólnym dziełem z Tomaszem Dutkiewiczem.

W tak zwanym języku potocznym zwrot „robota jubilerska” oznacza wykonanie jakiejś pracy z największą precyzją, bez najmniejszej fuszerki. „Szaleństwo nocy letniej” jest właśnie taką jubilerską robotą zespołu składającego się z: Ewy Konstancji Bułhak (reżyseria), Kamili Bukańskiej (scenografia i kostiumy), Marty Zalewskiej (kierownictwo muzyczne), Katarzyny Łuszczyk (reżyseria światła), Aleksandry Kostulskiej (projekcje). W to, co wymyślił ten kwintet pań musiała wpasować się dwójka aktorska i muzyk: Natalia Stachyra (Helena), Mateusz Król (Bob) i Maciej Papalski grający na żywo na gitarze elektrycznej i akustycznej.  

Ci z Państwa, którzy odwiedzili już Scenę w Baraku w Teatrze Współczesnym wiedzą, że warunki na niej są więcej niż surowe. Każda osoba podejmująca się stworzenia na niej scenografii i zaprojektowania kostiumów, musi wykazać się nie lada pomysłowością. W tym przypadku tak właśnie jest. Scena jest właściwie pusta. Widać na niej niesamowicie barwny fotel (jak się okaże za chwilę) będący w kontraście do stroju bohaterki i metalową ławę, z leżącą na niej gitarą. Boki i tył sceny ograniczone są czymś w rodzaju zasłon ze srebrnych łańcuszków. I tak już pozostanie do końca. Nic, za czym Helena i Bob mogliby się schować, co mogliby ograć. Pozostaje im tylko (i AŻ) bezbłędna artykulacja tekstu, mimika twarzy, mowa całego ciała, zdolności wokalne, nieprawdopodobna sprawność ruchowa, zgranie ze sobą i fantastyczny refleks. Mało? No to dorzucam jeszcze fenomenalny luz sceniczny i naturalność. Uprzedzam! To nie jest przygana, to jest najwyższy stopień uznania. Stachyra i Król nie grają! Stachyra jest Heleną, a Król jest Bobem! No tak. Jest małe ale…, bo w sztuce występuje więcej postaci, np.: ojciec Boba, siostra i małoletni siostrzeniec Heleny, ochroniarz w banku… Dwójka głównych bohaterów wciela się również w nich. Właśnie odkryłem, że mój zasób superlatywów jest zbyt ubogi, aby opisać grę Stachyry i Króla, w tym efekty tego przeistaczania się. 

Byłem. Widziałem. Słyszałem. Jedyne co mi pozostaje, to gorąco namawiać do obejrzenia! Ja do tej pory mam w oczach między innymi sceny: „przed kościołem, z siostrzeńcem Heleny”; „łomot” spuszczany Bobowi, a szczególnie jego zakończenie; irlandzko-kowbojski taniec Boba; scenę seksu; wspólne układy taneczne w czasie śpiewania kolejnych piosenek; całą sekwencję wydawania pieniędzy z reklamówki, oczywiście wraz ze sceną na zapleczu klubu BDSM. Stop! W ten sposób mogę wymienić wszystkie sceny w tym spektaklu, stworzonym z jubilerską pieczołowitością przez wspomniany kwintet pań i wykonanym z taką samą precyzją przez: dwójkę aktorską, muzyka akompaniującego im cały czas i ekipę techniczną (światła i dźwięk). Efekt jest piorunujący!

Przekonacie się Państwo o tym, gdy wybierzecie się do Teatru Współczesnego, na Scenę w Baraku, na „Szaleństwo nocy letniej” Davida Greiga i Gordona McIntyre w reżyserii Ewy Konstancji Bułhak. To jest ostatnia premiera w tym sezonie.

A na koniec powrócę do samego początku tego tekstu. 

Wojciech Malajkat i Marcin Hycnar w swoim pierwszym sezonie jako dyrektorzy Teatru Współczesnego w Warszawie zawiesili poprzeczkę bardzo wysoko i mogą ten swój inauguracyjny sezon zapisać jako duży sukces. Z tego co usłyszałem, teraz nastąpi przerwa, w trakcie której przeprowadzany będzie znaczący remont, a po niej rozpocznie się sezon 2025/2026. Mam gorącą prośbę: Panowie, nie odpuszczajcie! Ja będę trzymał kciuki za Was i cały zespół Teatru Współczesnego. 

Do „Szaleństwa nocy letniej” plakat stworzył Andrzej Pągowski. Grafika jest nie tylko znakomita sama w sobie (co można ocenić przed spektaklem), ale wspaniale oddaje sens całej sztuki (co dostrzega się po jej obejrzeniu).

Deklaracja dostępności