Historia miłosna
Geometria miłości, Marek Zajdler, Nasz Teatr , 02.05.2025
Wojciech Malajkat powtarza swoim studentom, że aktorstwo to w 90% matematyka, wyliczone pauzy, wejścia na scenę lub w słowo, gra porachowana na konkretny efekt. Może nawet wyrachowana. Zimna, chłodna zawodowa kalkulacja. Brr… W swej naiwności idealisty wolę widzieć w aktorstwie te pozostałe 10%, ale dwusetną premierą na deskach stołecznego Teatru Współczesnego reżyserujący ją dyrektor Malajkat udowodnił, że wie, co mówi. Melancholijna „Historia miłosna” Alexisa Michalika nie pozostawia nikogo obojętnym, wyciska mimowolnie łzy, a przecież potrafi też wybrzmieć gromkim śmiechem widowni. Bo w niej, jak w życiu, splatają się wszystkie odcienie emocji, radość i smutek mieszają się w sosie codzienności, strach i ludzkie obawy osaczają mrokiem nieznanego, a nadzieję przynosi empatia i odwieczna, być może ślepa wiara w miłość.
Sztuka Alexisa Michalika, za którą otrzymał on we Francji prestiżową Nagrodę Moliera dla najlepszego reżysera w teatrze prywatnym, zrodziła się z bolesnego rozstania. Po teatralnym sukcesie, trzy lata temu przeniesiona została przez autora na kinowe ekrany. Polskiej widowni prapremierowo zaprezentował ją adaptując do polskich realiów Wojciech Malajkat w 2022 roku na deskach Teatru im. Kochanowskiego w Opolu, a teraz, jak sam powiedział, postanowił porazić tą opowieścią centrum Polski. Poza reżyserem, łącznikiem pomiędzy oboma spektaklami pozostała scenografia Wojciecha Stefaniaka, współgrające z nią światła Piotra Pawlika i osoba Marcina Stępniaka w roli Roberta.
Dwie dziewczyny spotykają się przypadkiem na rozstajach życiowych dróg. Niewinny drink kończy się upojną nocą, a wkrótce kwitnącym uczuciem, o które zwłaszcza heteroseksualna Helene nigdy by siebie nie podejrzewała. Zakup pierwszej kanapy, przedstawienie rodzicom, symboliczny ślub – Helene wychodzi z kolejnymi inicjatywami przełamując wyniesione z dzieciństwa traumy Katii. Trzyletnia sielanka kończy się pomysłem posiadania dziecka. Złączone uczuciem próbują obie, ale w ciążę zachodzi ta, która pod każdym względem nie powinna tego robić. Zanim Katia urodzi, Helene ucieknie. Czy to przez zazdrość, czy przez nowe kiełkujące uczucie, pozostawi swą wybrankę dla mężczyzny i zniknie z jej życia… na dwanaście lat. Miłość, która tak nieoczekiwanie narodziła się, a potem rozpadła w jednej chwili, pozostawi po sobie piękny owoc, dziewczynkę Kaję. Ale los upomni się o swoje, a ścieżki bohaterek raz jeszcze splotą w skomplikowanym miłosnym węźle.
We współodczuwaniu tej bliskiej nam opowieści pomaga skupiona i uważna gra aktorów. Początkowo wolno rozwijająca się akcja nabiera tempa, a delikatnie bezbarwne rozmowy zmieniają się w kipiące emocjami dialogi. Przejmująca jest Katia Katarzyny Dąbrowskiej, niby silna i wyzwolona, a przecież emocjonalnie krucha i panicznie bojąca się odrzucenia. Lecz to ona, mimo lęków okaże się najsilniejsza czerpiąc moc z matczynej miłości. Dowcipkujący Robert Marcina Stępniaka jawić się będzie we wszystkich kolorach tęczy, by niczym upadły anioł wzbić się raz jeszcze ponad własne słabości. Pięknie sportretowali oni rodzeństwo tak bardzo nie umiejące rozmawiać o łączącej ich więzi, a jednocześnie gotowe pójść za sobą choćby w ogień. Uciekająca przed odpowiedzialnością, egoistyczna Helene Barbary Wypych nie przekonała mnie do końca swoją skruchą i dręczącymi ją wyrzutami sumienia. Ale wpływ na to ma pewnie moja „historia miłosna”, więc i o obiektywizm ciężko. Morze empatii i kojącego duszę ciepła wylali na scenę Monika Pawlicka jako żona Roberta, Julia i Szymon Mysłakowski w roli lekarza. Ich przeciwnością była zasadnicza i podpierająca się paragrafami urzędniczka Agnieszki Pilaszewskiej, trochę metafora bezdusznego państwa, na którego prawicowe odchylenia narzekają co i rusz bohaterowie. A wisienką na torcie była Kaja Barbary Biardzkiej – dwunastolatka grana przez dwunastolatkę z naturalnością i godną podziwu pewnością siebie. Zdecydowanie nie powinna dotykać odkurzacza. A słuchy chodzą, że dublujące ją Zofia Kulesza i Zuzanna Wieleba równie udanie zaganiają w kąt swojego scenicznego wujka.
O matematyce już było, ale nie sposób nie wrócić do niej chyląc czoła przed pierwszą bodaj „obrotówką” w warszawskim Teatrze Współczesnym. Zaprojektowany przez Wojciecha Stefaniaka geometryczny mebel obracał się bowiem na scenie imitując udanie kolejne scenografie: od klubu, przez mieszkanie Katii, wiejski dom Roberta, gabinet ginekologiczny, urząd, szpital, aż po nadmorski bulwar. Z klimatem sztuki współgrały także nie narzucające się kostiumy jego autorstwa oraz opracowanie muzyczne Wojciecha Malajkata wybrzmiewające melodiami Angelo de Augustine’a, Alexisa Ffrencha czy Leszka Możdżera.
Miłość odmieniać można w Teatrze Współczesnym przez wszystkie przypadki, bywa romantyczna, pełna uniesień, ale potrafi też zaboleć i gorzko rozczarować. Przyglądamy się jej we wszelkich możliwych konstelacjach – miłości partnerskiej, braterskiej, rodzicielskiej, spełnionej i tęskniącej, przynoszącej obawy, radość i cierpienie, ale niezmiennie wzruszającej. Czy to historią rodzeństwa, które nie wylosowało dobrych losów w loterii życia, czy to małej dziewczynki, która zdecydowanie zbyt szybko musi godzić się z nieuchronnym. Miłości, która potrafi wybaczać, która pomaga przeboleć stratę i która daje nadzieję, gdy w najczarniejszej godzinie niespodzianie stanie na naszej drodze.
I nawet jeśli w „Historii miłosnej” jest sporo malajkatowej matematyki, to dopóki wywołuje szczery śmiech i płynące po policzkach łzy, niech sobie będzie.