Historia miłosna
Wielka loteria życia, Katja Tomczyk , Moja Przestrzeń Kultury , 29.04.2025

Złapałam się na tym, że w teatrze najbardziej lubię sceny kłótni. Podświadomie zwracam na nie uwagę i bacznie śledzę twarze bohaterów. Nie żebym tego wyczekiwała, bez przesady. Jednak kiedy dochodzi do scysji czy awantury, obserwuję aktorów w, moim zdaniem, najtrudniejszym scenicznie momencie. Rozpalenie gniewu czy agresji, czasem w ciągu kilku sekund, jest zadaniem niełatwym, które nie pozostaje bez wpływu na układ nerwowy, to pewne. Bo przecież nie chodzi wyłącznie o krzyk. Właściwie w ogóle o niego nie chodzi. Ten gniew pisany jest mimiką, sposobem drżenia warg i powiek, rytmem pulsowania pojedynczej żyłki na skroni czy szyi. Czasem układem dłoni czy sposobem poruszania się. Niekiedy tembrem głosu.

W „Historii miłosnej”, dwusetnym premierowym spektaklu Teatru Współczesnego w Warszawie, do wybuchu dawno stłumionych uczuć dochodzi między rodzeństwem. Robert (w tej roli wybitny Marcin Stępniak), pisarz po przejściach stojący nad życiową przepaścią i Katia (kolejny raz znakomita Katarzyna Dąbrowska), młoda matka, która w przepaść już wpadła, wykorzystując wszystkie dostępne koła ratunkowe, spotykają się po latach w momencie, który dla żadnego z nich nie jest, delikatnie mówiąc, wygodny.

W pełnej cierpienia i żalu kłótni rodzeństwa odpowiadający za reżyserię Wojciech Malajkat kumuluje setki, a może i tysiące tragicznych rodzinnych historii rozgrywających się w domach na całym świecie. Największa w tym zasługa pary aktorów, którzy podłożyli emocjonalną bombę pod mój wyborny niedzielny nastrój. Po wyjściu z teatru nic po nim nie zostało. Zburzyli mnie jak burzy się karciane domki – bez specjalnego wysiłku: jednym spojrzeniem, kilkoma zdaniami. Sama historia jest poruszająca, prawdziwa do krwi, jak nigdy aktualna. Ale to aktorzy rozbroili mnie minuta po minucie. Najpierw uśpili czujność, by zaskoczyć. Momentami bawili (świetne i z wyczuciem prowadzone kwestie komediowe!), niekiedy zatrważali (jak na przykład podczas ataku paniki u Katii), no i wzruszali (m.in. scena nadmorska). Ostatecznie leżę na łopatkach i nadal nie potrafię wstać.

Wielka loteria życia nie okazała się szczodra dla żadnego z nich. Zarówno Katia, jak i jej największa miłość Helene (świetna Barbara Wypych) są w środku porysowane, podrapane. Skórzana zbroja trzyma te pogruchotane wnętrza w ryzach, ale niewiele brakuje, by rozeszła się w szwach. Jest też w tym świecie dziewczynka Kaja (obiecująca debiutantka Barbara Biardzka), którą los skrzywdził dotkliwie, bo odrzuceniem od strony tej, która najbardziej jej pragnęła.

Ale to postać brawurowo i z charyzmą grana przez Stępniaka zostaje ze mną najdłużej. To on musi najwięcej poświęcić. Postawić kogoś ponad siebie, jednocześnie rezygnując z siebie i tego, co mu najbliższe. A może Robert tak naprawdę zyskuje nowe życie, bo to nie on ratuje, a zostaje uratowany?

Nie mogę pominąć Julii (hipnotyzująca Monika Pawlicka), która jako jedyna w tym wzburzonym świecie stanowi ostoję spokoju i łagodności. Jej postać, początkowo stanowiąca ledwie tło („Idź do kuchni!”), w finale przynosi zaskoczenie. A niedający opisać się słowami spokój i pogodzenie z losem najmocniej ściskają za gardło. Świetna jest ta rola!

Świat napisany przez Alexisa Michalika, autora sztuki, dopełniają kuratorka (Agnieszka Pilaszewska) i lekarz (Szymon Mysłakowski). Także oni w tych epizodycznych rolach wypadają znakomicie.

Niech nikogo nie zmyli czarno-biała fotografia autorstwa Anny Orzyłowskiej zawieszona tuż przy wejściu na widownię. Ten świat nie składa się z dwóch odcieni. Jest barwny, choć raczej w palecie kolorów ziemi. I pełen emocji.

Minimalistyczna, a zarazem wielofunkcyjna scenografia Wojciecha Stefaniaka otwiera kolejne przestrzenie, jednocześnie ciągle wracając do punktu wyjścia. Wprawianie ciężkiej, obrotowej sceny w ruch przez aktorów nasuwa skojarzenia z Syzyfem, z mozołem toczącym swój głaz, co rzuca nowe światło (i cień, za który odpowiada Piotr Pawlik) na bohaterów. Czy ich działania także skazane są na porażkę?

„Historia miłosna” stawia pytania o sens miłości i poświęcenia się w jej imię. Jednocześnie porusza kwestie nieoczywiste, bo w polskim prawie (i nie tylko w nim) nieuregulowane (brak praw rodzicielskich do dziecka urodzonego przez niespokrewnioną osobę w związku jednopłciowym), przez co otwiera widza na rozmowę o problemach współczesnych ludzi.

W „Laborantce”, poprzedniej premierze Współczesnego, autorzy robią ukłon w stronę środowiska konserwatywnego. W „Historii miłosnej” odwrotnie. Liberalizm wysącza się niemal w każdej scenie. Jednak finalnie największą wartością okazuje się rodzina. Nawet ta niepełna.

„Historia miłosna” to spektakl kompletny. Warto.

KATJA TOMCZYK

Deklaracja dostępności