Nasze miasto
D., Kobieta i życie, 01.01.1958
Nie zawsze opinia fachowców teatralnych, analizujących subtelnie i ze znawstwem poszczególne elementy jakiegoś przedstawienia, zgadza się z opinią widzów. Niezmiernie często publiczność, lekceważąc "mędrca szkiełko i oko" wali, jak to się mawia, drzwiami o oknami na przedstawienie teatralne, o którym krytyka wyrażała się z przekąsem. Czy zawsze u źródeł takiego zjawiska leży "zły gust" szerokiej publiczności? Bywa i tak. Ale widownia jest uczulona na pewną harmonijność przedstawienia, na te jego cechy, które pozwalają jej włączyć się całkowicie w orbitę "fikcji teatralnej". Widz przestaje wówczas pamiętać, że ma do czynienia z gra aktorów, z pomysłami reżysera i scenografa; czuje tylko przedziwny dreszczyk emocji i zachwytu i wie, że przedstawienie mu się "podoba". Te uroki teatru czasem nie poruszają krytyka , z natury rzeczy nastawionego bardziej "badawczo" i mniej emocjonalnie. Przedstawieniem, które nieomal bez wyjątków podbiło publiczność teatralną jest "Nasze miasto" Thorntona Wildera, wystawione w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Krytyka, chwaląc bez zastrzeżeń grę aktorów, mówiła o "taniej filozofijce" sztuki Wildera, ganiła jej "pozorną mądrość", nazywała - z odcieniem lekceważenia - "Nasze miasto" - amerykańskimi "Matysiakami". W prościutkiej historii o małym miasteczku, o miłości, urodzinach i śmierci w rodzinie państwa Gibbsów i państwa Webbów - starał się Wilder zawrzeć odpowiedź na pytanie: jaki jest sens owego wiecznego przemijania ludzi i zdarzeń, które składa się na nasze życie? Być może, odpowiedź na to pytanie nie jest ani precyzyjna, ani głęboka, wielu zaś wyda się wręcz nieprzekonywająca. Ale przedstawienie urzeka jakimś głębokim wdziękiem, poezją rzeczy codziennych i prostych. I nawet jeśli mamy takie czy inne zastrzeżenia do samej sztuki - to co się dzieje na scenie, przykuwa bez reszty naszą uwagę. Jest w tym coś z koncertu doskonałej orkiestry: żaden ton nie brzmi fałszywie, instrumenty są precyzyjnie zestrojone, posłuszne wrażliwej pałeczce dyrygenta. To oczywiście zasługa zarówno aktorów: Zofii Mrozowskiej, Tadeusza Łomnickiego, Kazimierza Opalińskiego, Stanisławy Perzanowskiej, Władysława Krasnowieckiego i wszystkich niemal odtwórców większych i mniejszych ról, jak i reżysera, Erwina Axera, który "Nasze miasto" zapisać może na pewno na długiej liście swych sukcesów reżyserskich. Dekoracje i rekwizyty - jeśli nie wspominać o prawie nie istniejących, a przez to bardzo zabawnych meblach - są nieobecne. Życzył sobie tego autor, a widz przyjmuje jego koncepcję początkowo ze zdziwieniem, potem zaś z aprobatą.