Czekając na Godota
Kazimierz Koźniewski, Przekrój, 10.03.1957
Po przedstawieniu "Godota" ludzie skaczą sobie do oczu. W teatrze widziałem podczas przerwy kłócącą się zaciekle parę obcych sobie zupełnie widzów, którzy, podsłuchawszy swe opinie, wszczęli dyskusję. Jedni wołają, że to arcydzieło trafiające w najtajniejsze struny ludzkich przeżyć, drudzy, że nuda niezrozumiała. Głosuję za arcydziełem - i myślę, że od tego stwierdzenia mogę dopiero rozpocząć dyskusję o sztuce i przedstawieniu. Arcydzieło naszych kilku ostatnich lat - gdyż trafia jakoś bardzo celnie w zasadnicze kompleksy zarówno osobiste, indywidualne, jednostkowe, jak i społeczne, jakimi wypełniony jest człowiek połowy dwudziestego wieku. Sztuka irlandzkiego pisarza Samuela Becketta (ur. 1906 w Dublinie), żyjącego od lat we Francji i piszącego po francusku zyskała sobie niebywały rozgłos. 700 spektakli w Paryżu, 18 przekładów! Sukces finansowy był mierny, gdyż jest to sztuką nie dla tzw. "szerokiej" publiczności. Ale sukces artystyczny - ogromny. Ci, którym się spodobała, stali się entuzjastami Becketta. Znajdują oni bowiem w tej sztuce wizerunek własnych przeżyć, własnych strachów, nadziei, marzeń, niepokojów. Tych wszystkich strumieni psychicznych, które często, mało uświadomione, przepływają przez nasze myśli i pod-myśli. Beckett potrafi je przedstawić, i to bynajmniej nie metaforycznie, nie symbolicznie, lecz bardzo konkretnie, bardzo fizycznie. Z okazji tej sztuki padają słowa takie jak analiza, wiwisekcja. Że sztuka bezwstydnie obnaża ludzkie niepokoje, urazy, lęki. Ale czyni to bynajmniej nie po linii Freuda. Nic z tych rzeczy! Tu są sprawy związane z całym losem każdego człowieka -. tak szeroko pojętym, że jeden odczyta w sztuce tragedię społeczną, inny tragedię osobistą, trzeci - zawodową... A tak odczytując - jeden powie, że Godot nie nadejdzie nigdy. -Inny przepowiada nadejście Godota, jednak jest pewien, że obaj oczekujący po prostu się cofną, uciekną przed nadchodzącym, by nadal móc na niego tylko czekać. Jest to bezlitośnie pesymistyczny wyrok na człowieka i społeczeństwo. Czy wyrok sprawiedliwy? To inna sprawa. Ale przewód operuje prawdziwym materiałem dowodowym. To pasjonuje. Jedyny człowiek czynu - to Pozzo, ciemięzca, który i tak na koniec ślepnie, gdy prześladowany przezeń sługa - głuchnie. Jest to sztuka o szaleństwie każdego z nas, nas wszystkich razem - sztuka, pod wpływem której można oszaleć. Sztuka, w której nie ma żadnej fabularnej akcji w tradycyjnym znaczeniu. A przykuwa naszą uwagę w tym samym stopniu. w jakim znakomita większość żyjących najbardziej lubi mówić o samym sobie. Każdy lubi najbardziej analizować samego siebie. Dlatego ludzie chodzą na tę sztukę, będącą genialnym zaprzeczeniem teatru. Spektakl w warszawskim Teatrze Współczesnym jest przedstawieniem wysokiej klasy. Jan Kott, który widział "Godota" w Paryżu, w oryginale, napisał, że jest to przedstawienie czystsze stylowo, groźniejsze i bardziej drapieżne w swej wymowie. Przedstawienie warszawskie interpretuje sztukę w kategoriach jakiegoś wielkiego cyrku moralnego, wielkiej groteski. Byłoby ciekawe, gdyby któryś i następnych teatrów polskich (kilka już podjęło próby) grał mniej groteskowo, bardziej realnie. Ciekawe co wyjdzie? W ogóle wszelkie eksperymenty z tą sztuką mogą być pasjonujące - dla artystów i dla widzów. Reżyser: Jerzy Kreczmar - bardzo ciekawy! Dekoracje - Władysław Daszewski - znakomite. (Dwa akty, jeden różni się od drugiego drzewem pokrytym liśćmi). Aktorzy: Kondrat, Fijewski, Koecher i Mularczyk - wszyscy ponad wszelkie pochwały. Wielka sztuka - znakomite przedstawienie! PS. To nam teraz da szkołę! Toż naśladowców ,,Godota" wśród młodzieży literackiej będzie więcej niż Hemingway'a i Hłaski razem!