<<< menu     <<< wstecz


 

WASZA EKSCELENCJA


Jan Bończa-Szabłowski, Rzeczpospolita nr 23, 27.01.2006
Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 23, 27.01.2006
Jacek Wakar, Życie Warszawy nr 24, 28.01.2006
Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 6, 06.02.2006
Zdzisław Pietrasik, Polityka nr 6/11.02, 08.02.2006
Piotr Kitrasiewicz, Express Wieczorny 15.II.2006
Temida Stankiewicz-Podhorecka, Nasz Dziennik nr 51, 1.III.2006
Jacek Sieradzki, Przekrój nr 8, 7.III.2006
Elżbieta Baniewicz, Twórczość nr 4/2006.
Krzysztof Rozner, www.kulturalna.warszawa.pl, 17.X.2008.

Zło podszyte cynizmem

Izabella Cywińska wyreżyserowała we Współczesnym "Waszą Ekscelencję" - pasjonującą opowieść o szlachetności, która przegrywa z przebiegłością. To także studium zła, które bez przeszkód rozprzestrzenia się wśród ludzi i, co gorsza, spotyka się z ich aprobatą, a nawet uznaniem.

Główni bohaterowie tej opowieści: Wujaszek w interpretacji Wojciecha Pszoniaka oraz tytułowy Ekscelencja - Andrzej Zieliński, pojawiają się niczym Orgon i Tartuffe w zapadłej wiosce Stiepańczykowo. Pierwszy uosabia dobroć i otwartość na ludzi, drugi jest bezwzględnym graczem, który rozpracowując psychikę mieszkańców, wyrasta na groźnego tyrana. Kunszt Dostojewskiego sprawia, że postacie nie są kreślone w czarno-białych barwach, choć sama diagnoza tego pojedynku skłania ku skrajnemu pesymizmowi. Trudno zrozumieć, dlaczego opowiadanie Dostojewskiego "Wieś Stiepanczykowo i jej mieszkańcy" zaledwie cztery razy trafiła u nas na scenę. Wydaje się bowiem arcyteatralna, chwilami przypomina Molierowskiego "Świętoszka", czasem Gogolowskiego "Rewizora".

Protagoniści w interpretacji Andrzeja Zielińskiego i Wojciecha Pszoniaka dają popis aktorskiego kunsztu. Bohater grany przez Zielińskiego jest groźny i bezwzględny, choć w oczach mieszkańców miasteczka uchodzi za uosobienie szlachetności. Z pełnym cynizmem wykorzystuje ich religijność. Bez oporu depcze ludzką godność. Uwielbienie, jakim jest obdarzany, graniczy z kultem. Jego pełne frazesów wypowiedzi odbierane są jako prawdy, z którymi nie wypada dyskutować. Andrzej Zieliński, przez charakteryzację niemal nierozpoznawalny, wypowiada słowa z pozorną lekkością. Dla otoczenia mają one jednak wagę wyroków. Zdanie typu "o mój stan umysłu proszę zapytać Szekspira" przyjmowane jest serio.

Ekscelencja ma znakomitego adwersarza w Wujaszku granym gościnnie przez Pszoniaka. Aktor wyposażył podstarzałego wdowca w wiele cech Molierowskiego Orgona. Wujaszek Pszoniaka, jest wprawdzie zadufanym kabotynem, jednak patrzy się na niego ze sporą sympatią. Rozbraja naiwnością i nieporadnością. Jest nosicielem tej bezinteresowności, którą łatwo wykorzystać. Ze współczuciem patrzymy, jak ten strachliwy człowiek łatwo się poddaje i znosi upokorzenia.

W tym spektaklu błyszczą nawet niewielkie role. Tak jest np. z nieznoszącą sprzeciwu generałową, graną przez Danutę Szaflarską, jej despotyczną ulubienicą, nakreśloną wyraziście przez Małgorzatę Rożniatowską, pełną wdzięku guwernantką Moniki Kwiatkowskiej czy Sergiuszem Maciejem Marczewskim - "wiecznym studentem", nieco zagubionym w tym świecie fałszu i obłudy.

Na początku ubiegłego wieku, kiedy narodził się fenomen Rasputina, powieść Dostojewskiego napisaną pół wieku wcześniej okrzyknięto jako proroczą. W dzisiejszych czasach główny bohater cynicznie wykorzystujący religijność i naiwność ludzi odbierany jest jako równie niebezpieczny.

Dostojewski w liście do brata pisał, że gdyby czytelnicy przyjęli jego opowiadanie chłodno, wpadłby w rozpacz. Nie wiedział, że o jej przyszłość może być spokojny. Jego Ekscelencja zawsze wygra z czasem. Ten spektakl to bardzo udany powrót Izabelli Cywińskiej do teatru.

Jan Bończa-Szabłowski, Rzeczpospolita nr 23, 27 stycznia 2006.


Tango według Dostojewskiego

Premiera w Teatrze Współczesnym. "Wieś Stiepańczykowo" to tylko z pozoru najpogodniejszy tekst Dostojewskiego. Spod maski dobroduszności Izabella Cywińska wydobyła refleksję nad czasem, który każe powtarzać wciąż te same błędy.

Jak odreagować katorgę? Napisać nihilistyczną rozprawę o bezsensowności cierpienia? Fiodor Dostojewski dziewięć lat zesłania i przymusowej służby wojskowej zamknął opowiadaniem "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy" - sielanką, w której samozwańczy tyran Foma Fomicz Opiskin "przyczynia się do ogólnego szczęścia". Dopiero później pojawią się "Wspomnienia z domu umarłych", wstrząsające świadectwo wegetacji w obozie. Na razie pisarz, który już niebawem zacznie wprowadzać swoich bohaterów w najbardziej zwyrodniałe rejony piekieł, pozwala im jeszcze wierzyć w litość, sprawiedliwość i spełnione uczucie.

"Wasza Ekscelencja" to historia Fomy (Andrzej Zieliński), hochsztaplera i nieudacznika, który niczym demoniczny Rasputin omotał panią domu (w roli generałowej Danuta Szaflarska) i zyskał władzę nad całą rodziną. Reżyserka skupiła się jednak nie na postaci oszusta, ale na jego ofiarach. Co sprawiło, że mu ulegli? Jego sprawność socjotechniczna czy wyrok siły wyższej?

Cywińska sięgnęła po środki znane z "Tanga" Zbigniewa Rybczyńskiego, animowanej metafory nakładania się ludzkich losów w ciasnej przestrzeni pokoju. Przy zastawionym do uroczystego obiadu stole pojawiają się najpierw trzy nieme staruszki. Siwe, drobne, ubrane w identyczne garsonki, wydają się trzema wersjami tej samej osoby przesuniętymi w czasie o kilka filmowych klatek. Motyw jak z "Tanga" powróci w drugiej części, gdy do pokoju wpadnie dziecięca piłka (jak w pierwszym obrazie nagrodzonego Oscarem filmu).

Scenografia zbudowana ze ścian w modnych seledynach i pastelach oraz z mebli vintage, jakie spotkać można w kultowych klubach, to już język współczesny. Charakterystyczny styl scenografki Małgorzaty Szczęśniak był długo znakiem rozpoznawczym Teatru Rozmaitości. Tam też pleksi i metal zderzały się z wyrazistymi barwami, a nowoczesny design - z obiektami kultu. Tym razem obok siebie znalazło się siedzisko z metra i ikona. Przed nią pali się wieczna czerwona lampka. Nie jest to więc czas ludzki, ale boski, w którym wszystko nieustannie odnawia się i ginie.

Kiedy na scenę przy końskim rżeniu i łomocie wchodzi młody Sergiusz (Maciej Marczewski) wezwany z Petersburga dla ratowania sytuacji, jest zrezygnowany, jakby po raz kolejny musiał zacząć tę samą beznadziejną walkę. Jego wuj, pułkownik (Wojciech Pszoniak), pełen jest jednak energii i gotowości działania. Niczym Louis de Funes przecina powietrze ruchami wyrzucanych i zaplatanych pobożnie dłoni. Mówi szybko, z pokorą arystokraty zamienionego w kelnera, z powściągliwością konspiranta. Chce uratować przed Fomą ukochaną Nastieńkę (delikatna, poważna Monika Kwiatkowska-Dejczer) i wydać dziewczynę za Sergiusza.

Sam tyran każe długo na siebie czekać. Pojawia się w szlafroku i bieliźnie, z bezładnie rozrzuconymi strąkami włosów. Ma w sobie coś z hipisowskiego guru, który bombardując miłością, odbiera zdolność myślenia. Czeka na niego dwór złożony z dziwaków i marionetek. Dominuje wśród nich Szaflarska, powiększona przez wózek inwalidzki i monstrualną fryzurę Margaret Thatcher. Reszta to bezwolne cienie, które czasem wyrywają się na chwilę z marazmu, by coś wykrzyczeć czy zapłakać. Pszoniak wśród huku piorunów wyrzuci go w końcu przez foliowe okno, przywróci porządek, ocali cześć Nastieńki. Ale Foma wraca, a jego przybycie akcentuje to samo rżenie, które sprowadziło Sergiusza. Wszystko od początku? Wiele na to wskazuje.

Bohaterom cały czas towarzyszy natrętny dźwięk much. Czyżby były to "Muchy" z Jeana Paula Sartre'a przypominające, że aby odzyskać wolność, nie wystarczy zabić tyrana, ale trzeba jeszcze mieć wewnętrzną odwagę? Czy z filmu "Władca much" pokazującego, że najgroźniejszym tyranem jest niewiedza i strach? Cywińska wprowadziła na scenę Współczesnego nie tylko żywą refleksję, ale też nowoczesną estetykę, której od dawna tam brakowało. Zamiast łatwych aluzji do współczesnych tyranii zbudowała klimat rodzajowości z elementami absurdu i mistycyzmu. I co z tego, że niektóre elementy (chór trzech staruszek, scenografia) należą do kategorii "już widziane na innych scenach"? Skoro wszystko się powtarza.

Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 23, 27 stycznia 2006.


Obrazki z ludzkiej menażerii

"Wasza Ekscelencja" w Teatrze Współczesnym byłby spektaklem znakomitym, gdyby reżyser Izabella Cywińska nie odciągała uwagi widzów od aktorów - Andrzeja Zielińskiego i Wojciecha Pszoniaka.

Zieliński daje w tytułowej partii popis życiowej kreacji. Jego Foma Fomicz Opiskin to nie tylko prowincjonalna, oślizgła kreatura, która rujnuje życie mieszkańców opisanego przez Fiodora Dostojewskiego domostwa. To także domorosły myśliciel, pseudofilozof, połączenie cech molierowskich Tartuffe'a (ze "Świętoszka") i Alcesta (bohatera "Mizantropa"), który z głoszenia prawdy uczynił broń w walce ze światem. Tyle tylko że Foma Zielińskiego czyni z siebie męczennika. Wystarczy na niego spojrzeć - długie, polepione brudem strąki przerzedzonych włosów, niedbały zarost, rozchełstany, ale aksamitny szlafrok. I jeszcze dziwnie łamiący się głos i oczy zawsze wzniesione do nieba. Zieliński pokazuje Fomę tym groźniejszym, im łatwiej przychodzi mu manipulowanie ludźmi. Robi to bez wysiłku, jakby znudzony. Jest przeświadczony o wygranej.

Powracający na warszawską scenę Wojciech Pszoniak podkreśla drobnym krokiem, pochyloną sylwetką małość Generała. W jego interpretacji właściciel majątku z opowiadania "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy" pomylił czynienie dobra ze służalczością. To doprowadza "dobrego człowieka" do upadku. Gdy w finale Ekscelencja na dobre rozsiada się w fotelu, Generał patrzy na to niewidzącymi oczami.

Mimo że "Wieś Stiepańczykowo..." uchodzi za najbardziej pogodny utwór Dostojewskiego, mogłaby wywoływać ciarki. Gdyby postawić na jej komizm, pod którym kryje się groza świetnie ukazanych przez pisarza instynktów stadnych, kiedy wyrzekając się siebie, idzie się za dominującą siłą. Gdyby ukazać całe zło świata w małych sekwencjach rodem z pozornie beztroskiej ziemiańskiej komedii.

Mając na scenie Pszoniaka, Zielińskiego, niezwykle sugestywną w epizodzie Generałowej Danutę Szaflarską i pozostałych świetnie ze sobą zgranych aktorów Współczesnego, takie przedstawienie było na wyciągnięcie ręki. Niestety, reżyser Izabella Cywińska miała swoje pomysły. Odzierając opowieść z całej rodzajowości, szukała natrętnej symboliki. Efektem jest pokazywanie postaci niczym wielkich marionetek, poruszanych niewidzialną ręką reżysera, co przywołuje słabsze spektakle Janusza Wiśniewskiego.

To jego teatr współtworzyła muzyka Jerzego Satanowskiego, który opatrzył "Waszą Ekscelencję" całą masą dziwnych dźwięków. W majątku Generała bezustannie skrzypi podłoga, świszczy wiatr, bzyczą muchy. Nawiedzony dom. Jednak efekty, którymi szafuje w nadmiarze kompozytor, odwracają uwagę od bohaterów. I tak, zamiast traktatu o złu otrzymujemy tylko obrazki z ludzkiej menażerii. Szkoda.

Jacek Wakar, Życie Warszawy nr 24, 28 stycznia 2006.


Hipokryzja w cenie

Dostojewskiego wersja "Świętoszka", czyli opowiadanie "Wieś Stiepanczykowo i jej mieszkańcy", od dawna interesowała teatr, także polski. Teraz po tekst Dostojewskiego sięgnęła Izabella Cywińska, nieomylnie wyczulona na ideowe naprężenia czasu, kiedy znowu manipulacja, paradowanie w cudzych szatach, bezczelne granie na uczuciach są na porządku dziennym. Cywińska niczego jednak sobie nie ułatwia, nie aranżuje żadnych przebieranek, choć też przesadnie nie brnie w rosyjską rodzajowość. Budując postacie zakotwiczone tam (w carskiej Rosji) i teraz (czyli w Polsce), daje przegląd postaw charakterystycznych dla ludzi chwiejnych, pozbawionych kręgosłupa moralnego, podatnych na wpływy zewnętrzne. Jednym słowem, maluje rozchwianie Polaków na progu trzeciego tysiąclecia, którzy w wiosce wzniesionej przez Dostojewskiego defilują przed arcymanipulatorem Fomą, zdolnym podporządkować sobie prawie każdego. Prawie - bo jednak przybysz z Petersburga, inteligent (przekonujący Maciej Marczewski), nie daje sobie w kaszę dmuchać. Tyle że ani nie wszczyna rewolty, ani nie powoduje reform, jedynie na koniec czmycha, pozostawiając wujaszka na pastwę Fomy i zdziecinniałej matki, pani generałowej. Tak więc opowiada Cywińska także o rejteradzie inteligencji, która bez walki oddaje pole bitwy we władanie Fomy-Edka-chama-złowrogiego durnia. Jak widać, spektakl piekielnie gorący, przy tym nad wyraz nowocześnie ukazany - od gry aktorskiej po ilustrację muzyczną Jerzego Satanowskiego i scenografię. Wiele tu świetnych pomysłów, takich jak homerycki tapir Danuty Szaflarskiej. Wszyscy w tym spektaklu grają bez zarzutu, a zgoła wyśmienicie Szaflarska (generałowa - histeryczna, głupia i rozkapryszona jak dziecko) i Andrzej Zieliński (Foma to kolejna znakomita rola aktora we Współczesnym, pełna subtelności psychologicznej, a przy tym wyrazista, narysowana śmiało, zamaszyście, trudno się obronić przed podporządkowaniem takiemu Fomie, bo jest też uwodzicielski w swojej "naturalności"). Współczesny nie po raz pierwszy pokazuje, jak bez uciekania się do środków teatrowi obcych albo uwspółcześniania na siłę odnajdywać w tekstach dawnych zapach naszego czasu.

Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 6, 06 lutego 2006.


Świętoszek ze wsi Stiepańczykowo

Pierwsza scena przypomina klimatem sztuki Czechowa: w posiadłości Wujaszka, czyli pułkownika Jegora llijcza Rostaniewa, domownicy zajmują miejsca przy stole, służba się krząta, w tle słychać odgłosy wsi... Prawie sielanka. Ale od początku wyczuwa się pewną nerwowość. Do towarzystwa dołącza właśnie nowa osoba, wychowanek Wujaszka, którego przybycie budzi rozmaite przypuszczenia. Przede wszystkim zaś przykuwa uwagę krzesło ustawione w centralnym miejscu stołu, wciąż puste. Wszyscy w napięciu czekają na osobę, która raczy je zająć. W końcu zjawia się najważniejsza persona dramatu - niejaki Foma Fomicz Opiskin, rezydent domu, ulubieniec matki Wujaszka pani Generałowej, przebiegły manipulator, który przejął niemal absolutną władzę nad otoczeniem. To jednak nie Czechow, to już Dostojewski.

Izabella Cywińska przygotowując dla warszawskiego Teatru Współczesnego adaptację opowiadania Fiodora Dostojewskiego "Wieś Stiepanczykowo i jej mieszkańcy" zdecydowała się na ironiczny tytuł "Wasza Ekscelencja". Tak każe się tytułować Fomicz, upokarzając Wujaszka w jednej z najokrutniejszych scen przedstawienia. Znamy ten typ obłudnika z literatury (najoczywistsze skojarzenie to "Świętoszek" Moliera), ale i z życia. W finale mieszkańcy Stiepanczykowa błagają Fomicza, aby z nimi został. Fenomen Fomów Fomiczów polega bowiem na tym, iż zawsze zjawiają się tam, gdzie na nich czekają. Nic zatem dziwnego, że widzom wychodzącym ze spektaklu przychodziły do głowy najrozmaitsze skojarzenia, także z postaciami ze świata polityki krajowej. Można i tak.

"Wasza Ekscelencja" to przykład porządnej, inteligentnej roboty teatralnej bez jednego zbędnego efektu. Kilka ról zwraca uwagę: Danuta Szaflarska znakomicie zagrała Generałową, zaskakująco niepodobnym do swych ostatnich wcieleń Fomiczem jest Andrzej Zieliński, Wujaszka kreuje Wojciech Pszoniak, znowu w formie ze swych najlepszych lat.

Zdzisław Pietrasik, Polityka nr 6/11.02, 08 lutego 2006,


Rosyjski Tartuffe

Jest to adaptacja sceniczna mało znanego, wczesnego opowiadania Fiodora Dostojewskiego zatytułowanego "Wieś Stiepańczykowo i jego mieszkańcy". Fabuła utworu jest nieskomplikowana, a otwiera ją przyjazd młodego Sergiusza, studenta z Petersburga do wiejskiego majątku swego wuja, pułkownika Rostaniewa. Emerytowany wojskowy żyje w otoczeniu krewnych, przyjaciół oraz służących, ale niewiele ma do powiedzenia w swoim własnym domu, gdyż rządzi w nim niejaki Foma Fomicz Opiskin, ulubieniec matki gospodarza ("generałowej" - po drugim mężu), podejrzana postać o władczej osobowości i krasomówczym talencie, której wszyscy są podporządkowani i nie potrafią wyzwolić się spod wpływu poniżającego ich tyrana.

Główne osoby utworu oraz dość prosta intryga nasuwają skojarzenie ze słynną komedią Moliera "Świętoszek". Opiskin to taki Tartuffe rosyjskiej prowincji z połowy XIX wieku (poucza wszystkich i chętnie odwołuje się do praktyk religijnych), natomiast Pułkownik do złudzenia przypomina bogatego paryskiego burżuja Orgona. Nie ma tu jednak typowego dla sztuk Moliera happy endu. W "Świętoszku" pojawia się w finale oficer gwardii, który w imieniu księcia aresztuje hochsztaplera. Taki deus ex machina nie występuje w "Waszej Ekscelencji", nie ma ratunku dla mieszkańców dworu w Stiepańczykowie. Foma Fomicz wygrywa w ostatecznym rozrachunku, a Rostaniew po chwilach buntu ostatecznie kapituluje. Nawet Sasza, córka gospodarza, niechętna przebiegłemu rezydentowi, w finale także przechodzi na jego stronę. Jedyną osobą zachowującą do końca trzeźwość spojrzenia jest przybysz z Petersburga, Sergiusz, z przerażeniem opuszczający progi domu wujaszka ("domu wariatów"). Postać Fomy jest dość uniwersalna i ponadczasowa, podobnie zresztą jak Molierowski Tartuffe. Można rozpoznać pod nią niejednego współczesnego "guru" i to niekoniecznie w kontekście wyłącznie religijnym. "Wieś Stepańczykowo" napisał Dostojewski jako satyrę na głupotę i uległość swoich rodaków z wyższych sfer i trzeba przyznać, że był to mocny strzał, chociaż na pewno innego rodzaju niż Gogolowski "Rewizor" lub "Małżeństwo Kreczyńskiego" Suchowo-Kobylina.

Zaadaptowane i wyreżyserowane przez Izabellę Cywińską przedstawienie jest nieco statyczne, a większość osób z licznej obsady ma niewielkie pole do popisu. Wyjątkami są odtwórcy ról wiodących: Wojciech Pszoniak jako Pułkownik i Andrzej Zieliński kreujący Fomę. To oni napędzają koło spektaklu i absorbują uwagę widza. Pszoniak idealnie wcielił się w słabego i chwiejnego gospodarza, wyrzucającego w akcie desperacji przez okno bezczelnego rezydenta, aby po chwili biec za nim i błagać o przebaczenie. Zieliński umiejętnie odtwarzał sprytne zachowania przebiegłego Fomy, maskującego infantylizm i kompleks niższości bezczelnością i sadyzmem. Reszta obsady była jednak tylko tłem dla tego duetu aktorskiego. A przecież wśród wykonawców nie zabrakło znanych nazwisk, takich jak Danuta Szaflarska, Zofia Saretok, Małgorzata Rożniatowska, Anna Milewska, Monika Pikuła, Mateusz Damięcki, Jan Prochyra... Mając tych i innych aktorów do dyspozycji Cywińska nie potrafiła "zagospodarować" nimi przedstawienia, nie miała pomysłu na wykonawców z drugiego planu, a całą uwagę skupiła na odtwórcach postaci wiodących. W sumie po scenie przewija się sporo osób, które momentami sprawiają wrażenie jakby nie bardzo wiedziały co powinny ze sobą zrobić. Niektóre role zaczynają się interesująco (np. buntująca się Sasza lub stary "błazen" Jeżewkin), po czym - zostają jakby ucięte, do końca są już tylko mało istotnymi ozdobami spektaklu. A wystarczyłoby rozbudować kilka fragmentów tekstu autora, zaproponować coś od siebie (myślę o autorce adaptacji i reżyserce w jednej osobie). Dobrym pomysłem okazała się oszczędna scenografia Małgorzaty Szczęśniak, odchodząca od dotychczasowych doświadczeń dekoracyjno-estetycznych sceny przy ul. Mokotowskiej. Także muzyka Jerzego Satanowskiego współtworzyła atmosferę utworu.

Powstał spektakl nierówny, chociaż komediowa konwencja w której został zrealizowany zapewne zyska sobie wielu zwolenników.

Piotr Kitrasiewicz, Express Wieczorny 15.II.2006.


Na poziomie bulwarowej farsy

O swoim najnowszym opowiadaniu "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy" w liście do brata Michała w maju 1859 r. Dostojewski pisał, że wie, iż to jego najlepszy utwór. "Włożyłem w powieść całą swoją duszę, całą swą krew i ciało. Nie chcę przez to powiedzieć, że wypowiedziałem się w niej całkowicie, byłaby to bzdura! Jeszcze na to przyjdzie pora". I przyszła. Po paru latach. Wtedy, gdy powstały najwybitniejsze utwory pisarza, m.in. "Zbrodnia i kara", "Idiota", "Biesy" czy napisana pod koniec życia powieść "Bracia Karamazow".

Opowiadanie "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy" napisał Dostojewski w 1859 r. Aż trudno uwierzyć, że na krótko przedtem cudem uniknął śmierci ułaskawiony w ostatnim momencie przez cara. Potem czekała go jeszcze czteroletnia katorga na syberyjskim wygnaniu i sześć lat przymusowej służby w wojsku w randze szeregowca. Wszystko za udział w nielegalnych spotkaniach o tematyce filozoficzno-ekonomiczno-społeczno-politycznej nawiązującej do Wiosny Ludów, za co został aresztowany w 1849 r. Reminiscencje tych zdarzeń znajdujemy m.in. w końcowych partiach "Zbrodni i kary". Natomiast powstała tuż po powrocie do normalnego życia "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy" jest wolna od tematu i klimatu tego dramatycznego, katorżniczego okresu w życiu Dostojewskiego.

Mimo że jest to utwór epicki, zawiera wiele elementów dramatu scenicznego. Zresztą w pierwotnym zamierzeniu autora miała to być komedia przeznaczona dla teatru. I w konstrukcji opowiadania jest to widoczne. Rzecz znakomicie przekłada się na scenę.

Dwie przeciwstawione sobie główne postaci spektaklu: Foma Fomicz Opiskin (gra go Andrzej Zieliński) i Wujaszek, pułkownik osiadły na swoich wiejskich posiadłościach (w tej roli Wojciech Pszoniak), to dwa diametralnie różne portrety, dwa różne światy charakterologiczne, osobowościowe, mentalnościowe. Ci dwaj panowie, wspomagani przez drugi plan (świetna Danuta Szaflarska w roli generałowej, znakomicie, z ekspresją poprowadzona przez Marię Mamonę rola Tatiany Iwanownej, interesująco nakreślona rola ojca Nastieńki w wykonaniu Janusza R. Nowickiego), budują podstawową konstrukcję przedstawienia. Foma Fomicz Opiskin to u Dostojewskiego znakomite studium osobowości, mechanizm rodzenia się tyranii. Połączenie molierowskiego Tartuffe'a z Rasputinem, indywiduum o szerokim spektrum odniesień literackich.

Całkowitym przeciwstawieniem Fomy jest pułkownik, właściciel posiadłości, w której rezyduje Foma Fomicz. Pułkownik, przekonująco narysowany przez Wojciecha Pszoniaka, to postać uległa, delikatnej natury, tchórzliwa, ustępująca każdemu, bez względu na to, po czyjej stronie jest racja. Główna zasada, którą się kieruje, to: nie wadzić nikomu, nie stać w pierwszym szeregu, bo mogą odstrzelić, nie narażać się śmiałymi wypowiedziami. A nade wszystko pułkownik jest zalęknionym synem generałowej. I tu jest problem: dlaczego? Jeśli ktoś wcześniej przeczytał opowiadanie Dostojewskiego, to wie, że matka go nie akceptuje, bo ma ku temu powody. Ze spektaklu jednak to nie wynika, bo też i adaptacja dokonana przez Izabellę Cywińską na to nie wskazuje.

Fundamentalna dla przedstawienia postać Fomy została tu zubożona i spłaszczona. Z bogatego materiału, jaki znajdujemy w opowiadaniu Dostojewskiego, można było stworzyć prawdziwe studium osobowości, tutaj zaś mamy postać farsową, zwłaszcza w drugiej części spektaklu, za co winię nie tylko Andrzeja Zielińskiego, ale przede wszystkim reżyser spektaklu Izabellę Cywińską. Jak uwierzyć, że ten Foma potrafił podporządkować sobie wszystkich domowników, że zgadzają się oni na to, aby ten prymitywny przybłęda nimi dyrygował i sprawował rząd dusz?

Brak konsekwencji w prowadzeniu spektaklu i aktorów jest podstawowym grzechem tego przedsięwzięcia. Brakuje także spójności artystycznej, zarówno pod względem zawartości myślowej, jak i konstrukcji dramaturgicznej całości. Wyraźny jest eklektyzm stylistyczny. Jeśli ktoś wyszedł na przerwę i wrócił na drugą część przedstawienia, to mógł odnieść wrażenie, że tego wieczoru oglądał dwa różne spektakle. W pierwszym (to znaczy przed przerwą) zaczynało się interesująco: Jan Prochyra już samą swoją posturą wprowadzał specyficzny klimat, poganiając stajennego (zauważalny epizod Ireneusza Kocyłaka), co sugerowało, że czeka nas jakieś tajemnicze, ciekawe przeżycie. Prochyry z Kocyłakiem już więcej nie zobaczyliśmy, bo to był tylko prolog. Ale skoro jest tak wyrazisty i wielce obiecujący prolog, to na zakończenie powinien być nie mniej wyrazisty epilog. Tymczasem finał się rozmywa.

Świetni aktorzy zostali puszczeni samopas. Wygrywa ten, kto ma więcej inicjatywy i pomysłów. W tej sytuacji, gdyby oceniać poszczególne role, to w większości ocena wypadłaby nieźle, ale przecież to nie jest konkurs monodramów. Tu mamy do czynienia z zespołem, z przedstawieniem, w którym gra ileś osób w tej samej sprawie i na ten sam temat. Przynajmniej tak powinno być. Wielka szkoda, bo tekst znakomity.

Temida Stankiewicz-Podhorecka, Nasz Dziennik nr 51, 1.III.2006.


Cywińska drwi z bałwochwalców

Jest sobie Foma Fomicz, facet mało podobny do grającego go, przystojnego Andrzeja Zielińskiego, ze strąkami tłustych włosów nad łysiejącym czołem, w rozchełstanym szlafroku, przydeptanych kapciach. Gbur, kompleksiarz, demagog i cham. I jest poczciwe, niby-przyzwoite towarzystwo z majątku Stiepanczykowo, które patrzy w niego jak w tęczę i wierzy w jego geniusz. Nie ma żadnego rozumnego uzasadnienia dla tej adoracji. A skoro tak, to zwykłe wieczorne rozmowy, posiłki i spacery nagle pęcznieją groteską i absurdem. Dystyngowane damy (z cudowną Danutą Szaflarską na czele) mają trochę zbyt operowe peruki. Kamerdyner Gawryła (Leon Charewicz) przylepił sobie chłopską brodę dość niedbale. Rubaszka lizusowatego służącego (Mateusz Damięcki) daje po oczach barwą słodkiego różu. Cała zaś przestrzeń bardziej jest ekspozycją psychicznego odjechania niż terenem opowieści. Izabella Cywińska nie chce relacjonować fabuły wczesnej powieści Dostojewskiego. Chce się śmiać, a jeszcze bardziej złościć na bałwochwalstwo, jakim darzy się miernotę; wolno sądzić, że denerwują ją podobne praktyki w okolicznościach historycznie bliższych niż XIX-wieczna Rosja. Spektakl jest zgryźliwą karykaturą, a nie konwencjonalną opowiastką, zatem wszystkie konwencjonalności (jak wątek miłosny) wypadają blado. Aliści nie pamięta się o tym, patrząc, jak upojony władzą cham hipnotyzuje upokorzonego adoratora, zaś Wojciech Pszoniak, przełamując wewnętrzny opór, modeluje głowę i szyję, by wreszcie uniżenie wykrztusić: "Wasza ekscelencjo...".

Jacek Sieradzki, Przekrój nr 8, 7.III.2006


Po co inteligentowi teatr

Coraz częściej, gdy proponuję znajomym wizytę w teatrze, odpowiadają: dziękuję, nie skorzystam. Jednych nie interesuje "kloaka z widokiem na śmietnik", czyli n-ty reportaż sceniczny o patologiach rodzinnych, plagach społecznych, jak narkomania, bezdomność, bezrobocie, przemoc czy prostytucja. Mówią, że to wszystko szybciej i lepiej pokazuje telewizja. Istotą dramatu jest konflikt racji, czego w nowych sztukach trudno się dopatrzyć. Świat jest w nich tylko czarny, a bohaterowie przeciw niemu zbuntowani, czyli gramy do jednej bramki. Innym żal czasu na eksperymenty obyczajowo-estetyczne; ile razy można oglądać sztukę o homoseksualistach - mówi mi przyjaciel homo. Teatr jest dla młodych, myśmy już swój mieli, a obrazków nie zastąpią myśli - słyszę, gdy usiłuję namówić kogoś na obejrzenie pracy młodego reżysera.

Przeważnie więc chodzę na przedstawienia sama, ale rzadko wracam z poczuciem treściwie spędzonego wieczoru. Dawno minęły czasy, gdy trzeba było obejrzeć przedstawienie, przeczytać jakąś książkę; po prostu nie wypadało nie znać, skoro się o tym słyszało i dyskutowało. Życie umysłowe strasznie się zatomizowało na poszczególne środowiska polityczne, zawodowe. Wobec tego dawne powinności inteligentów się skurczyły, coraz mniej jest spraw wspólnych i ważnych. Czytałam nawet tezę, że skoro mamy już wolny kraj, to owa specyficzna grupa czy warstwa społeczna jest niepotrzebna. I inną, że inteligencji już nie ma, zatopili ją ludzie sukcesu i władzy. A misja budzenia sumień, wrażliwości społecznej czy bezinteresownego działania i myślenia, przynależna jej kiedyś, już jest nieaktualna. Służą temu odpowiednie instytucje.

Może to prawda, ale wciąż wolę obcować z niemodnym inteligentem (na szczęście są jeszcze tacy) niż ze współczesnym milionerem czy ministrem. Chętnie też wracam do pisarzy, którym z ludźmi przedkładającymi być nad mieć było po drodze, a także z tymi, co kochali dzielić włos na czworo i mieli wątpliwości. Pisarzy opisujących rozterki i wybory niegdysiejszych inteligentów jest wielu, zarówno polskich, jak rosyjskich. Na przykład Dostojewski.

Wieś Stiepańczykowo na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie to w pierwszym akcie przestrzeń ograniczona ścianami z metalu i seledynowego pleksi, wypełniona nakrytym biało stołem, za którym zbierają się liczni domownicy. W drugim - salon ozdobiony fotelami w stylu vintage, żywcem przeniesionymi z modnej knajpy. W prawym górnym rogu ikona z palącą się stale świeczką, przed proscenium pochyły podest umożliwiający wejścia aktorów, wyznaczający jednocześnie drogę do majątku. Scenografia Małgorzaty Szczęśniak, zwłaszcza kostiumy i fryzury nadające karykaturalne rysy bohaterom, utrzymane w typowo postmodernistycznym stylu, zaciekawiają. Na scenie tego teatru szczególnie. Jakbyśmy się znaleźli w pobliskich Rozmaitościach.

Parę antagonistów stanowią pułkownik Jegor Ilicz Rostaniew i Foma Fomicz Opiskin, rezydent posiadłości Rostaniewa. Posiadłości tyleż sielankowej, co nierealnej, jeśli wziąć pod uwagę realia carskiej Rosji lat sześćdziesiątych dziewiętnastego wieku znaczonych walką ziemian o zachowanie pańszczyzny i wyzysku chłopów. Jednak Dostojewski opuszczając katorgę - a pisał "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańców" w Semipałatyńsku w 1858 roku, czekając na pozwolenie powrotu z wygnania - musiał się liczyć ze wzmożoną kontrolą cenzury. Prawdziwy obraz społeczeństwa zamienił na komediowy, co wcale nie znaczy mniej zjadliwy.

Dziś skłonni jesteśmy dopatrzyć się w konstrukcji jego bohaterów uniwersalności. Wujaszek Rostaniew jest figurą "idealnego ziemianina", dobrego i czułego pana, którego opiece polecają się chłopi i za nic nie chcą umknąć spod ojcowskiej ręki. Naiwny, łagodny "człowiek o pięknej duszy" czasem wykpi głupotę i zacofanie poddanych, ale skrzywdzić ich nie pozwoli. Foma Fomicz, goszczący w majątku wujaszka pisarzyna, którego pokąsała "żmija literackich ambicji", to człowiek wysoce odrażający. Zakosztował sławy podrzędnego literata i teraz na wsi leczy swe kompleksy. Żąda od wszystkich uwielbienia i podziwu, dowodów uznania składanych swej niepohamowanej próżności. Zadufany w sobie bęcwał nieoczekiwanie dla gospodarza stał się w jego własnym domu autorytetem moralnym dla starej sklerotycznej matki, jakże podobnej do starej Wojnickiej, wpatrzonej bezkrytycznie w Sieriebriakowa, i jej równie durnego otoczenia złożonego ze starych panien, rezydentek oraz skrachowanych nieudaczników. Obłudnik i błazen obdarzony został przez autora rysami niezasłużonego poniżenia i cierpień, jakich doznał, usprawiedliwiającymi niejako tak okropny charakter.

Pojedynek antagonistów przybiera nowe barwy dzięki aktorom. W oryginale Rostaniew jest rosłym pułkownikiem dragonów, Foma zaś kreaturą drobnomieszczanina mizernej postury. Na scenie odwrotnie. Wojciech Pszoniak w roli wujaszka (tak go nazywa narrator) jest drobnym mężczyzną o niezwykłej ruchliwości ciała i twarzy. Andrzej Zieliński - Foma Fomicz - już samą wysoką, niemal posągową sylwetką dominuje nad wszystkimi. Tym wyraźniej widać obleśne cechy jego charakteru, to, z jaką satysfakcją upokarza najpierw służących, a potem swego żywiciela, każąc się tytułować Waszą Ekscelencją. Wszystkich traktuje z lekceważącą wyższością, nawet do obiadu siada w szlafroku i bieliźnie, z rozczochraną czupryną brudnych włosów. Przerywa domownikom w pół zdania, by samemu powiedzieć kolejną bzdurę. Nie waha się nikogo obrażać ani osądzać, jakby sam był jedyną miarą świata. A wszelkie chamstwo i bezczelność zyskują mu poklask zebranego towarzystwa. Ktokolwiek patrzy trzeźwo, zostaje z kręgu bezkrytycznych apologetów wykluczony albo sam się usuwa, a prymitywny dureń triumfuje.

Przyczyną jego siły jest oczywiście słabość innych. Najwyraźniej ujawnia swą przewagę w starciach z wujaszkiem. Ten owdowiały pułkownik, człowiek zamożny, jest tak niepewny swych racji, tak zahukany przez egoistyczną matkę, tak chce być przez wszystkich lubiany, nikomu nie zaszkodzić, nie sprawić przykrości, nie uchybić normom dobrego wychowania, że sam staje się największą ofiarą rezydenta padalca. Nawet gdy doprowadzony do furii postanawia się go pozbyć za niebagatelną cenę piętnastu tysięcy rubli, przegrywa. Foma nie tylko odrzuca pieniądze, ale jeszcze czuje się obrażony propozycją. Wujaszek kaja się za swoją "niegodziwość". Również za to, że w ataku furii, broniąc czci ukochanej kobiety, wyrzucił intryganta przez okno. I jest bezgranicznie szczęśliwy, gdy pisarzyna, ratując swój byt, zgadza się łaskawie pobłogosławić jego związek.

Kolejne rundy walki bohaterów przypominają iście gombrowiczowskie zapasy z formą; a rzecz idzie o szlachetność i moralność. Zapasom kresu nie ma, zawsze można odwrócić kota ogonem i udowodnić, że czyn czy słowa są za mało szlachetne, podszyte niemoralną intencją. Pułkownik uwikłany w retorykę własnej szlachetności i dobroci, pełen skrupułów - przegrywa. Wyższość kaja się przed niższością. Wujaszek z zapałem nałogowca, jakby nie mógł się uwolnić od psychicznej zależności, bez przerwy potwierdza swe postępki w oczach Fomy i uzależnia się od niego jeszcze bardziej. Zwycięża pozbawiony skrupułów prymityw, kreujący się tu na jurodiwego, jednego z tak popularnych w Rosji bożych pomazańców, wędrujących szaleńców. To w końcu jego powinowaty Rasputin opętał carską rodzinę i rządził Rosją.

Groźniejszy jednak jest przypadek Jegora Ilicza Rostaniewa, typowego rosyjskiego inteligenta ogarniętego atrofią woli, człowieka o gołębim sercu i bezbronnym umyśle. To przecież tacy jak on, szlachetni idealiści, nie potrafili stawić czoła rzeczywistości. Uwiedzeni maskaradą form, zapominali o powinnościach wobec bliskich i swej klasy, przegrywali na własne życzenie. Wojciech Pszoniak bardzo wyraźnie pokazał psychiczną destrukcję swego bohatera, jego brak zdecydowania, niepewność każdego ruchu i słowa, manifestującą się nadmiarem gestów i mimiki. Stworzył człowieka zaszczutego, który nie potrafi żyć własnym życiem, bo stale ogląda się na osąd innych, albo gorzej jeszcze - żyje życiem odbitym z braku własnego. Zwłaszcza w drugim akcie farsowym grał wyraziściej niż w pierwszym, prowadzonym na sieriozną nutę.

Oglądałam szamotanie się rosyjskiego inteligenta przed obleśnym i bezczelnym chamem, a pamięć wyświetlała mi przeczytane ostatnio wyznania współczesnych inteligentów, których ton doskonale oddawał tytuł wywiadu w "Polityce" ze Sławomirem Mrożkiem - Ja odchodzę, Edek zostaje. Nie bez przyczyny w ciągu paru ostatnich tygodni profesorowie, czyli osoby zaufania publicznego, podjęli publiczną debatę o roli i powinnościach inteligencji. Gorzki tekst Barbary Skargi "Inteligencja zamilkła" skłonił do polemiki Jerzego Jedlickiego tekstem "Przedwczesny pogrzeb inteligencji" (oba w "Gazecie Świątecznej"). Bronisław Łagowski w ostatnim "Przeglądzie" pyta: - Do czego Polska doszła? Skoro partia liberałów w rozgrywce o rząd dusz, obiecując w razie wygranej subwencje na rozwój teologii, licytuje wyżej niż rządząca, która uznała media redemptorysty z Torunia za jedynie słuszne. A inteligencja polska nie protestuje...

Nagle w skromnym przedstawieniu ujrzałam rozłożoną na czynniki pierwsze duszę inteligenta, którego "procedury demokratycznej selekcji" zawiodły. Owego szlachetnego idealistę, narcystycznie wpatrzonego we własne uczciwe, "ja", zastraszonego chamstwem i butą tych, którzy zajęli jego miejsce, a niekoniecznie działają z pobudek ideowo-altruistycznych i rzadko mają na względzie interes wykluczonych, za którymi się tak głośno a populistycznie ujmują, zwłaszcza w blasku kamer.

Wiem, sytuacja dziewiętnastowiecznych inteligentów nie opisuje dzisiejszej, ale naprawdę, wróciwszy do domu, miło pomyśleć, że taka grupa społeczna istniała i pewnie jeszcze istnieje, tylko jej nie widać. Zwłaszcza gdy w telewizji oglądamy beneficjentów demokracji, tych panów z dyskretnie obniżonym krokiem, posługujących się upiorną "polszczyzną", dobrze sobie przypomnieć takie pojęcia, jak honor, przyzwoitość, zdolność do działania dla dobra ogółu. I zastanowić się nad historią paru pokoleń szlachetnych idealistów, czasem nierozważnych, zbyt zapalczywych, naiwnych, ale nieuwikłanych w przyziemne interesy. Profesor Jedlicki pisze - pokaż mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś. I jako płaszczyznę identyfikacji czy tożsamości lewicowej inteligencji wskazuje kilka periodyków, jak "Gazeta", "Tygodnik Powszechny", "Polityka", "Więź", "Res Publika". O teatrze nie wspomina słowem, widocznie tam od dawna nie bywa. A przecież nie tak dawno teatr potrafił, albo się tylko starał, organizować zbiorową wyobraźnię, podejmował rozmowę z inteligencką widownią, dla której słowo poety, pisarza było ważniejsze od efektów plastycznych i gagów reżyserskich. Nie wiem, czy współczesnemu inteligentowi potrzebny jest jeszcze teatr, choćby takie spektakle, jak Wasza Ekscelencja.

Elżbieta Baniewicz, Twórczość nr 4/2006.


Foma Fomicz wiecznie żywy - Dostojewski
u-Współcześniony

Skąd my to znamy? Nie, nie z literatury. Nie z Szekspira ani Moliera. Ani z Dostojewskiego Fiodora Michajłowicza. Z życia naszego powszedniego... Bezpośrednio i namacalnie. "Wieś Stiepańczykowo i jej mieszkańcy", mniej popularne od pozostałych jego dzieł opowiadanie rosyjskiego pisarza, zaistniało na deskach Teatru Współczesnego pod postacią "Waszej Ekscelencji" blisko trzy lata temu. Zrealizowane przez Izabellę Cywińską po jej dłuższym rozstaniu z teatralną reżyserią.

"Wcielenie bezgranicznego narcyzmu, ropiejący, zrodzony z doznanych wcześniej upokorzeń wrzód, wydalający z siebie zawiść przy każdorazowym zetknięciu z drugim człowiekiem, alergicznie reagujący na czyjś najdrobniejszy sukces" - tak charakteryzuje swego bohatera Dostojewski. Foma Fomicz Opiskin, wyjątkowej obrzydliwości kreatura, bez zbytniego wysiłku podporządkowuje sobie rezydentów i postaci-satelity dzięwiętnastowiecznego majątku Stiepańczykowo, matkę właściciela (zapatrzoną weń, jak w ikonę, Generałową na progu starczej demencji), wreszcie samego gospodarza, owdowiałego poczciwinę z przychówkiem, pułkownika w stanie spoczynku Rostaniewa. Cyniczny hochsztapler i obłudnik, samozwańczy mędrzec i prorok ("znam Rosję i Rosja mnie zna!") znalazł w domu spolegliwego wobec rodziny, służby, a i podległego chłopstwa, Jegora Iljicza warunki idealne dla zademonstrowania całej podłości swej niecnej natury.

Skąd my to znamy?.. Wszelkie próby szukania prostych analogii z molierowskimi świętoszkami czy mizantropami wydają się zabiegiem nazbyt łagodnym. Fomie bliżej do bełkoczącego po gorzale, hipnotyzującego Rasputina albo nawet do odrobinę "przechodzonego" Nosferatu, który siły i ząbki ma już nie te, ale jeszcze by się z chęcią nachłeptał. Przy lekturze Dostojewskiego taki oto - między wierszami - grozy pełen w podtekście wyziera obraz. A w teatrze...

Filtrując literacki pierwowzór, Izabella Cywińska stawia akcent na starcie dwóch postaci-symboli: Zła (Foma) i Dobra (Rostaniew). Wszystkie pozostałe dramatis personae to marionetkowe tło, kukły wyrywane do odpowiedzi w razie potrzeby. Protezy dla głównych bohaterów, podpórki, przydatne w danej chwili ludzkie "rekwizyty". "Rekwizyty" i "podpórki" mówią swoje kwestie i milkną. Wtrącają się i... już ich nie ma. Niczym zawieszane i odwieszane z haków pacynki. Zbyt wielu okazji do wygrania się Cywińska postaciom-protezom nie pozostawia. A jednak większość aktorów Współczesnego coś tam dla siebie ocaliła. Trafiają w ucho pomstowania Praskowii Iljiniczny, siostry Rostaniewa (monolityczno-kostyczna Natasza Serocka!) i sarkastyczne przytyki Madame Obnoskiny (Zofia Saretok). Umiarkowanie przekonuje widza guwernantka Nastieńka (Monika Kwiatkowska-Dejczer), jako wybranka serca Rostaniewa (przydanie jej jako dziecięcej opiekunce nachalnych ozdobników - gumowej piłki i pluszowej przytulanki - nie wzbogaciło postaci). Zwraca uwagę rozsentymentalizowana Tatiana Iwanowna, z której Maria Mamona (przyodziana w ślubną suknię z welonikiem) wydobyła w rozdzierającym epizodzie głebię komicznego dramatyzmu i dramatycznego komizmu. Interesujące pieczątki odcisnęli na przedstawieniu Przemysław Kaczyński jako Fałalej, chłopiec na posyłki, i Sebastian Świerszcz jako przygłupiasty służący Fomicza, skryty, mający kłopot z niewygodnym nazwiskiem, domorosły wierszokleta Widoplasow. Generalnie (z postacią Generałowej włącznie) można byłoby przyrównać zachowania stiepańczykowowskiego towarzystwa do niegdysiejszego "Balu manekinów" z "Ateneum" (którego Cywińska jest od niedawna dyrektorem artystycznym), gdyby nie plastyczny, jakkolwiek powściągliwy w środkach wyrazu Leon Charewicz (jako kamerdyner Gawryła, borykający się z zaordynowaną przez Fomę nauką francuskiego i jawnie protestujący przeciw swemu poniżeniu) oraz soczysty, pełnokrwisty, znakomicie pointujący swe uwagi o meandrach życia Jeżewkin, ojciec Nastii, grany przez Janusza R. Nowickiego. Jak godne rozważania motto zawisło nad publicznością jego: "Kłaniaj się, wyrażaj szacunek, a zawsze coś ze stołu skapnie..."

Za takim monstrualnym stołem w jadalni Rostaniewych rozmieściła Cywińska swe aktorskie marionety. Stół, przy swej funkcji zasadniczej, jest też symbolicznym trybunałem, gdzie podczas posiłków i zgromadzeń Rostaniew usprawiedliwia się ze swych rzekomych przewinień, zaniedbań i uchybień (wobec Fomy Fomicza zwłaszcza), kaja się przed matką i domownikami. Nie w pełni dane było (przez Cywińską) rozbłysnąć (przeważnie przy lub obok wzmiankowanego stołu) aktorskiemu diamentowi Danuty Szaflarskiej, przystrojonej w gigantyczny tapir, posadowionej na inwalidzkim wózku-fotelu. Pozostawione jej strzępki zdań, monosylaby i demonstracyjne omdlenia to stanowczo za mało, gdy ma się aktorkę tej klasy (co potwierdziła ostatnio w fantastycznym, jakby zrobionym dla niej filmie), taki - aktorski "Skarb"!

Symboliczność, zda się, zdominowała spektakl Cywińskiej i w pozaaktorskich wymiarach. Kostiumologicznie nibyśmy w stylizowanej, ale bądź co bądź XIX-wiecznej Rosji, scenograficznie (Małgorzata Szczęśniak) w eklektycznym wnętrzu, gdzie i ikona z lampką czerwoną, i uchylne siedzisko ze współczesnego kolejowego wagonu i wielgachne - od sufitu do podłogi weneckie okno (rozumiem, że łatwiej było gospodarzowi wyrzucić przez nie Fomicza, gdy ten przebrał miarkę). Z dosłowności symboli sfastrygował też muzykę Jerzy Satanowski - jakoby syntetyzującą odgłosy życia wiejskiego, wszelako taka to wieś ("i grustno, i straszno…"), że tylko wiać, gdzie pieprz rośnie... Jeśli jednak o to kompozytorowi chodziło, to pocisk trafił w cel.

Nie przepadam w teatrze za grą szybką, graniem "w biegu". Rozbiegany w werbalnej konstrukcji roli Rostaniewa Wojciech Pszoniak (technicznie jak zawsze niemal doskonały) neurastenicznie trzepotliwą gry konwencją sprawił, iż bohater jakby mu się omsknął, a mundur safandułowatego byłego wojaka, na co dzień opanowanego idee fix wszechpanującego dobra, nie do końca aktorowi pasował. Pobrzękują w Pszoniakowym Rostaniewie echa genialnego Moryca Welta i aż nadekspresyjnego fredrowskiego Łatki w Teatrze Polskim, od których artysta, mimo upływu lat, nie jest w stanie się zdystansować. Powiedzieć, że za dużo Pszoniaka w Pszoniaku, to przesada. Jednakże, z pewną taką nieśmiałością wyznam - ciuteńkę za dużo utrwalonego w świadomości paru pokoleń widzów pana Wojciecha w Jegorze Iljiczu...

Wszelako dla jednej z pewnością sceny trzeba Współczesny odwiedzić koniecznie! A mianowicie, kiedy to Foma bez skrupułów, pastwiąc się nad swą "ofiarą" psychicznie, zmusza Rostaniewa, rezygnującego nie bez niezdarnego oporu z resztek godności i szacunku dla samego siebie, do wypowiedzenia zaledwie dwóch słów: "Wasza Ekscelencjo!" Rostaniew, pokonany najpierw przeprasza, a następnie nie dowierzając samemu sobie i powstrzymując łkanie, ulega. Foma, pławiąc się (patrzcie, co mogę!) w demonicznej sile doświadczanej paradoksalnie - cóż poradzić - przez maluczkich pyszałków, tryumfuje. Tych zmagań Zielińskiego i Pszoniaka nie powstydziłyby się znamienite olimpijskie areny! "... W dychawicznym biegu tego świata przychodzi cnocie przepraszać występek...", jak słusznie zauważył był kiedyś Hamlet.

Foma Fomicz Andrzeja Zielińskiego, w rozmemłanym szlafroku i rozciaputanych kapciach, głoszący jak wyrocznia jedynie słuszne oświadczenia, chwilami przekracza granice zaaprobowanej przez panią reżyser farsy. Operuje sylabą zblazowaną i rozjechaną, spod zlepionych strąków peruki łypiąc okiem w stronę widowni, jakby oczekiwał od niej reakcji właściwej oglądaczom sitcomów. Jako kontrapunkty w rysunku postaci być może takie farsowe instrumentarium byłoby umotywowane. Nadużywane trochę roli ujmuje, a przecież - jakkolwiek Fomę za kreację uznać trudno, niewątpliwie w scenicznych postaciach Zielińskiego to osiągnięcie, jakie zapisuje mu w dorobku duży plus.

Dostojewszczyzna u-Współcześniona to nie tylko, "mili Państwo" rozsypujące się (skrywane przed turystami) resztki oficyn w zapadłych dziurach czy wołające o pomstę, odrapane frontony, bramy i podwórka starych kamienic w dzisiejszych metropoliach czy pomniejszych Stiepańczykowach naszych - objętych wprawdzie internetową siecią, a po dawnemu zapyziałych. To równie, jeśli nie przede wszystkim, nie jak u Gogola martwe, ale odrapane dusze, jakoby żyjące w kosumpcyjnym blichtrze, a pozostające wszakże w zagadkowym letargu zobojętnienia, nie przeciwstawiania się złu, w moralnym otumanieniu. Cybernetyczne kukły z klapkami na oczach. Jak konie w chomącie.

W inscenizacji Cywińskiej, przy powrocie Opiskina, rozlega się głośne, zagłuszające tok myśli, irytujące dzikim wtrętem rżenie konia. Dramatyczne tak, że po plecach ciarki! (Czegoś porównywalnego doznawałem przed laty, gdy nieznani sprawcy podrzucali Przyborze i Wasowskiemu hrabinę Tyłbaczewską). Rżenie nieco lżejsze co i raz to daje się słyszeć na (poskramiającej wibracje wyciszonych komórek) widowni, "kupującej" ze sceny głównie powierzchowność to sytuacyjnej, to słownej groteski, jaka rodzi się pośród postaci Fiodora Michajłowicza ze starć zachowań bynajmniej śmiesznych mało, dramatycznych raczej, a w wymowie wręcz tragicznych. Nie leżało to, podejrzewam, w zamiarze reżysera. I na tym, niejako "ubocznym" efektem granego od ponad dwóch lat, a wznowionego przedstawienia, zastanowić się warto byłoby w szczególności.

Wyrzucony przez okno parszywiec Foma powraca, samozwańczo kreuje się na opatrznościowego ojca zagubionych (czytaj: na własne życzenie ubezwłasnowolnionych) gubernialnych, stiepańczykowowskich owieczek. " - Ja kocham ludzi. Wszystkich. Ale... pokażcie mi człowieka, którego mógłbym pokochać. Gdzie jest ów człowiek!? Weźmy Fałaleja (udane, charakterystyczne epizody Przemysława Kaczyńskiego) - czy Fałalej jest człowiekiem? Tak - jest człowiekiem. Jednak Fałalej - to przecież tylko Fałalej!" - Dla Fomy to nawóz ludzki, pomiot, łajno zasługujące jedynie na szyderstwo i drwinę. Foma wznosi się w tym momencie (tu ekwilibrystyczny monolog w wykonaniu Zielińskiego zasługuje na naprawdę wysoką pochwałę) na szczyty jawnego cynizmu. Kpi otwarcie ze wszystkiego i ze wszystkich. Używa, ile wlezie. Bo skoro jego apologeci są aż tak ślepi, czemu otwarcie nie zagrać im na nosie. Jakaż to rozkosz jedyna!

Dobrotliwi opatrznościowi ojczulkowie (rezydenci dozgonni czy też kadencyjni mikro-rodzinnych czy makro-społecznych grajdołków naszych), pobratymcy dostojewskiego Fomy pojawiają się natychmiast, ilekroć wywęszą cień szansy na pasożytniczą samorealizację. A my im - wielokroć bez opamiętania - a to trybunkę, a to - gdy zechcą - radiową rozgłośnię lub gift inny, a to pośmiertne mauzoleum. Botaniczne i zoologiczne leksykony ostrzegają, że pewnych chwastów czy pasożytów praktycznie wyplenić się nie da. Podobnie z gnidami ludzkimi - co je zdusisz, łeb podniosą. Niczym obdarzona nieśmiertelnością hydra. Ale dziś herosów, co to "dzieckiem w kolebce" będąc łby hydrowe urywali, ani na lekarstwo! Strzeżmy się zatem Fomów Fomiczów. Oni, z gębami populistycznych, lepkich jak dziegieć, ogłupiających frazesów, uzbrojeni w socjotechniczne umiejętności samoobronne, w geny bezpardonowego chamstwa i buty - o czym przypomina spektakl Cywińskiej - łatwo nie odpuszczają...

Krzysztof Rozner, www.kulturalna.warszawa.pl, 17.X.2008.


 

SCENA W BARAKU
DZIŚ GRAMY REPERTUAR MIESIĄCA SPEKTAKLE W REPERTUARZE KASA - ZAMÓWIENIA
NASI SPONSORZY W PRÓBACH AKTUALNOŚCI PLAN WIDOWNI
ZESPÓŁ ARTYSTYCZNY ZESPÓŁ ADMINISTRACYJNY I TECHNICZNY GALERIA
SEKRETARIAT ARCHIWUM LINKI POCZTA-KONTAKT
Copyright © 2002 - 2009 TEATR WSPÓŁCZESNY. Wszystkie prawa zastrzeżone.