Wielkanoc
Iza Natasza Czapska, Życie Warszawy, 17.09.2001

"Wielkanoc" Augusta Strindberga to historia ludzkiego dramatu wpisanego w symbolikę Wielkiego Tygodnia. Niestety, w inscenizacji Erwina Axera ciężar dramatu przenosi się z bohaterów na aktorów i na widzów. "Wielkanoc" w Teatrze Współczesnym to tragedia dla wszystkich na sali. Najnowsza premiera we Współczesnym już jest przestarzała. Tekst, nie dorównujący ani "Ojcu" ani "Pannie Julii", brzmi archaicznie, drażnią naiwne dialogi i zabiegi dramaturgiczne nie do przyjęcia w dzisiejszym teatrze, jak choćby relacjonowanie przez aktora, co też dzieje się za oknem. "O! Pan Lindkvist! W ręku ma laseczkę a na nogach kalosze! Ukłonił mi się! O! Uśmiecha się! Minął nasz dom!" - wykrzykuje aktorka z emfazą, a gdy wchodzi Lindkvist, naprawdę na nogach ma kalosze, których demoniczny skrzyp ktoś zza sceny udaje... świszcząc. Potem bohaterowie prowadzą dziesięciominutową rozmowę usadzeni za stołem, względnie - stojąc. Kto tak dzisiaj gra? Kto to we współczesnym teatrze wytrzyma? Oglądając tę bardzo statyczną, pozbawioną napięcia i dramaturgii inscenizację, nie tylko trudno uwierzyć w męczarnie rodziny Heystów, którą tato-malwersant wystawił na pohańbienie, ale także w nagłą duchową przemianę bohaterów, nie popartą żadnym psychologicznym procesem, który by ją uwiarygodnił. Aktorzy uwierzyć nam nie pomogą . [...] Nie można w teatrze współczesnym zapominać o rzeczywistości, tworzyć sztuk poza czasem i z góry skazywać ich na pozycję muzealnych eksponatów. Świat żyje śmiercią, gwałtem, terrorem. Dotyka nas zło, które przerasta ludzką wyobraźnię. A w teatrze XXI wieku wybitny reżyser próbuje nas zmusić do łez szczęśliwym rozwiązaniem dramatu, polegającego na tym, że nawiedzona dziewczynka kradnie z kwiaciarni żonkila, ściągając na rodzinę kolejną hańbę. Wszystko jednak kończy się dobrze w rozdzierającej scenie przywodzącej na myśl wenezuelską telenowelę. A najlepiej kończy się wtedy, gdy kurtyna wreszcie opada.

Deklaracja dostępności