Wagon
Czas nie ma fajrantu, Jacek Wakar, Dziennik, 19.01.2007

Krzysztof Zaleski nie użył prozy Marka Nowakowskiego do modnych rozliczeń z PRL-em. W znakomitym "Wagonie" w warszawskim Teatrze Współczesnym zabiera nas w podróż w przeszłość. Śmiejemy się, połykając łzy. Jest w przedstawieniu Zaleskiego smak prawdziwej Warszawy. Tej dawnej, z czasów wojny, i nieco późniejszej, powstającej z gruzów, brzmiącej gwarą Powiśla i Pragi, okrzykami pokątnych złodziei obrabiających kolejowe transporty. Na małej scenie Baraku Współczesnego jakby się czuło gryzący zapach alkoholu, aromat wyciąganych z puszek sardynek. Pije się szybko, je łapczywie. Pod osłoną nocy całuje dziewczyny i marzy. Jak w czasach młodości. Jest mit i duch dawnego miasta, jego wielkość i małość. Warszawa jest Warszawą, ludzie biorą haust wolności, by żyć całym sobą. Jeszcze wydaje się to możliwe, jeszcze jest pięknie, choć czasem nieodparcie śmiesznie. Jeszcze nie widać oznak zniewolenia, z głośników i szczekaczek nie słychać Gomułki, Gierka. Potem obraz zasnuwa mgła. Brud polityki zatruwa życie, wchodzi do domów, odbiera spokój codzienności. Powoli rezygnuje się z nikłych nawet aspiracji, by poczuć małą stabilizację. Za cenę małych świństw, czasem chwil upodlenia. Wielkość spektaklu we Współczesnym tkwi w braku chęci osądu tego świata i tych ludzi Zaleski nie chce żadnych moralnych ocen, unika pokusy łatwego patosu. Tak było - zdaje się mówić - i w tym jest piękno i brzydota Polski ostatniego półwiecza. Chociaż zaludnia scenę przeróżnego sortu postaciami, całą energię wkłada w odmalowanie ich wielobarwności. Nie ma w "Wagonie" żadnego jednowymiarowego bohatera, a przecież mamy i szmuglerów, i pokątnych pisarzy, służalczych wojskowych, zimnego ubeka. Aktorzy Współczesnego nie idą na łatwiznę, próbując za wszelką cenę bronić tych ludzi. Widzą w nich jasność i mrok. Nie mogę się zdecydować, kto w "Wagonie" podoba mi się najbardziej. Czy Damian Damięcki w dwóch krańcowo różnych portretach - warszawskiego majstra wbrew woli wciągniętego w wir konspiry oraz zapitego majora, który zachował jeszcze resztki świadomości swego położenia? Obie role gorzkie, okrutnie śmieszną rysowane cieniutką kreską. A może zrywający z serialowym wizerunkiem Krzysztof Banaszyk, znakomicie czujący duszę warszawskiego króla życia i małego inżyniera oszusta? Czy wreszcie Monika Krzywkowska, którą po "Wagonie" trzeba już traktować jak aktorkę wybitną? Gra tu dwie złamane smutkiem zmarnowanego życia femmes fatales, łącząc gorycz i przebłyski radości, dając im sporą szczyptę szaleństwa. Wszyscy aktorzy z "Wagonu" - także ci, których na macierzystej scenie omijały dotąd zwykle główne role - sprawdzają się znakomicie Każda rola i epizod znaczone są nieoczekiwanym gestem, grymasem. Wydawać by się mogło, że dramaturgiczny materiał zastawia na wykonawców pułapkę charakterystycznego sztampowego grania. Nic z tych rzeczy. A może z przedstawienia w Baraku najlepiej zapamiętam Joannę Jeżewską i jej stare piosenki, zasnuwające świat dymem melancholii? Jej wokalizę z "Pociągu" Kawalerowicza, która spaja w całość wszystkie sekwencje. I niesie główną myśl spektaklu. "Czas zasuwa bez fajrantu" - mówi jeden z bohaterów, a Krzysztof Zaleski przez teatr ilustruje tę myśl. Kiedyś było inaczej, byliśmy młodzi... Jest wreszcie "Wagon" ze Współczesnego rzeczą w najlepszej tradycji tej sceny. Spektaklem o inteligencji i dla inteligencji. Tylko ona poczuje jego smak. Tylko ona nie będzie się wstydzić łez, bo przecież nie ma czego...

Deklaracja dostępności