<<< menu     <<< wstecz


 

TRANSFER


Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 22.III.2005
Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 69, 23.III.2005
Tomasz Miłkowski, Trybuna, 7-8.IV.2005
Jacek Sieradzki, Przekrój nr 18, 27.IV.2005
Agnieszka Celeda, Polityka 13.V.2005
Julia Holewińska, Teatr nr 4/6, 25.VIII.2005

Widowisko o duchowych spustoszeniach współczesności.
Świetna inscenizacja przeciętnej sztuki

Maciej Englert, reżyser, który przed laty przeniósł na scenę "Mistrza i Małgorzatę" Bułhakowa, odnalazł podobne szatańskie klimaty w sztuce "Transfer" Maksyma Kuroczkina. Tym razem to nie diabeł przybył do Moskwy, by poznać obyczaje jej mieszkańców, lecz biznesmen Alosza Curikow udał się w piekielne czeluście.

Do głębi dzieła Bułhakowa tekstowi Kuroczkina bardzo daleko. Przypomina raczej sekwencję luźno powiązanych skeczy, z ostrzem satyry wymierzonym w duchową pustkę życia współczesnych nowobogackich na wschodzie Europy. Niedostatki treściowo-konstrukcyjne "Transferu" eliminuje, na szczęście, inscenizacja i wspaniała gra zespołu. Banalne dialogi stają się w ustach aktorów błyskotliwe; absurdalne sytuacje nabierają wiarygodności - ani chybi diabelska sprawka.

Andrzej Zieliński rewelacyjnie zagrał Curikowa, czterdziestolatka znudzonego prowadzeniem mrocznych interesów i banałem pożycia z Żoną (Agnieszka Pilaszewska). Człowieka, który robi wrażenie, jakby poznał wszystkie tajemnice piekła życia na ziemi. Ochoczo zgadza się więc na wizytę w autentycznym przybytku szatana. Towarzyszy mu dość egzotyczna ekipa: sekretarka-kochanka Masza (Monika Kwiatkowska-Dejczer) oraz... kochanek-utrzymanek żony Dima (Borys Szyc).

Piekło okaże się równie nudne i gnuśne jak rzeczywistość. Ojciec Curikowa (Janusz Michałowski) będzie miał dla syna przesłanie równie pokrętne co durne.
Obecność w trzewiach Hadesu Cioci Fotografa - genialny epizod Danuty Szaflarskiej - postaci promieniującej dobrocią i serdecznością, prowokowała do pytań o sens ostatecznych decyzji. Tylko kto miałby na nie odpowiedzieć, jeśli jednym ze Sprzątaczy na dnie piekieł okazał się sam... Najwyższy (Jakub Kamieński). Zapytany, dlaczego nie przebywa na wysokościach, odparł, że nie ma moralnego prawa.

Taka oto ambiwalencja poglądów i postaw moralnych - jakkolwiek charakterystyczna dla dzisiejszych twórców kultury - byłaby może o wiele bardziej irytująca, gdyby nie starania inscenizatora i aktorów, by z gorzkiej komedii Kuroczkina zrobić zabawne przedstawienie.
Udało się.

Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 22.III.2005


Między piekłem a piekłem

Piekło to najprężniej rozwijający się region świata. W sztuce rosyjskiego dramaturga dociera ono już wszędzie: od kuchni po biuro, od sypialni po widownię.

Piekło to inni - za czasów Sartre'a takie hasło musiało brzmieć radykalnie. Ale dla rosyjskiej Młodej Dramaturgii pozostało ono jedynie optymistycznym złudzeniem. Najbardziej obiecujący dramaturg tego nurtu, wielokrotnie nagradzany autor ponad 12 sztuk Maksym Kuroczkin (rocznik 1970) idzie znacznie dalej. Piekło Kuroczkina, jakie pokazuje on w sztuce "Transfer" z 2002 r., ma wymiar totalny. Jest na tyle wszechobecne, że nie sposób odróżnić go od codzienności.
Bez trudu opanowuje ono sterylne mieszkanie znerwicowanego biznesmena Aleksieja Curikowa (Andrzej Zieliński). Pewnego wieczoru zjawia się u niego kolega z wojska Sasza Pampucha (Przemysław Kaczyński). Przyjaciel przekazuje mu zaproszenie od przebywającego wśród potępieńców ojca. I Alosza rusza tam bez zdziwienia. Bo... dlaczego nie?

Wyprawa nie wydaje się większym dyskomfortem niż kolejne godziny u boku małżonki. Eugenia Curikow w wykonaniu Agnieszki Pilaszewskiej to wcielenie przywar kobiety w wieku przejściowym między kociakiem a matroną. Rozbuchane libido chowa niezdarnie w zwojach łososiowego negliżu, tworząc wyjątkowo irytującą kombinację gospodyni z reklam i pijanej gejszy. To Dulska sobotniej nocy.
Współtowarzysze wycieczki nie wydają się atrakcyjniejsi. Do szarego, zaśmieconego świata zmarłych bohater dociera razem ze swą harcerzykowatą sekretarką Maszą (Monika Kwiatkowska-Dejczer) oraz Dymitrem (Borys Szyc) - szczególnie infantylnym, krnąbrnym egzemplarzem męskiej prostytutki. Alosza nie jest lepszy od swych towarzyszy. Wyłazi z niego podstarzały yuppie, dla którego przekraczanie granic śmierci to kwestia transportu, a nie transcendencji. Curikow wejdzie do zaświatów niczym turysta i wróci nieporuszony. Żaden metafizyczny pyłek nie zabrudzi mu garnituru.

Wizję stagnacji pogłębia to, że ta koszmarna pielgrzymka praktycznie nie rusza z miejsca. Nie trzeba się ruszać. Nie trzeba nawet zmieniać dekoracji.
W piekle na scenie Teatru Współczesnego jest wszystko, co doskonale znamy. Metal, szkło, aneksik kuchenny z lewej, biureczko z prawej... Ludzie tak samo zabiegani, poskładani ze złudzeń, z gazetowych frazesów. Pewne urozmaicenie mógłby stanowić przebywający tam Bóg, ale i on okazuje się ostatecznie nudny, tandetny, zahukany.

Englert i Kuroczkin prześcigają się w złośliwościach wobec rodzaju ludzkiego. Reżyser prezentuje menażerię komicznych typów, dla których "przykazanie to wyzwanie". Cudzołóstwo? Ależ proszę! Łapówka? Dlaczego nie? Galerię potworności zamykają dziewczynka z horroru rodem i dobrotliwa staruszka upiorek (Danuta Szaflarska). Aż wstyd pomyśleć, z jakim zachwytem ogląda się te kanalie.
Tekst Kuroczkina prowokuje i wciąga zarazem. Wiele odkrywa, ale jest w nim też jakiś znajomy pazur. Jakby Witkacy upił się z Bułhakowem i nabazgrał sobie genialny dramacik. Chwilami aż nazbyt genialny. Można umrzeć ze śmiechu. Spyta ktoś, po co umierać, skoro wszędzie jest tak samo? Bo właściwie... dlaczego nie?

Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 69, 23 marca 2005


MAŁE SZTUKI (nie tylko) TEATRÓW
Z WIELKIMI AKTORAMI

(fragment recenzji)

Do teatrów dbających o wyważony kształt repertuaru od niepamiętnych czasów należy warszawski Teatr Współczesny, na którego deskach zobaczyliśmy (...) "Transfer". Nie jest to tekst wielkich odkryć i wielkich zaskoczeń, łatwo byłoby wykazać jego zadłużenie u wielu innych autorów (od Bułhakowa i Sartre'a począwszy), także zacięcia w trybach dramaturgicznych (akcja niekiedy rwie się albo grzęźnie w mulistym dialogu), ale broni Kuroczkina inteligencja, właściwość z jaką balansuje na pograniczu serio i buffo.

Tę właściwość tekstu, który ucieka od jednoznacznej kwalifikacji (satyra?, komedia?, tragikomedia?, psychodrama?, blaga?), trafnie podchwycił Maciej Englert, skupiając uwagę na przygodach człowieka praktycznego, zderzonego ze światem pomyślanym. Zbliża to bohatera do metafizyki, który odkrywa z niejakim zdziwieniem, że nie ma tam prawie nic, no, może (bagatela!) tylko tyle, co pozwala w swoim własnym świecie szukać ratunku przed załganiem.

Curikow (Andrzej Zieliński), biznesmen prowadzący niejasne interesy, żyjący w związku otwartym z żoną, której od dawna nie zauważa, otrzymuje zaproszenie od Ojca - sęk w tym, że do Piekła. W drogę wybiera się z sekretarką (świeżo awansowaną na kochankę) i płatnym amantem żony, traktując tę wyprawę niczym kolejny wypad turystyczny...

Coś jednak się wydarzy. Piekło okaże się o wiele bardziej humanistyczne niż świat ludzi, a jego mieszkańcy wydają się owładnięci troską, jak uratować świat wbrew ludziom. Pełna ciepła postać nieżyjącej Cioci (Danuta Szaflarska), która nie chce ukazywać się młodemu ulubionemu krewniakowi, aby go nie straszyć, symbolizuje tę szczególną opiekuńczość Piekła.

Ciocia rozpamiętuje przeszłość krewniaka fotografa, wspomina błahe zdarzenia z jego życia, licząc na jego pomyślne losy - na próżno jednak, ciocia nie wie, że fotograf marzy, aby Ciocia zabrała go do siebie... No tak, ale skoro piekła nie ma, koło się zamyka i na koniec znowu trafiamy do mieszkania Curikowa, który postanawia jednak zaprowadzić na początek jako taki moralny ład.

Kuroczkin broni się jednak przed cukierkowym zakończeniem, nie łudząc widzów, że świat stanie się teraz wspaniały. Jego mizantropię wyraża zaświatowy Manabozo (Mateusz Damięcki), który powtarza na koniec "Jak ja nie lubię ludzi". I trzeba przyznać, że ma powody.

Tomasz Miłkowski, Trybuna, 7-8.IV.2005


PRZYGINANKA
Transfer, czyli zwycięstwo
w trybie ratunkowym

Tak się złożyło, ze swoje dwa najlepsze przedstawienia w ostatnich czasach szef warszawskiego Współczesnego stworzył w trybie ratunkowym. Zdarza się bowiem najlepszym nawet dyrektorom, że musza przejąć dowodzenie próbami na kilka tygodni przed premierą, bo zakontraktowany reżyser sobie nie poradził. Na szczęście Maciej Englert wpuszcza na afisz tylko takie sztuki, które go obchodzą. Gdy więc wskutek nagłej katastrofy musi się sam zabrać do roboty, wie, co chciałby powiedzieć. Tyle że musi nagiąć zarówno utwór do własnego stylu, jak i siebie samego do utworu. To wzajemne przyginanie, niewątpliwie stresujące, owocuje jednak nadspodziewanym witalizmem, oryginalnością, nerwem scenicznym. Tak było z "Porucznikiem z Inishmore", jednym z najlepszych przedstawień minionego sezonu. Tak też jest z "Transferem" Maksyma Kuroczkina.

Choć tu materia stawiła opór. Sztuki Kuroczkina, jednego z nowych dramatopisarzy rosyjskich, są bowiem erupcjami wariackich wizji niepoukładanych w tradycyjne konwencje i łańcuchy fabularne.

COŚ Z NICZEGO

"Transfer" jest opowieścią o ludziach, którzy się niczemu nie dziwią. Oto niewyspany mąż burczy na żonę; trzeba podjąć nieoczekiwanego kolegę z wojska, a na pijaństwo można się urwać tylko na noc do biura. Że zastanie się potem w domu gacha - trudno; ale można spokojnie wziąć go na wycieczkę z własną kochanką, podstawiając żonie do łóżka owego kolegę. Nic to, że celem wycieczki będzie... piekło, skąd przyszło zaproszenie od zmarłego ojca, i gdzie jedzie się bez kłopotu: biuro podróży załatwi formalności. A w piekle jest jak tu, tylko obowiązuje jeszcze mniej wyrzutów sumienia. Prawda, że ładny obrazek? Niestety, niesceniczny: co ma grać aktor, któremu dano zadanie nie dziwić się niczemu?

Majsterska robota Englerta polega na wypełnieniu tej groteski za pomocą odwiecznych chwytów: szermierki słownej, gagów, rytmu działań. Warto popatrzeć, jak Andrzej Zieliński i Borys Szyc szyją sceniczne bycie z takiego "niczego"! Dostrajają się do nich partnerki, a epizody Jana Pęczka, Janusza Michałowskiego i Mateusza Damięckiego dopełniają wieczoru. Opowieść robi się skuteczna, poukładana, logiczna. Nawet gruba umowność - wciśnięcie wszystkiego w jedną, mało nośną dekorację - nie budzi protestu. Liczy się lekkość, żart i spektakularne odsłanianie świata z wykastrowanym zdziwieniem. Świata o krok od piekła.

NIECH ŻYJE PRZYGINANIE

Czy z tego coś wynika? Tu kłopot - ale już na poziomie sztuki Kuroczkina, dalekiej od stawiania tez i wyciągania wniosków. W tekście "Transferu" - jak w wielu dzisiejszych utworach dla teatru - celowo nie ma przesłań i kropek nad "i". Jest anarchistycznie czysta przyjemność dokopywania się do absurdu, stawiania postaci na głowie, bawienia się ich losem. Rosyjski pisarz spadłby z fotela, widząc, jak poukładano jego kapryśne koncepty. Może jednak dojrzałby walor w tym przygięciu? Bo brawura jego skojarzeń okazuje się walorem właśnie w kontrapunkcie do perfekcyjnego porządkowania wiodącego ku dydaktyce - tej, co wylazła na przykład z wystawionych chwilę wcześniej w tymże Współczesnym starutkich jednoaktówek Mrożka.

Niech zatem żyje przyginanie - starego do nowego i nowego do starego, ducha porządku do ducha anarchii i odwrotnie. Tudzież każdy inny, równie mało spodziewany transfer.

Jacek Sieradzki, Przekrój nr 18, 27.IV.2005


PIEKŁO CZEKA ZA ROGIEM

Pozornie wszystko jest banalne. Burkliwy mąż biznesmen pokrzykuje na potulną żonę, w pracy uwodzi sekretarkę.

Wszystko się zmieni, gdy pewnego wieczoru w domu biznesmena zjawi się dawny kolega z wojska. Przekaże mu zaproszenie do piekła... od zmarłego ojca. Piekło jest gdzieś blisko, może zaledwie parę ulic dalej. Żyje się tam tak jak tu, tylko można sobie pozwolić na jeszcze więcej perwersji. Dlatego przeprowadzka jest wcale niełatwa, mimo że wielu by chciało i to na długo przed wyznaczonym czasem. Bóg zatrudnił się w ekipie sprzątaczy ulic. Mówi, że nie ma moralnego prawa, by zasiadać na wysokościach. Niesamowita wizja. "Transfer" to inteligentna pianka, błyskotliwie wyinscenizowana przez Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Anarchistyczna wyobraźnia rosyjskiego dramatopisarza Maksima Kuroczkina jest przystrzyżona i wyważona, bawi delikatnie, wytwornie. Dopiero gdy zdrapie się ten lakier, widać, że perwersyjny kwartet łóżkowy (Andrzej Zieliński, Agnieszka Pilaszewska, Borys Szyc, Przemysław Kaczyński) podszyty jest czystym chamstwem, że ludzie zasługują tylko na pogardę diabłów, że poczciwa, spontaniczna i zwykła staruszka (pełna ciepła Danuta Szaflarska) jest przybyszem z innej planety. Kropki nad "i" nie stawia jednak ani autor, ani reżyser. Pierwszy - bo sztuka jest zbiorem scen bez point; drugi - może dlatego, żeby nie burzyć z trudem wypracowanej scenicznej równowagi.

Agnieszka Celeda, Polityka 13.V.2005


Groteska na słono

Zaczyna się jak w fotoplastikonie - ciemno, jasno, jest zdjęcie, nie ma. W "kadrze" stół i dwoje ludzi - kobieta i mężczyzna. Na każdym "zdjęciu" siedzą inaczej. Czy na widowni jest fotograf? Czy to pokaz dla prasy? Któż, do diabła, robi te zdjęcia? Na twarzach widzów zdziwienie. Po chwili, uff... - wszystko wraca do normy i znów jesteśmy w teatrze! Zwyczajne oświetlenie, sprzęty, aktorzy mówią swoje kwestie i "wszystko gra".

"Robieniem zdjęć" rozpoczyna się w Teatrze Współczesnym "Transfer" (oryginalny tytuł - "Curikow") Maksima Kuroczkina w reżyserii Macieja Englerta. Świetny to zabieg, bo już na wstępie nadaje spektaklowi tempo, momentalnie wprawia go w ruch, by aż do końca swej prędkości nie stracił.

Z początku rzecz wydaje się całkiem zwyczajna. Jesteśmy oto w domu państwa Curikow - małżeństwa w średnim wieku, które właśnie przechodzi kryzys. Aleksiej (Andrzej Zieliński), elegancki, zblazowany biznesmen, regularnie zdradza swoją żonę (Agnieszka Pilaszewska), która zresztą nie pozostaje mu dłużna. Zastajemy ich podczas kolejnej sprzeczki, bo poważną kłótnią tego nazwać nie można. Ich wzajemne relacje z pozoru w ogóle nie wydają się poważne - oboje bowiem mają do siebie lekko pobłażliwy stosunek. On ma ją za głupiutką żoneczkę, która i tak nie zrozumie jego głębokiej duszy, ona z kolei niby to próbuje się z tej, narzuconej przez męża, roli wyrwać, w rezultacie jednak powiela ją w relacjach ze swoimi kochankami. Jednak już od pierwszych minut spektaklu widać, że zarówno on, jak i ona są nieszczęśliwymi, samotnymi ludźmi. Ich dialogi przywodzą na myśl rozmowy Kurta i Alicji z "Tańca śmierci" Strindberga czy państwa Smith - bohaterów "Łysej śpiewaczki" Ionesco.

Małżeńskie niesnaski przerywa dźwięk telefonu. Aleksiej z jakiegoś powodu boi się odebrać. Telefon milknie, jednak już po chwili słychać dzwonek do drzwi. Okazuje się, że do nowocześnie urządzonego, eleganckiego apartamentu Curikowów zawitał Aleksander Pampucha (Przemysław Kaczyński) - niewidziany od lat kolega z wojska. I jak to w takich sytuacjach bywa, na stole pojawia się butelka, potem druga... Panowie wychodzą na miasto - za flaszką i na dziewczynki, a małżonka zostaje sama, no... prawie sama.
I tu rozpoczyna się dopiero zabawa. Następnego ranka widzimy Curikową z płatnym kochankiem - Dymitrem Ułasikiem (Borys Szyc). Aleksiej z Pampucha wróciwszy z nocnej eskapady zastają ich, lecz rogaty mąż nie jest tym wielce zaskoczony. Jedzą razem śniadanie, podczas którego okazuje się, że Pampucha przywiózł Aleksemu list od ojca. Rzecz w tym, że stary Curikow nie żyje już od paru lat! List jest zaproszeniem w odwiedziny. Aleksiej przyjmuje je, a w podróż do piekła bierze ze sobą sekretarkę-kochankę (Monika Kwiatkowska-Dejczer) i "pracownika" żony - Dymitra. Pampusze Curikow zostawia "do użytku" swoją ślubną, z czego Aleksander, wcale nie bez przyjemności Curikowej, korzysta.

Po piekle przybyszów oprowadza diabeł Manabozo (Mateusz Damięcki), rozmowa Curikową z ojcem jest absurdalna i w ogóle jakieś to wszystko tu dziwne, zwłaszcza że... w piekle sprząta sam Pan Bóg. A po powrocie? Postaci stamtąd i stąd znów spotykają się w mieszkaniu Curikowów. Niby nic się nie zmienia, a jednak... Znów dzwoni telefon.

Kuroczkin (rocznik 70.) nawiązuje "Transferem" do najlepszej literatury rosyjskiej. Jest w nim coś z Dostojewskiego, coś z Gogola, coś z Bułhakowa. O wielkich rzeczach mówi pod przykrywką ironii. "Transfer" we Współczesnym jest jednym z najlepszych przedstawień tego sezonu. Składają się na to przede wszystkim świetna rola Andrzeja Zielińskiego, przemyślana i wreszcie właściwa (!) interpretacja rosyjskiej groteski (spektakl jest śmieszny, ale pod śmiechem tym kryje się jakże wielka gorycz), zgrany zespół, dobra scenografia.

Julia Holewińska, Teatr nr 4/6, 25 sierpnia 2005


 

SCENA W BARAKU
DZIŚ GRAMY REPERTUAR MIESIĄCA SPEKTAKLE W REPERTUARZE KASA - ZAMÓWIENIA
NASI SPONSORZY W PRÓBACH AKTUALNOŚCI PLAN WIDOWNI
ZESPÓŁ ARTYSTYCZNY ZESPÓŁ ADMINISTRACYJNY I TECHNICZNY GALERIA
SEKRETARIAT ARCHIWUM LINKI POCZTA-KONTAKT
Copyright © 2002 - 2009 TEATR WSPÓŁCZESNY. Wszystkie prawa zastrzeżone.