Czekając na Godota
Jaszcz, Trybuna ludu, 06.02.1957
...Ale jak ta sztuka Becketta jest znakomicie scenicznie zrobiona! Akcji prawie nie ma, a napięcie trwa, nie ma na scenie kobiet a sztuka dyszy namiętnościa, dialog bywa filozoficznv a nie nuży i jest na gorąco uchwytny. Zapewne, gdyby czekali na Godota mniej dobrzy aktorzy i mniej inteligentny reżyser, sztuka stać by się łatwo mogła parodią tego wszystkiego, co tylko doprowadza do skrajnych konsekwencji. Lecz zarówno Kreczmar, Rogoziński i Daszewski, jak Fijewski, Mularczyk, Kondrat i Koecher zrobili wszystko, aby "Czekając na Godota" miało kształt sceniczny, odpowiadający zamysłom autora. W ten sposób gra jest przeprowadzona uczciwie, odwrócenia się od sztuki nic nie ułatwia i zachowane być mogą proporcje za i przeciw. Rozwijając to stwierdzenie, trzeba dodać: świetność przekładu każe zapomnieć, że mamy do czynienia z utworem, napisanym w oryginale nie po polsku; gra Józefa Kondrata wyraźna w koncepcji, trafna w scenicznym przekazaniu jej widzowi doskonale oddziela jednego włóczęgę od drugiego, tym tragiczniej podkreślając nierozerwalną łączność i ich - w ostateczności - tożsamość: Jan Koecher plastycznie uwydatnia dobroduszne, jakby z kalendarzowych opowiadań wyjęte cechy posiadacza, ów piekielny kontrast z jego antyludzkością, zasługuje też na pochwałę trzygwiazdkowy Chłopiec, umiejący naturalnie, a więc już po aktorsku, wypowiadać swe lakoniczne odpowiedzi. Tragicznego Lucky'go gra Adam Mularczyk. To życiowa rola tego aktora. Pojęcia symbolizm, alegoria niezupełnie przystają do sztuki Becketta, której filozoficzne wnioski ukryte są głęboko pod warstwą sytuacyjną konkretu. Mularczyk dobywa wszakże z postaci Lucky'ego tyle cierpienia, rezygnacji, kapitulanctwa, że Lucky staje się jakimś potwornym uogólnieniem. Stąd uczucie palącego wstydu podczas scen upokorzeń tego sclavus saltans (tańczącego niewolnika) i uczucie wzburzonego sprzeciwu przy słuchaniu "myślenia" Lucky'ego. Nie przypominam sobie sceny równie okrutnej i obcej poczuciu humanizmu. To jest naprawdę sztuka schyłku. Mularczyk wygląda przerażająco, a swój wielki monolog wygłasza w taki sposób, że widzom dreszcz przebiega po plecach. Chcieliście zachodu, no to go macie. A wreszcie Tadeusz Fijewski. Nie od wczoraj zwracamy uwagę na rozwój talentu tego aktora, który umie wygrać i groteskę i dramat, a w rolach tak zwanych małych ludzi porusza się ze swobodą od śmieszności do tragizmu. To są umiejętności wybitnych aktorów. Jako Gogo jest Fijewski zarówno błaznem, rozweselającym nie tylko gawiedź i wisielcem, budzącym odrazę nie tylko ludzi nerwowych jak i łzawą, żałosną ofiarą, budzącą głębokie współczucie. Znowu wypada sięgnąć do oszczędnie używanego określenia: kreacja. * Stawiano w rozmowach ze mną z wielu stron pytanie, czy słusznie zagrano u nas sztukę Becketta? czy nie szkoda sił dobrego teatru na wystawienie utworu tak rozkładowego, dekadenckiego? Odpowiedź wydaje mi się nietrudna. By zwalczyć ideowego przeciwnika należy go przede wszystkim poznać, bezwarunkowo - poznać. "Na gębę" przestaliśmy wierzyć najsroższym inwektywom. Sztuka Becketta jest dziełem wysokiej próby talentu. Jej olbrzymie powodzenie w zachodniej Europie też coś mówi (wiele mówi). A wiemy jak wysoka była cena starochińskiego odseparowywania się od prądów, krążących po współczesnym świecie. Nic więc nie szkodzi, że w stolicy Polski pokazano "Czekając na Godota". Widz nasz jest dostatecznie wyrobiony, by, doceniając formalne uroki, umieć się uodpornić przeciw ich trującym składnikom. Metoda zakazywania owocu zbankrutowała, jak wiemy, już w raju. Czemu nie przeczy, że pod lśniącą skórką owoc bywa nieraz cierpki a wewnątrz robaczywy.