Laborantka
Laborantka Teatr Współczesny w Warszawie, Alina Ert-Eberdt, segregatoraliny.pl, 20.02.2025
W napisanej kilka lat temu sztuce, przez dziś 33-letnią angielską pisarkę i aktorkę, predyspozycje do wykonywania konkretnego zawodu i w ogóle (jakkolwiek by to nie zabrzmiało) przydatność człowieka w społeczeństwie – są oceniane na podstawie jego genotypu w skali 1 – 10. Całkiem przyzwoity wynik zaczyna się około siedmiu.
Na niską ocenę wpływają m.in. wrodzone skłonności do określonych chorób. Nie tylko dyskwalifikują w ubieganiu się o dobrą pracę, mają także wpływ na przyznanie kredytu, a nawet decydują o pierwszeństwie w wysłaniu karetki pogotowia. Genetyczny rating brany jest pod lupę przez młodych ludzi, którzy chcieliby iść razem przez życie i definitywnie rozstrzyga o tym, czy para zechce mieć dziecko.
Czy jest w tym świecie możliwa bezinteresowna miłość? To pytanie autorka sztuki pozostawia otwarte.
Bohaterowie Laborantki różnią się od siebie ocenami (by nie powiedzieć wycenami) i wiekiem. Są to: troje, plus minus, trzydziestolatków oraz dużo straszy od nich mężczyzna, który znaczną część życia przeżył w czasach przedinternetowych (czytaj: przedsmartofonowych i przedsocialmediowych).
Zdradzę, że najwyższą ocenę, prawie maksa, ma ten starszy mężczyzna. Mimo to, z własnego wyboru jest portierem. Przypadkowo stróżuje w laboratorium, zajmującym się badaniem genotypów. Jedna z dziewczyn jest tam tytułową laborantką.
Laborantka Elli Road to dystopia (utwór fantastycznonaukowy, ukazujący katastroficzną wizję przyszłości, wynikającą z krytycznej obserwacji rzeczywistości).
Badania w zakresie genetyki zaszły już tak daleko, że to, co jeszcze niedawno było fantazją, dziś ma szansę się ziścić i pociągnąć za sobą groźne dla człowieka skutki. Może jeszcze nie za kilka lat ani nie za kilkanaście, ale dzisiejsi trzydziestolatkowie mogą już ich doświadczyć.
W programie do Laborantki została przedrukowana z „Gazety Wyborczej” rozmowa z prof. Michałem Wittem, lekarzem genetykiem, która jeży włosy na głowie.
Tekst Laborantki Elli Road jest świetnie napisany. Jak to ujęła reżyserka, „łatwy w percepcji” i „leży w ustach”(autorką polskiego przekładu jest Klaudyna Rozhin). Poza tym konstrukcja tej sztuki jest godna mistrzów dramatopisarstwa. Niektóre sceny czy pojedyncze zdania, wydające się mało ważnymi, okazują się w punkcie kulminacyjnym fabuły integralnymi częściami tej układanki.
Akcja rozgrywa się w ciągu paru lat. Upływ czasu jest ukazany za pomocą zwykłych, życiowych sytuacji, tak dobranymi, że dłuższa przerwa pomiędzy nimi jest oczywista. W kolejnych, harmonijnie następujących po sobie scenach wychodzą na jaw zaskakujące fakty (nie tylko dla bohaterów Laborantki, dla widzów także).
Reżyserka Anna Gryszkówna, która jest też aktorką, zdradziła, że inscenizację każdej sceny przerobiła na sobie. Wszystkie sytuacje najpierw odegrała sama w domu przed lustrem. Na próbach aktorzy dodali swoje sugestie. Efekt nie mógł być inny – wszystkie wykreowane sytuacje i emocje są całkowicie wiarygodne.
Doskonałe też są projekcje, będące inscenizowanymi reklamami, nawiązującymi do treści tej sztuki. Zostały one stworzone przez Pawła Feiglewicza-Penarskiego ze sporą dozą ironii, ale też i poczuciem humoru. Występują w nich w różnych rolach ci sami aktorzy, którzy grają bohaterów Laborantki.
Wszystkie role w tej czteroosobowej sztuce są równoważne i wszystkie są świetnie grane, niemniej, dramaturgicznie na pierwszy plan wysuwa się tytułowa laborantka. Obsadzona w tej roli najmłodsza w obsadzie Elżbieta Zajko udźwignęła ten ciężar. Brawo! Mocno zapada w pamięć scena finałowa, która daje nadzieję, pod warunkiem, że ludzie się opamiętają.
Laborantka w Teatrze Współczesnym w Warszawie w moim osobistym rankingu jest jednym z najbardziej wartych obejrzenia przedstawień, spośród tych, które widziałam ostatnio w stołecznych teatrach.