Laborantka
Dobra krew , Katja Tomczyk , Moja Przestrzeń Kultury , 16.02.2025

Bryan Johnson, czterdziestosiedmioletni amerykański milioner, chce zatrzymać upływ czasu. Dzięki opracowanym przez siebie i naukowców terapiom jego wiek metaboliczny zasadniczo różni się od tego z aktu urodzenia. Ostatnio poddał się terapii genowej, żeby wyeliminować choroby zakodowane w jego własnym DNA. Johnson bardziej niż czegokolwiek pragnie, by w jego żyłach płynęła dobra, nieskażona chorobami krew.

Gdy w 2018 roku Ella Road debiutowała powieścią “Laborantka”, miała zaledwie dwadzieścia siedem lat i nie mogła słyszeć o ekscentrycznym Amerykaninie. Jednak umysłami obydwojga zawładnęła tożsama myśl: jak sprawić, by ludzkość przestała chorować, a tym samym maksymalnie wydłużyć jej życie? I czy jest to w ogóle możliwe, a jeśli tak, to jakim kosztem?

“Laborantka” jest próbą odpowiedzi na postawione wyżej pytania.

Do wyreżyserowania spektaklu na podstawie powieści Road Teatr Współczesny w Warszawie zaprosił Annę Gryszkównę. W obsadzie znaleźli się Elżbieta Zajko (Bea), Monika Pikuła (Har), Filip Kowalczyk (Aaron) oraz Leon Charewicz (Portier). O oszczędną scenografię i kostiumy zadbała Karolina Bramowicz. Światło to zasługa Karoliny Grębskiej. W zespole znaleźli się też Rafał Mazur (muzyka) i Paweł Feiglewicz-Penarski (projekcje multimedialne). Tekst przełożyła Klaudyna Rozhin. Jedenaście osób, łącznie z autorką powieści, wystarczyło, by powstał spektakl, po którym serce wolniej pompuje krew, a oddech zdaje się ważyć więcej niż gradowa chmura.

Przedstawienie podzielone jest na dwie części. Pierwsza, przegadana i zbyt długa, mogłaby zostać zredukowana o połowę bez szkody dla fabuły, a z zyskiem dla podkręcenia tempa akcji. Druga przyszpila do fotela, zaszkliwia oczy, otwiera księgę pytań egzystencjalnych, które wolałabym pozostawić bez odpowiedzi. To tu pojawia się termin “terminacja poporodowa”. No i w mojej głowie eksploduje emocjonalna bomba! Dotychczasowa optyka, wszystko to, co do tej pory akceptowałam, choć nie popierałam (brzmi paradoksalnie, wiem), Gryszkówna stawia pod znakiem zapytania, zmuszając do weryfikacji, zdawałoby się, mocno zasklepionych poglądów. Trudne pytania, jeszcze trudniejsze odpowiedzi. Nie wychodzę obojętna. Jestem zatroskana, nabrzmiała bólem, przejęta. Rozważam wszelkie za i przeciw. I ciągle dochodzę do tego samego wniosku: utopijny świat przyszłości bardziej przeraża, niż pociąga, a postęp nauki, no cóż, wywołuje tyle samo dobrego, co złego.

Spośród czwórki bohaterów tylko jeden nie marzy, by w jego żyłach płynęła dobra krew. Może dlatego, że ma wysoki rating, a co za tym idzie, nie jest obarczony ryzykiem poważnych chorób i, o ile nie wpadnie pod samochód, dożyje późnej starości? Skonfrontowanie różnych postaw wobec oceniania ludzi na podstawie parametrów psycho-fizycznych jest jedną z najmocniejszych stron spektaklu. Każdy z bohaterów ma inne motywacje i inne cele. Czwórce aktorów udało się wiarygodnie i poruszająco oddać ich niepokoje.

We Współczesnym zabłysła nowa gwiazda. Mowa o znakomitej Elżbiecie Zajko w roli Bei. Scena kłótni, kiedy Bea wykrzykuje w końcu, że zrobiła coś dla siebie, sprawia, że na moment zawieszam się w czasie. Wpatruję się w napiętą szyję aktorki, która w tym momencie wyraża więcej niż jej oczy. Kameralna Scena w Baraku sprzyja takim intymnym obserwacjom. Chwilę później Zajko schodzi z emocji, dla mnie nieco zbyt szybko, i wypowiada kolejną kwestię już łagodniej, ale i tak mam w pamięci dramat sprzed kilku sekund. Bea w wykonaniu Elżbiety Zajko to postać kompletna, barwna, wiarygodna, do bólu prawdziwa. Gratuluję tej kreacji. Zapamiętam ją na długo.

Monika Pikuła jako Har, dla której obejrzałam ten spektakl, kolejny raz potwierdza kunszt aktorski. Nadal czekam (i apeluję do dyrekcji teatru) na obsadzenie Pikuły w roli pierwszoplanowej, choć w “Laborantce” rola Har jest wielowymiarowa i na pewno stanowiła wyzwanie. Ona także zapada w pamięć. Za pokazanie powolnego popadania w chorobę Pikule należą się oddzielne gratulacje. Z ciężkim sercem patrzyłam na postać przez nią graną. I w tym przypadku jest to komplement. Brawo!

Bardzo dobrze wypada także Filip Kowalczyk. Aaron jest sympatyczny, a jednocześnie nosi w sobie tajemnicę, której widz co prawda się domyśla, ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Aaron stopniowo stacza się na dno, bo oparł życie na kłamstwie. Polubiłam Aarona i kibicowałam mu do końca. Zakończenie wywołało u mnie poczucie wielkiej straty. Kowalczyk stworzył krwistą, pełną sprzeczności postać. To jedna z najlepszych ról męskich, jakie ostatnio widziałam.

Z kolei Leon Charewicz (usłyszeć ten fenomenalny głos na żywo to była przyjemność sama w sobie!) jako łagodny, ciepły i dobroduszny Portier stoi w opozycji do pozostałej trójki. Stanowi przeciwwagę jako pogodzony z losem i życiem człowiek, który nie goni za postępem cywilizacji i nie przeszkadzają mu krzywe ogórki. Jego postać to dowód na to, że można cieszyć się małymi rzeczami, a pieniądze nie są potrzebne do prawdziwego szczęścia. Jednak, czy nadal byłby sobą, gdyby jego rating plasował się poniżej liczby 3?

“Laborantka” jest znakomicie zagrana. Anna Gryszkówna z wyczuciem dobrała aktorów, którzy na niewielkiej scenie opowiedzieli intymną historię o tym, czy warto mierzyć się z przyszłością (a także przeszłością) oraz jakie ta przymiarka może mieć skutki w teraźniejszości.

Kostiumy, scenografia, muzyka i światło idealnie dopełniają nieodległą wizję świata, gdzie smak pomarańczy rozgniatanej na języku jest doświadczeniem ekstatycznym. Prezentacje multimedialne, mimo że świetne, to przytłaczają częstotliwością i głośnością. Są ciekawym uzupełnieniem spektaklu (jak na przykład ta pierwsza prezentacja z serwisu randkowego czy inna, z kliniki aborcyjnej), ale w nadmiarze zaburzają przekaz. Domyślam się, że miały stanowić przerywniki, by widz złapał oddech lub uśmiechnął się pod nosem, ale czy dzisiaj kogokolwiek bawi pozowanie aktorek na amerykańskie dziennikarki czy influencerki? Mnie w każdym razie od dawna już nie bawi. Ale to drobnostki, które nie wpływają na odbiór spektaklu.

“Laborantka” stawia pytanie za pytaniem. I to jest jej największa moc. To spektakl, wobec którego nie można przejść obojętnie, a wyjście z teatru przypieczętowane jest drżeniem serca. Może gdyby na widowni znalazł się Bryan Johnson, rozważyłby zawieszenie badań nad zatrzymaniem młodości? A może wręcz odwrotnie – rozszerzyłby je na masową skalę?

Niezależnie od powyższego powierzenie “Laborantki” Annie Gryszkównie było dobrą decyzją. Współczesny ma kolejny flagowy spektakl. Gratuluję.

Deklaracja dostępności