<<< menu     <<< wstecz


 

PROCES


Jan Bończa-Szabłowski, Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 31.III.2008.
Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 76, 31.III.2008.
Jacek Wakar, Dziennik nr 80, 4.IV.2008.
Zdzisław Pietrasik, Polityka nr 15, 12.IV.2008.
Magdalena Talik, Kulturaonline.pl, 20.IV.2008.
Magdalena Łapińska, Teatrakcje nr 3, 23.IV.2008.
Temida Stankiewicz-Podhorecka, Nasz Dziennik nr 96, 23.IV.2008.
Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 20,18.V.2008.
Barbara Hirsz, Trybuna nr 114, 16.V.2008.
Henryk Izydor Rogacki, Teatr nr 6/2008.
Piotr Kitrasiewicz, Express Wieczorny.

"Proces" przeciw inteligencji

Premiera w Teatrze Współczesnym. Czy przedstawienie Macieja Englerta jest intrygującym moralitetem czy nużącym słuchowiskiem? Dwugłos naszych recenzentów.

Franz Kafka dla prawdziwych wykształciuchów

Pro - Jan Bończa-Szabłowski

Łatwo byłoby wystawić dziś "Proces" Franza Kafki jako reakcję na niedawne rządy PiS, komisje śledcze, rozprzestrzeniającą się niebezpiecznie sieć inwigilacji, ciągłe afery z podsłuchami.

Takie mówienie wprost, charakterystyczne dla wielu modnych dziś reżyserów, Teatrowi Współczesnemu zawsze było obce. Teatr przy Mokotowskiej od początku swego istnienia doceniał wagę metafory i wierzył w wyobraźnię tak chętnie odwiedzającej go intelektualnej elity. I tak jest do dziś.

Maciej Englert, sięgając po "Proces" Kafki, wyszedł daleko poza krytykę nadmiernie rozbudowanej i niezrozumiałej w swych poczynaniach machiny biurokratycznej ograniczającej wolność jednostki. Potraktował tę powieść jako obraz niepokoju egzystencjalnego młodego inteligenta. Człowieka, który w zmaganiu z otaczającym światem jest bezbronny i bardzo samotny. To przedstawienie ma wiele atutów. Pierwszym jest odtwórca roli Józefa K. Borys Szyc zdecydował się na zabieg dość karkołomny i odniósł zwycięstwo. Pokazał swego bohatera jako bliskiego krewnego filmowych postaci Woody'ego Allena, życiowego outsidera, zagubionego w dzisiejszej rzeczywistości. Do przygarbionego, wycofanego i nieśmiałego Szyca jako Józefa K. bardzo pasują słowa Allena: "Wyraźniej niż kiedykolwiek ludzkość stoi dziś na rozdrożu. Jedna droga prowadzi w rozpacz i skrajną beznadziejność, druga w totalne unicestwienie". Majstersztykiem jest funkcjonalna i klaustrofobiczna scenografia Marcina Stajewskiego, zwłaszcza ruchome ściany osaczające bohaterów. Zaletą są też inne role perełki: pani Grubach Stanisławy Celińskiej, kupiec Block Janusza Michałowskiego, żona woźnego Magdy Nieć i kapelan więzienny Andrzeja Zielińskiego.

Jan Bończa-Szabłowski.

Poza oczami widzów nic się w tej inscenizacji nie klei

Kontra - Janusz R. Kowalczyk

Józef K. z "Procesu" Franza Kafki nie pozna przyczyny swego aresztowania, a widz teatralny - powodu tej inscenizacji Macieja Englerta. Sceniczne adaptacje arcydzieł literatury należą do najtrudniejszych wyzwań teatralnych. Samo zilustrowanie akcji powieści działaniami aktorskimi to jednak za mało, a najnowsze przedstawienie w warszawskim Teatrze Współczesnym do tego się, niestety, sprowadza. Lepiej przeczytać książkę.

Rzetelność Macieja Englerta w detalicznym przekazywaniu wątków prozy Kafki mogłaby nawet budzić uznanie, gdyby nie fakt, że akcja wlecze się niemiłosiernie, a odosobnione popisy aktorskie nie chcą się ułożyć w dramatyczną całość. Prowadzi to do paradoksalnej sytuacji, w której pozornie wszystko gra, a jednak nic się nie klei - poza oczami widzów.

Kafkowski Józef K. jest neurotyczną osobowością skłonną do uległości, podporządkowania się innym, niezdolną do buntu. Trafia w nieprzebyty labirynt sądowych korytarzy i zakamarków, gdzie czai się bliżej nieokreślone zagrożenie. Narastające, choć niepojęte.

Borys Szyc w zagubieniu i bezradności swego bohatera nie jest jednak na tyle przekonujący, żeby widz mógł mu współczuć, identyfikować się z nim, przejąć jego losem. Zadziwiającą, choć nieuniknioną śmierć tej postaci poprzedza niema etiuda, w której dwóch oprawców podrzuca sobie nawzajem katowski nóż. Po niepotrzebnej, bo kiepskiej klaunadzie samo wykonanie wyroku nie jest już w stanie nikogo poruszyć.

Takim końcem nużącego wielkoobsadowego widowiska Englert przekreśla wszelkie tropy interpretacyjne. Bo umieszczenie akcji poza określonym czasem i miejscem nie każdemu musi się kojarzyć, że nigdzie znaczy w Polsce. Dużo pary w gwizdek.

Janusz R. Kowalczyk,
Rzeczpospolita nr 76, 31.III.2008.


Proces, czyli teatr rzemiosła pozywa młodych

Dzieła Kafki poruszają nawet odczytane przez sepleniącą polonistkę. "Proces" Macieja Englerta to jednak dowód, że teatr rzemiosła potrafi uczynić nieznośną największą prozę, pozbawiając ją siły, energii, szaleństwa.

W sobotni wieczór doszło do niespodziewanej konfrontacji. O godz. 19 w Teatrze Studio spadła bomba 28. Warszawskich Spotkań Teatralnych. Spektaklem "Ksiądz Marek" w reżyserii Michała Zadary rozpoczął się festiwal teatru poszukującego współczesnych form do dialogu z tradycją. Jednocześnie kilka przecznic dalej podniosła się kurtyna na premierze "Procesu" Franza Kafki w Teatrze Współczesnym.

Z jednej strony najciekawsze produkcje generacji "młodszych zdolniejszych" (znanych też jako "nowi niezadowoleni"), z drugiej tzw. teatr rzemiosła (inaczej: "teatr wielkiej literatury"). Dla Macieja Englerta - od niespełna 30 lat dyrektora Współczesnego, który o przedstawieniach zaproszonych na "Spotkania" lubi wypowiadać się w kategoriach "upadek moralny" i "hucpa" - idealna okazja, by ostatecznie pogrążyć teatralną łobuzerię. To przecież jego teatr dla "inteligencji z Mokotowa" miał być szlachetną przeciwwagą dla Klat, Kleczewskich, Zadar i innych gwałcicieli klasyki.

Reżyser wytoczył najcięższe działa. Na scenie roi się od wszelakich wielkości. Kafka prawie bez skreśleń i zespół prawie bez skreśleń (największe gwiazdy: Borys Szyc jako Józef K., Stanisława Celińska - Pani Grubach, Janusz Michałowski - kupiec Block). Każdy idealnie przygotowany, oszlifowany, wytrenowany. W mrokach sceny majaczą meble z epoki, bibeloty, fotografie. Bieleją rozwieszone na sznurach prześcieradła, kurz ze starych ksiąg wznosi się w powietrzu.

Kiedy Szyc stylizowany na bladego Kafkę szturmuje kolejne poddasza i kancelarie, by odkryć kulisy swojego tajemniczego "procesu", ściany zsuwają się i rozsuwają, tworząc klimat opresji, niepewności, osaczenia. A wszystko to z godziny na godzinę coraz bardziej przypomina niekończącą się opowieść o człowieku, którego ścigało okno. Niby wszystko się zgadza, fotosy ze spektaklu mogłyby ilustrować nowe wydania "Procesu". Ale siła teatru nie buduje się z samej scenografii, kostiumów i tekstu.

"Prawdziwy teatr" Englerta nie przedstawił żadnej próby interpretacji. Żadnego odwołania do faktu, iż "kafkowskie sytuacje" stały się w czasach komisji śledczych nośną metaforą codzienności. Żadnego namysłu nad tym, czym dziś jest wszechobecny system sprowadzający człowieka do poziomu zaszczutego zwierzęcia.

Bronią się aktorzy. Broni się Szyc, który po rolach oficerów, faszystów i złodziejaszków nieoczekiwanie wraca do największych tekstów współczesności. Jego K. to zadziorny bufon. W świetnej scenie przesłuchania daje oratorski popis przed zgrają gapiów. Podlizuje się zgromadzonym na poddaszu słuchaczom, łudzi się, że przeciągnął ich na swoją stronę. Jakże przykre jest odkrycie rzeczywistości. Szyc ciekawie pokazuje przemiany zachodzące w urzędniku bankowym. Początkowa irytacja stopniowo ustępuje miejsca rodzajowi dumy: to mnie wybrano, to na mnie zwrócono uwagę, to ja biorę się za bary ze zbrodniczym systemem. Stanisława Celińska jak zwykle wprowadza na scenę ciepło i komizm. Janusz Michałowski sprawdza się jako skundlony, wystraszony weteran procesów.

Zmiany scen są monotonne, ale precyzyjne. Muzyka Zygmunta Koniecznego - przepisowo powolna i przygnębiająca. Piękne kobiety są piękne, marionetkowi urzędnicy - marionetkowi. Cały spektakl pozbawiony jest jednak energii, siły, nie znany jest powód, dla którego powstał. Mimo wielkiego rozmachu, mimo solidnej pracy aktorów niebezpiecznie zbliża się do repertuaru lekturowego; dzieło streszczone, myśl widza nie została narażona na wstrząsy - czegóż chcieć więcej?

"Proces" Macieja Englerta utrzymany jest w estetyce teatru Erwina Axera (brak wyrazistych zabiegów inscenizacyjnych, oszczędna scenografia, ciemne garnitury, skupiony dialog), która przed laty była wyrazem antysocrealistycznego buntu, dziś - artystycznego konformizmu. W rozgrywce Warszawskie Spotkania Teatralne kontra teatr rzemiosła jest pierwszy przegrany. Po jednej stronie święto teatru. Po drugiej dewocja wobec stylu, który nigdy nie miał być punktem dojścia sztuki teatralnej, a jedynie jej ważnym etapem.

Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 76, 31.III.2008.



Chaplin, Allen, Józef K.

Maciej Englert w świetnym "Procesie" wiernie podążając za powieścią Franza Kafki, pokazuje, ze śmieszność jest siostrą tragizmu. I znakomicie prowadzi Borysa Szyca w roli Józefa K.

Ukuto o tym przedstawieniu publicystyczne hasło "teatr rzemiosła", jakby chciano z pogardą wskazać artystom z Teatru Współczesnego w Warszawie ich miejsce w szeregu scenicznych innowatorów współczesności. Bo tutaj Englert solennie, sekwencja po sekwencji, czyta "Proces", a tam z hukiem i w świście didżejskich wyć Michał Zadara topi "Odprawę posłów greckich" w litrach krwiście czerwonego soku z malin, znacząc tym samym miarę własnej inscenizatorskiej odwagi. To prawda, u Englerta nawet szklaneczki malinowych przetworów nie uświadczysz, didżeja też nie poproszono o pomoc, stawiając na posuwisty, narastający nieusuwalną grozą rytm muzyki Zygmunta Koniecznego. Stary teatr - taki, co szanuje widza i literackie arcydzieło. Najlepiej byłoby jak najszybciej spuścić po nim wodę.

Tymczasem nie będzie łatwo. Mam bowiem pewność, że w tradycyjnym, długim ponad miarę przedstawieniu Englerta bije puls współczesności, znaczony morderczymi frazami Franza Kafki. Dlaczego? Przyczyna jest najprostsza - zdania z "Procesu" nie potrzebują ukwiecania ich aktorami, którzy w domu przed lustrem długo ćwiczyli mimikę i gestykulację Zbigniewa Ziobry, Józef K. nie musi wcale odpowiadać przed komisją śledczą do spraw czegoś tam, zamiast być krok po kroku unicestwiany przez machinę monstrualnego sądu. Owszem, gdyby "Proces" wystawił we Współczesnym któryś z najmodniejszych enfant terrible polskiej reżyserii, przed Ziobrą i komisjami pewnie nie byłoby ucieczki. A Englert swoje - rzemiosło i literatura. Nic więc dziwnego, że etatowi poklepywacze po ramieniu jeszcze młodszych i jeszcze zdolniejszych nie ukrywają ukontenowania, wieszcząc jego rzekomą klęskę.

"Proces" to bowiem spektakl nie dla miłośników sampli, medialnych skreczów i metafizycznych zgrzytów. Lepiej poczują się na nim ci, którzy wierzą, że arcydzieł poprawiać niepodobna, bo ceną jest zwykle samoośmieszenie. Warto natomiast zadawać im i sobie najtrudniejsze pytania, tworząc na scenie rozległą siatkę skojarzeń. Tak jak to robi Maciej Englert ze swymi aktorami, których ominął zaszczyt nurzania się w Zadarowym soku. Dlatego Józef K. w świetnej interpretacji Borysa Szyca gra od początku kogoś, kto traci pod nogami grunt bezpiecznej egzystencji, budząc na przemian politowanie i śmiech. Józef K. ze Współczesnego nie jest zahukanym małym człowieczkiem. To ktoś, kto przyzwyczaił się do rozdawania kart i teraz nie wyobraża sobie, że obsadzono go w podrzędnej roli. Persona wcale nie sympatyczna. Bywa opryskliwy, do przesady przekonany o słuszności swych racji, nieprzepuszczający okazji do poniżania jeszcze słabszych. To dziwny i pokraczny showman na sparszywiałą skalę tego świata, z czasem chełpiący się tym, że procesem został naznaczony. Szyc bywa w tej roli żałośnie patetyczny i żałośnie śmieszny. Gdy dusi się w kancelarii sądu i pokoju sądowego malarza albo skulony przysiada na krześle, jest już tylko groteskowy. Znać, że reżyser i aktor odrzucili najbardziej stereotypowe klucze do bohatera "Procesu". Raczej dostrzegli w nim kolejnego w ciągu od Charliego Chaplina aż do Woody'ego Allena - neurastenika, którego śmiech świata dusi jak zaciskająca się na szyi pętla. Wierność myśli autora nie oznacza, rzecz jasna, reżyserskiego zniewolenia. Englert komponuje mozaikę scenicznych obrazów, każe jednym rodzić się z drugich, igra z aktorskimi wizerunkami, na nowo oświetla postaci z oryginału. Szyc to przykład najbardziej jaskrawy, ale wystarczy spojrzeć na unieruchomionego w łóżku Piotra Garlickiego w roli adwokata, grającego kupca Błocka Janusza Michałowskiego, znakomite aktorki z młodymi Agnieszką Judycką i Katarzyną Dąbrowską na czele. Tak można, jak w stop-klatce, utrwalać świat wokół bohatera, który osacza go, zabiera oddech i światło. I po to także po mrocznej zwykle scenie przesuwają się dwie gigantyczne ściany, to ograniczając, to w nagłym błysku poszerzając przestrzeń gry. Scena Teatru Współczesnego jest z pozoru zbyt mała na "Proces", ale autor dekoracji Marcin Stajewski wręcz genialnie wykorzystał jej możliwości. I tylko jedno zgrzyta. Finał wykrzyczany, rysowany grubą krechą. "Jak pies" - to najlepiej brzmi, to ma sens tylko szeptem.

Jacek Wakar, Dziennik nr 80, 4.IV.2008

Jacek Wakar, Dziennik nr 80, 4.IV.2008.


Oskarżony Józef K.

Jak pisano w gazetach, w Warszawie odbył się mecz młodego teatru ze starym teatrem. W reprezentacji juniorów wystąpił Michał Zadara, którego spektakl otwierał Warszawskie Spotkania Teatralne, honoru oldbojów bronił zaś Maciej Englert, dający tego samego wieczoru premierę "Procesu" Franza Kafki. Niestety, widz nie mógł znaleźć się w obu miejscach naraz. Ja byłem w Teatrze Współczesnym, gdzie aktor Borys Szyc grał najważniejszą rolę swego życia, wcielając się w postać oskarżonego Józefa K. Dodajmy od razu, że odniósł sukces. Od dawna mówiło się, że to niesłychanie zdolny aktor, czego jednak raczej nie potwierdzały jego dokonania w filmie i w serialach TV. Teraz wreszcie pokazał, że potrafi stworzyć pełnowymiarową rolę, opracowaną w najdrobniejszych szczegółach od pierwszej sceny do ostatniej. Jego Józef K., znalazłszy się w opresji, chce po pierwsze zrozumieć reguły rządzące otaczającą go rzeczywistością: zachowuje pokorę wobec prześladowców, ale potrafi też wygłosić porywającą mowę, w której to on staje się na parę chwil oskarżycielem oskarżycieli. Ostateczny wyrok przyjmuje z egzystencjalnym smutkiem, poddając się temu, co ostateczne i nieuchronne.

A jaki jest ogólniejszy sens pokazywanego dzisiaj "Procesu"? Spektakl Englerta nie zawiera aluzji do rządów PiS, a sędzia śledczy nie przypomina z urody Zbigniewa Ziobry. Na szczęście, ponieważ przedstawienia z takimi politycznymi odniesieniami mieliśmy niedawno w stolicy i nie były to szczytowe osiągnięcia sztuki scenicznej. Wydaje się, że reżyser w ogóle nie szukał na siłę żadnych nowych treści w arcydziele Kafki. Zapewne uznał, ze nie ma takiej potrzeby. Po prostu przygotował solidny, choć niestety zdecydowanie za długi (ponad trzy i pół godziny!) spektakl, w którym dał pole do popisu swemu niemal całemu zespołowi aktorskiemu. I jeszcze raz zawierzył publiczności, która wybiera taki właśnie teatr. Tak, że wynik wspomnianego meczu jest nadal nierozstrzygnięty. Każdy dalej kibicuje swojej drużynie.

Zdzisław Pietrasik, Polityka nr 15, 12.IV.2008.


Takiego Procesu jeszcze nie było

Maciej Englert nie eksperymentował z "Procesem" Franza Kafki. Nie oznacza to, że na scenie oglądamy lekturę skażoną szkolnymi interpretacjami - to pełna napięcia opowieść o człowieku skazanym na egzystencję, której nie chce. Z doskonałą rolą Borysa Szyca.

"Proces" to najnowsza premiera warszawskiego Teatru Współczesnego. Reżyserowany przez Macieja Englerta spektakl jest pasjonujący, bo reżyser przeczytał Kafkę tak, jakby robił to po raz pierwszy w życiu, dzieląc się swoim świeżym spojrzeniem z widzem. Oglądając historię Józefa K. czujemy się wyzwoleni z uciążliwej konieczności doszukiwania się we wszystkich scenach drugiego dna i podwójnych znaczeń. Dzięki zabiegom Englerta wchodzimy w surrealistyczny kafkowski świat ciemnych ulic, zakamarków i obsesji głównego bohatera tak naturalnie, jakbyśmy sami byli częścią tego świata. I istotnie tak jest, bo sytuacje, których świadkiem staje się Józef K. (rewelacyjny Borys Szyc) niewiele różnią się od naszej szarej codzienności.

Dlatego publiczność reaguje żywo, kiedy Józef spotyka kupca Blocka (wyważony Janusz Michałowski), który najął do swojej obrony kilku adwokatów i mimo to jego sprawa nie posuwa się do przodu albo uśmiecha się kwaśno podczas perory adwokata Hulda (świetny Piotr Garlicki), pana życia i śmierci oskarżonych. Doskonale zaprojektował też reżyser sceny z życia prywatnego Józefa K. - zwłaszcza wątek jego gospodyni Pani Grubach, która w mistrzowskiej interpretacji Stanisławy Celińskiej wydaje się być zarazem strażniczką domowego ogniska, jak i chcącą uniknąć kłopotów kobietą. Intrygująca jest galeria postaci młodych kobiet w życiu bohatera - dekadencka Panna Bürstner (Agnieszka Judycka) czy Leni, usługująca Huldowi pielęgniarka (Katarzyna Dąbrowska), która zafascynuje Józefa K. Tajemnicza, ascetyczna, zwłaszcza kiedy wyłania się z ciemności z lampą naftową w ręku w skromnej sukni, by zaraz zamienić się w ponętną kusicielkę.

Ale to na Borysie Szycu opiera się cały spektakl Englerta. Jego bohater jest od początku antypatyczny, drażniący, wiecznie skłócony ze światem i neurotyczny. Trudno mu współczuć, czasem staje się pośmiewiskiem. Ale śmiech zamiera nam na ustach, kiedy zostaje sam, by w końcu zginąć z rąk oprawców na scenie przykrytej białym całunem i z obnażoną klatką piersiową. Wstrząsające wrażenie robi zresztą moment, kiedy mordercy szukając dogodnej "pozy" w jakiej mogliby go zgładzić formują jego ciało na wzór słynnej rzeźby "Myśliciel" Rodina i nie przekonani rezygnują z takiego rozwiązania. Józef K. nie zginie jak filozof. Umrze jak pies.

Magdalena Talik, Kulturaonline.pl, 20.IV.2008.


W lustrzanym odbiciu procesu

Ostatni weekend marca w Teatrze Współczesnym w Warszawie stał pod znakiem premiery "Procesu". Spektakl został wyreżyserowany przez Macieja Englerta.

Przedstawienie budziło od samego początku wiele kontrowersji i wątpliwości. Czy Borys Szyc, odtwórca głównej roli, podoła wyzwaniu? Jak wypadnie spektakl, który jednym z większych przedsięwzięć w tym teatrze, od wielu lat? Jak się okazuje wątpliwości były zupełnie bezpodstawne.

Znany głównie z komediowych ról, Borys Szyc znakomicie radzi sobie również w repertuarze poważniejszym. Widać, że aktor dobrze czuje się na scenie i w roli, choć odegranie Jóżefa K. to dla Szyca wyzwanie zarówno pod względem fizycznym jak i psychicznym. Postać stworzona przez młodego aktora jest wielowymiarowa, głęboka i niejednoznaczna w odbiorze. Mimo, że widz doskonale wie, iż Józef K. jest niewinny, chwilami jego postępowanie przedstawia się jako negatywne i nie do końca szczere. Można bez przesady stwierdzić, iż jest to jedna z ważniejszych ról Borysa Szyca w jego teatralnej karierze, jeśli nie najważniejsza. Na pewno nie przejdzie niezauważona.

Na uwagę zasługuje również niemała rola Piotra Garlickiego, odtwarzającego postać Adwokata Hulda, który na scenie przechodzi diametralną przemianę - z lojalnego przyjaciela przeistacza się w bezwzględnego wyzyskiwacza oskarżonych.

Doskonały występ zaliczył także Janusz R. Nowicki. Ze swego epizodu Nadzorcy stworzył on rolę na długo zapadającą w pamięci.

Nie można pominąć również młodziutkiej (w 2007 roku skończyła warszawską Akademię Teatralną), ale jakże utalentowanej aktorki, Katarzyny Dąbrowskiej. Wykreowała ona bardzo przekonującą, a zarazem niełatwą w ocenie postać Leni, pielęgniarki i opiekunki Adwokata. Dziewczyna na początku sprawia wrażenie dobrej, niewinnej, jednak wraz z rozwojem akcji, podobnie jak Adwokat, pokazuje swoją prawdziwą twarz, która nie prezentuje się już aż tak pozytywnie.

Sam spektakl jest długi i ciężki w percepcji. Stanowi to jednak jego ogromną zaletę - atmosfera stopniowo wytwarzana podczas rozwoju wydarzeń, fantastycznie odzwierciedla beznadzieję położenia, w jakim znalazł się K. Nastrój przedstawienia doskonale odwzorowuje panującą w powieści Kafki klaustrofobiczność sytuacji, która dopada Józefa K.

Podobną rolę spełnia tutaj scenografia stworzona przez Marcina Stajewskiego. Dekoracja utrzymana jest w ciemnych kolorach, głównie czarnym, a powietrze gęstnieje od unoszącego się kurzu. Konieczność rozgrywania akcji Procesu w wielu miejscach mogła sprawiać twórcom przedstawienia problem. Jednak i tę niedogodność pokonano w prosty, pomysłowy sposób umieszczając dwa czarne, ruchome bloki, które po sprawnym przesunięciu, przenoszą bohaterów w inną przestrzeń. Ponadto urządzenie sceny charakteryzuje się ciasnotą, nagromadzeniem elementów scenograficznych i rekwizytów co także trafnie ukazuje osaczenie głównego bohatera.

Widz już przy pierwszym zetknięciu z dekoracją trafia bez problemu na myśl przewodnią spektaklu - bezradność człowieka wobec problemu, z jakim przyszło mi się zmierzyć.

Resztę klaustrofobicznego poczucia sytuacji Józefa K. dopełnia oszczędnie dozowane światło i głucha, niepokojąca muzyka towarzysząca kluczowym momentom akcji.

Koniecznie należy wspomnieć o ostatniej i chyba najmocniej przemawiającej do widza scenie spektaklu. Jest to moment, kiedy dwóch mężczyzn wyprowadza Józefa K. Wiadomo już, że wszystkie starania głównego bohatera o ułaskawienie, spełzły na niczym. Symbolem końca Józefa K., jest zasłonięcie białym płótnem sprzętów używanych przez prokurenta. Kiedy Józef zostaje zabity, w głębi sceny ukazuje się reszta postaci, obserwująca egzekucję K. z niemą aprobatą. Widzów tych, usadzono na teatralnych krzesłach, naprzeciwko prawdziwej publiczności, tworząc jej lustrzane odbicie. Żaden z bohaterów nie przejął się śmiercią K.- co ukazuje ich bezwzględność w obcowaniu z rzekomymi oskarżonymi.

Widowisko zostało dobitnie zakończone, nikogo nie obszedł tragiczny los Józefa.

Cały spektakl tworzy uderzająco wiarygodną w dzisiejszych czasach opowieść o historii człowieka osaczonego, nie mogącego wydostać się z coraz ciaśniejszej sieci nieporozumień i nonsensu.

Przedstawienie bezsprzecznie godne polecenia i skłaniające do refleksji.

Magdalena Łapińska, Teatrakcje nr 3, 23.IV.2008.


Zbuntowany Józef K.

Zarzuca się Maciejowi Englertowi, że w swojej inscenizacji "Procesu" według Kafki nie zinterpretował wyraźnie wątku dotyczącego aresztowania Józefa K. w kierunku nasuwającym jednoznaczne skojarzenia z byłymi zatrzymaniami przez CBA czy ABW itp. Oczywiście, za premierostwa Jarosława Kaczyńskiego. No bo premierostwo Tuska - w opinii tychże "zarzutowiczów" - jest tak idealne, że w mediach, a już tym bardziej w teatrze nie podlega jakiejkolwiek krytyce. Ponadto zarzuca się spektaklowi, że jest "teatrem rzemiosła", no i że przedstawienie trwa niemiłosiernie długo. Akurat z tym ostatnim zgadzam się w pełni. Niepotrzebnie aż tak rozwleczona narracja. Natomiast określenie "teatr rzemiosła" traktuję wyłącznie jako ogromną zaletę. Przecież bez znajomości fachu nie można robić teatru.

Jeśli zaś chodzi o wątek aresztowania głównego bohatera, Józefa K. - można go różnie interpretować, ale na pewno nie ma tu nachalnej aluzji do działań służb specjalnych. Maciej Englert nie zrobił z Kafkowskiego dzieła reportażu w wymiarze 1:1, czyli niemal fotograficznego odbicia rzeczywistości z bardzo konkretnym wyeksponowaniem jednej opcji politycznej. Ale jeżeli ktoś bardzo chce, może się tego dopatrzyć. Jednak spektakl Macieja Englerta poszedł w bardziej uniwersalnym kierunku, choć nie sposób Kafkowskiego przesłania potraktować abstrakcyjnie i oderwać całkowicie od współczesnej cywilizacji kształtującej model naszego życia. "Proces" wystawiany w czasach PRL był nośnikiem treści, które prócz tych zawartych w literze tekstu oraz przekazanych poprzez kształt inscenizacji wnosiła do teatru także sama publiczność, nadając spektaklowi gorącą aktualność totalitarnego systemu. I chyba wtedy najbardziej powieść Kafki tętniła życiem na scenie, bo poprzez swoją metaforę - jednoznacznie odczytywaną przez publiczność - silnie wpisywała się w rzeczywistość pozateatralną. Społeczną i polityczną (na przykład tłamszenie osobowości jednostki ludzkiej poprzez podporządkowanie jej naczelnej ideologii).

Dzisiaj, kiedy już od dziewiętnastu lat żyjemy w Polsce w innych warunkach systemowych, wydawałoby się, że metaforyczny świat utworu Kafki jest tylko i wyłącznie projekcją artystyczną. Tymczasem niekoniecznie, bo jeśli spojrzeć perspektywicznie na rzeczywistość, która wiąże się z modelem życia proponowanym przez struktury unijnoeuropejskie, to na przykład w świetle wydarzeń związanych z traktatem lizbońskim można zastanawiać się nad pojęciem współczesnego zniewolenia osoby ludzkiej poprzez narzucenie jej choćby mentalności czy światopoglądu "jedynego, słusznego". A co będzie z tzw. odszczepieńcami nieprzyjmującymi narzuconego dyktatu? Prawdopodobnie przylgnie do nich określenie "ciemnogród", a to może usprawiedliwić podejmowane wobec nich działania dyskryminujące w różnych dziedzinach.

Maciej Englert zinterpretował głównego bohatera "Procesu" w opozycji do litery tekstu. W powieści Józef K. jest postacią dość inercyjną, bezwolną, zastraszoną ciągłym udręczaniem i zagubioną w świecie rządzącym się zasadami, które tłamszą ludzką jednostkę. Nie wykazuje on odporności na takie działania. Od chwili, kiedy rankiem w jego trzydzieste urodziny dwaj przybyli doń mężczyźni powiadamiają go, że jest aresztowany, nigdy nie dowie się, o co jest oskarżony. Sytuacja niewinnie oskarżonego człowieka powoduje, że bohater będzie już tylko pogrążał się w swoim zalęknieniu i czuł narastające osaczenie ze wszystkich stron. Mimo tego próbuje dotrzeć do tajemniczego sądu. Gubiąc się w labiryncie urzędów i urzędników, nie ustaje w dążeniu do poznania prawdy. Dojdzie do niej, gdy będzie już za późno, pokazuje to przejmująca u Kafki scena przypowieści o odźwiernym strzegącym bramy prawa.

W przedstawieniu Macieja Englerta Józef K. nie jest bezwolną, inercyjną, ogromnie zalęknioną istotą. Borys Szyc gra człowieka zbuntowanego, niegodzącego się na takie traktowanie. I nie tylko nie godzi się, ale wręcz atakuje. Jest dość agresywny w zachowaniu, w sposobie mówienia, w podnoszeniu głosu. Nie chodzi ze spuszczoną głową, a przeciwnie, unosi ją wysoko, jakby chciał być ponad innymi. Nie jest proszącym o pomoc, lecz domagającym się, bo mu się to należy. Wyraźnie pokazuje to scena, gdy wraz z wujkiem (Damian Damięcki) odwiedza adwokata Hulda (Piotr Garlicki). Jego przeciwieństwem jest inny oskarżony, kupiec Block (nieduża, ale dobra rola Janusza Michałowskiego) w świetnej scenie przesłuchania. Józef K. w takim ujęciu nie ma szans na sympatię ze strony publiczności. Tak zbudowana postać wiąże się z konsekwencjami: relacja między Józefem K. a widownią jest dość chłodna, widz ma dystans do takiego bohatera, nigdy nie będzie się z nim identyfikował, a co za tym idzie, nie będzie współodczuwał jego niedoli, nie będzie mu go żal, choć przecież Józef K. jest postacią tragiczną, zniewoloną przez ogromną machinę systemową, postacią ukaraną niewinnie aż po sam wyrok śmierci. Wykonany. Bardzo dobra rola Borysa Szyca, w pełni przekonywająca, oczywiście przy takim założeniu interpretacyjnym tej postaci, którą zaproponował reżyser.

Jawi się jednak pytanie: jak się ma taka przebudowa charakterologiczna postaci głównego bohatera do idei powieści? No i w jakim stopniu została tu zachowana wierność autorowi dzieła, jeśli idzie o wymowę utworu, skoro główny nośnik idei, postać, na której opiera się całe przedstawienie, czyli Józef K., jest w przedstawieniu zgoła kimś innym aniżeli u Kafki. Wielką zaletą tego interesująco wyreżyserowanego, aczkolwiek domagającego się niemałych skrótów przedstawienia (co powinno odbyć się już na etapie adaptacji tekstu) jest dobre aktorstwo wszystkich ról. A także stworzenie klimatu (w czym znacznie dopomaga świetna muzyka Zygmunta Koniecznego i zabudowa przestrzeni sceny autorstwa Marcina Stajewskiego) i utrzymanie go do finałowej sceny spektaklu, niestety, niezbyt udanej, a przecież tak ważnej.

Temida Stankiewicz-Podhorecka, Nasz Dziennik nr 96, 23.IV.2008.



Józef K. - Wyjście z cienia

Cały czas scena tonie w mroku, rozświetlana mdłym światłem lamp naftowych lub przyćmionych reflektorów. Józef K. błądzi w klaustrofobicznym labiryncie przesuwających się ścian, bywa uwięziony wśród rozwieszanych prześcieradeł albo miota się w łożu sądowego malarza. Początkowo zirytowany, potem gniewny, wreszcie osaczony i osamotniony znikąd nie uzyskuje pomocy. Ginie przed drzwiami prawa. Jak pies. Wcześniej usłyszy ujadanie psów, o złowieszczej tonacji. Czy wtedy już wie? Możliwe, że przeczuwa. Nie wie jednak, że zginie w pełni światła, że w godzinie śmierci wydobędzie się z mroku, a jego oprawcy jak para cyrkowych iluzjonistów poprowadzą go na rytualną rzeź. Gdy już padnie zarżnięty, odsłania się kurtyna w tylnej ścianie sceny, a tam dostrzeżemy dwa rzędy publiczności - wszystkich aktorów "Procesu", którzy, jak się okazuje, śledzą ostatnie tchnienia bohatera. Kaci składają im ukłon. A więc tak to się kończy: najpierw wleczony na egzekucję wśród obojętnego tłumu, Józef K. staje się aktorem w ostatecznym dramacie. Taki jest koniec.

W inscenizacji Macieja Englerta nie ma kokieterii modnych dziś przebieranek. Englert stawia na inteligencję widza, zmusza do słuchania i patrzenia. Publiczność poddaje się tej aurze, w skupieniu towarzyszy dziejom aresztowania Józefa K., choć większość z nich doskonale te dzieje zna. Słowem Englert nie dziwaczy, ale odtwarza duchowe uplatanie bohatera, wnika w sytuację jednostki uzależnionej wieloma nićmi od sądu.

Spektakl toczy się równolegle na wielu poziomach: na poziomie podstawowym ukazuje losy urzędnika bankowego, który w niepojęty dla siebie sposób zostaje nagle poddany procesowi anihilacji. Na poziomie najwyższym jest metaforą ludzkiego losu. Przestrogą i ostrzeżeniem: zawsze jesteś winien i nieuchronnie poniesiesz karę. Najważniejsze, że ten spektakl daje rozmaite impulsy, kieruje tropy w różne kierunki.

Niejednoznaczność, zagadkowość i groza egzystencji to coś więcej niż "Proces" odczytany jako oskarżenie biurokracji w stylu projektowanej IV Rzeczypospolitej, choć i taka możliwość istnieje. Englert nie ucieka od świata. On go nie parodiuje ani nie portretuje jak malarz realista, lecz komentuje. Czy publiczność jednak to zrozumie? Nie wiem, ale próbować warto, zwłaszcza że wspaniale poprowadzeni aktorzy dają w tym spektaklu mistrzowsko zakomponowane portrety, poczynając od Borysa Szyca, który jako Józef K. odsłania wnętrze człowieka przeżywającego narastający ucisk garoty. Jeśli dodać do tego cynicznego adwokata Hulda Piotra Garlickiego, opętanego swoim wieloletnim procesem dwulicowego kupca Błocka Janusza Michałowskiego czy tez dobrotliwą, ale grozą podszytą panią Grubach Stanisławy Celińskiej, to już dość, aby w tym spektaklu się rozsmakować. Wielkie, ważne przedstawienie, moralitet, którego odwiecznym bohaterem jest Każdy. Jego motto, zaczerpnięte z "Dzienników" Kafki, można odnaleźć w teatralnym programie: "Jeżeli jestem skazany, to nie tylko na śmierć, lecz także na samoobronę aż do śmierci". Oto los Józefa K. Los Każdego.

Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 20, 18.V.2008.


Spotkanie z Józefem K.

"Proces" według Macieja Englerta rozpoczyna wizerunek głównego bohatera za oknem. I to jest klucz do przedstawienia. Świat w ramie okiennej zadany jest człowiekowi jako tajemnica do odczytania.

Druga wskazówka to osoba Brunona Schulza, autora polskiego tłumaczenia oraz posłowia o Kafce. Chodzi o sprawy, które przesycały atmosferę intelektualną międzywojnia. Reprezentowane przez Józefa, figurę literackiej wyobraźni tamtych lat. "Proces" przeschulzowany, uwolniony od aury grozy i horroru, przeciągnięty na stronę czarnego humoru, otwiera się na nowe jakości, takie jak gra, odbicie, złudzenie, pozór, ironia.

Ironia prowadzi tu swój własny proces przeciwko racjonalności, by w końcu ogłosić jej bankructwo. Oczywistość staje się nieoczywista. Codzienność odsłania obszary wielkiej herezji. Oto sypialnia Józefa K. z sanktuarium intymności, jakim jest łóżko, zamienia się w sąd. Normalność zamienia się w majak. Inscenizacją rządzi logika snu. Scenograf Marcin Stajewski prowadzi formistyczną grę z wyobraźnią. Banalną i oswojoną przestrzeń przekształca w pełen tajemnic labirynt poprzez nieustanny ruch dekoracji. W metamorfozach scenerii chodzi nie tylko o nastrój. Magiczny realizm w plastyce sceny oraz w założeniach planu aktorskiego uruchamia metaforę świata teatru.

Ale przede wszystkim ufa się Kafce, który w małym, szarym życiu umiał odkryć urzędującego w łóżku adwokata, na strychu malarza o procesowych wpływach, a w kuchni kupca przypochlebiającego się obrońcy. Można tu spotkać Wuja Karola upupiającego Józia. Obrazek Damiana Damięckiego pod wielkim czarnym parasolem i pod strumieniem deszczu na suchej scenie jest cudownie surrealny i śmieszny. A w sypialni czyhających oprawców.

Borys Szyc, zanim jego bohatera spotka żałosny koniec, błądzi zarówno w labiryntach sądu, jak i ludzkiej psychiki. Czyli w krętych korytarzach paraboli. Aktor nie staje po stronie K, nie szuka dla swojej postaci współczucia i litości. To marionetka poddana działaniu nieodgadnionych sił.

Jak każdy z nas, daje się wciągnąć w procesową grę. Denerwuje się, tłumaczy, dziwi i postracjonalizuje. Wydaje mu się, że coś rozumie. Łudzi się, że może wpłynąć na bieg zdarzeń. Ale porusza się w obcym świecie, gdzie dorabiają mu gębę. Cokolwiek zrobi i powie, będzie opacznie zinterpretowane. I zgodnie z wolą Kafki okazuje się błaznem, bo nigdy nie pojmie egzystencjalnego sensu procesu.

Stąd sarkastyczna kpina i czarny humor w końcowych momentach losu bohatera. Scena wyroku przybiera kształt teatru w teatrze. Reżyser gromadzi aktorów procesu na balkonie za szybą. Oprawcy inscenizują śmierć K. Pozują ofiarę na wzór "Myśliciela" Augusta Rodina, lecz nawet w ocenie dwóch cyrkowych typów K. nie pasuje do rzeźby symbolu intelektualnego wysiłku. Szyderstwo pointuje pychę rozumu. Józef K umiera jak pies - zgodnie z prozą świata.

Realizatorzy nie zawężają "Procesu" ani do znanych definicji, ani do naszego dziś. Pokazują czystą parabolę. Całą formą artystyczna z całą aktorską maestrią sugerują tajemniczość międzyludzkiego, zagadkę życia. Wcale niestaroświecki Współczesny mruga do nas ironicznie. W teatrze świata jaka przypadła nam rola? I kto pociąga za sznurki? Pytanie oznacza zgodę na grę - tak stajemy się stroną w procesie wytyczonym przez dziwny sąd.

Barbara Hirsz, Trybuna nr 114, 16.V.2008.


Człowieku, czemuś nie uciekał?!

Czarna, gładka i sztywna, szczelna przesłona sceny z niespodziewaną lekkością zwija się w górę, a światło punktowca wydobywa z ciemności odsłoniętej przestrzeni dwuskrzydłowe okno, umieszczone dokładnie pośrodku. W oknie wyglądający przez szybę człowiek w nocnej koszuli. Jest śmiertelnie blady i sprawia wrażenie śmiertelnie przerażonego. Czyżby, wyrwany ze snu, zobaczył za oknem coś strasznego? Strasznego jak zadawana śmierć? A może to codzienna kontrola zaokiennego pejzażu dokonywana przez człowieka spodziewającego się najgorszego, który, nie można i tego wykluczyć, przestał w oknie całą noc? A może to tylko reakcja na jakiś koszmar senny?

Tak zaczyna się "Proces" Franza Kafki u Macieja Englerta. Zaraz nastąpi aresztowanie i prezentacja historii Józefa K. Potoczy się aż do wykonania wyroku. Tymczasem jednak okno znika. Widzimy teraz po lewej kąt kawalerskiego pokoju Józefa K. z łóżkiem i wyposażeniem umywalni, nocnym stolikiem i szafą. Po prawej ciasna łamigłówka schodków (w górę i w dół), galeryjek, drzwi i drzwiczek, wyjść gdzieś na zewnątrz (czyli w prawe kulisy i w głąb), zasłon i kotar, przemyślnych zastawek. Też po prawej, wielgachna kanapa i zrolowany dywan. W środku sceny nie tylko ciasnota i mrok, lecz także objawiająca się nieprawdopodobna pojemność jej głębi. Stamtąd właśnie, w technice zmiany otwartej, może wyjechać wszystko, co zlokalizuje akcję w kilkunastu kolejnych miejscach dziania się "Procesu". W kompozycji całej przestrzeni sceny, której zasobność i ruchliwość zadziwia tak, jak manewrowanie żaglami na idealnym modelu trójmasztowca, diabelskim kunsztem umieszczonego w szklanej butelce, zastosowana jest czytelna zasada porządkująca.

Mianowicie, lewa część sceny wystawia strefę prywatności, a więc pokój Józefa K., który dzięki kapie na łóżku i parawanowi przeobraża się w pokój panny Bürstner, sypialnię Adwokata i pracownię Titorellego. Po prawej jest na scenie przestrzeń publiczna, ogólnie dostępna, czyli chodniki, uliczki, bramy, schody, korytarze, wnętrze katedry, hole i westybule. Na środku zaś sytuuje się wszystko, co jest przestrzenią przeobrażoną albo terytorium ulokowanym pomiędzy. To mieszkanie Woźnego sądowego zamienione na salę przesłuchań, strych do suszenia bielizny okazujący się siedzibą sądowych biur, apartamenty Adwokata udzielające schronienia oskarżonym, wreszcie gabinet Prokurenta, najwyraźniej położony w bezpośrednim sąsiedztwie tajemniczego pokoju Wicedyrektora banku oraz izdebki, gdzie wykonywana jest hańbiąca kara chłosty.

W licznych tych miejscach próbuje istnieć, działać, objawiać się lub pojawiać około czterdziestu postaci teatralnych. Nigdy nie schodzi ze sceny tylko Józef K., co rzecz prosta delikatnie sugeruje, że cała historia może być przez niego samego zainscenizowana. Bohatera "Procesu" i ewentualny podmiot tego scenicznego wyzwania, tej relacji, gra Borys Szyc. Wypomadowane włosy i twarz pokryta grubą warstwą fluidu czynią z głowy aktora coś na kształt przedziwnej maski. W określeniu przesadnym to człowiek ze sztuczną głową. Józef K. jest krępy, nieruchawy, senny. Tylko diatrybę uniemożliwiającą pierwsze przesłuchanie wygłasza z ogniem, jak tyradę. Potem znów gaśnie. Ten Józef K., który na pewno nie jest nerwowcem i ponad wszelką wątpliwość nie obnosi żadnego ze stereotypowych atrybutów tak zwanego inteligenta, zapewne nie jest, jak to się mówi, Każdym. Każdym z nas. To zaledwie Ktoś, kto niewiele nas obchodzi, kto nawet nie potrafi sprowokować choćby żartobliwego pytania: co też naprawdę przeskrobał, czy też mógł przeskrobać Józef K.?

"Proces" Macieja Englerta (w wersji premierowej) trwał, łącznie z antraktem, trzy i pół godziny. Jak spektakl solidny i solenny zarazem. Solidny, bo wydaje się rezultatem misternej pracy nad "przekładem" powieści na język teatru. To akademickie zadanie przynosi przekład "wierny", starający się o to, żeby widz nie był, broń Boże, uboższy od czytelnika "Procesu" Kafki. Owa solidność wszakże nazbyt łatwo okazuje się solennością rezygnującą z interpretacji, skoncentrowaną na poszukiwaniu ekwiwalentów dla środków, zabiegów i efektów stricte literackich. A wybór literatury, właśnie tej, a nie innej, wybór materiału dla teatru, wygląda na decyzję arbitralną, nie do końca jasną i zrozumiałą.

Maciej Englert, wierny porządkowi literatury, dokonał adaptacji całości dzieła Kafki. Ten zestaw scen zrealizował środkami tak zwanego teatru realistycznego, opowiadającego się za iluzją realności, nawet tej surrealistycznej. Tyle że w przedstawieniu najciekawsze są partie par excellence autorskie: adaptatora i autora. Do nich należy, opisywana już, pierwsza scena przedstawienia. Ta z Józefem K. wyglądającym przez okno, stanowiąca prolog spektaklu. Inaczej niż u Kafki przebiega też sekwencja egzekucji Józefa K. W teatrze jego mordercy, ubrani w "jaskółki" i cylindry, nie są tenorami prowincjonalnymi, ale parą komików filmowych: olbrzymem i mikrusem (Michał Piela i Przemysław Kaczyński). Wcale nie mają ochoty zabijać. Wyciągnięty przez olbrzyma nóż zostaje podany z gracją mikrusowi, potem wraca do olbrzyma, by wylądować na koniec w ręku niedużego. Po drodze, w tej pantomimie, obaj słudzy sprawiedliwości usiłują wcisnąć nóż w ręce Józefa K. Ten po dwakroć skutecznie odmawia. Widać nie ma ochoty ani się bronić, ani też samemu skończyć ze sobą. Zabija więc ten nieduży w cylindrze, wbijając nóż w plecy skazańca. Krwi nie widać, mimo że scena wcześniej została ceremonialnie zasłana białą materią. Za to unosi się wewnętrzna zasłona i widać w głębi, dokładnie naprzeciw widzów, usadzony paradnie cały personel dramatyczny "Procesu", który przyglądał się przebiegowi egzekucji. Oni wszyscy (bo przecież nie my na prawdziwej widowni!) wyglądają jak owa upiorna publika kontemplująca działanie krzesła elektrycznego, często eksponowana w optujących przeciwko karze śmierci filmach amerykańskich. Teatralna śmierć Józefa K. była więc widowiskiem zwielokrotnionym, inscenizacją spiętrzoną, a sam pokaz procederem co nieco podejrzanym.

Reżyserski epilog "Procesu" wydaje się warty pamięci. Podobnie jest z tropami, sygnałami pomysłów i zamysłów interpretacyjnych, dającymi się odszukać na planie realizowanych zadań aktorskich. Józef K., niestety, nie nosi w sobie intrygującej tajemnicy. Za to niezwykłość, niepokój i osobliwe zainteresowanie mają w sobie i wywołują inne postacie.

Tajemniczy i niepokojąco dziwny jest nade wszystko Wicedyrektor banku (Jan Pęczek). To czujny cień Józefa K. Ratuje go czy pogrąża? Jest z nim solidarny czy kopie leżącego? Po co to robi i jaki ma w swoich działaniach interes? Co oznacza ta jego więcej niż służbowa nadgorliwość? Może sam ma proces albo takowego się spodziewa? W każdym razie nie sposób zapomnieć o spolegliwym zwierzchniku Prokurenta. Gdyby go potraktować jak "żywą fikcję", to rzec by się chciało, iż całkiem prawdopodobne, że po śmierci Prokurenta Wicedyrektor zniknie i odnajdzie się kiedyś tam, u stóp Zamku, jako podający się za Geometrę...

Czuwająca nad zdrowiem i domem Adwokata Leni (Katarzyna Dąbrowska) - tragiczna nimfomanka, femme fatale z kuchennych schodów, może strzyga - na pewno kocha Józefa K. i na pewno, od początku, wie, co czeka jej wybrańca i jak on skończy. Czy Leni kocha z litości? Czy jej miłosne szaleństwo jest bezpieczne i nieszkodliwe, bowiem przedmiot miłości niebawem zostanie unicestwiony? Pada też na nią podejrzenie, że rutynowo kocha skazańców i nigdy niczego i nikogo nie jest skłonna żałować. Najciekawsze, jaka też byłaby jej opowieść o dziejach i śmierci Józefa K.?

Wreszcie Janusz Michałowski jako Kupiec Block - czujny, aż nazbyt zaradny i zapobiegliwy skazaniec - gra po prostu rozpaczliwy daremny trud swojego bohatera i wszystkie odcienie blasków i nędzy takiego właśnie działania. Gra absurdalny trud Kupca Blocka i daremny trud przyrodzony doli człowieczej. Janusz Michałowski robi to tak, że można sobie wyobrazić Syzyfa szczęśliwym.

Wbrew pozorom, poczynania aktorskie wcale nie ułatwiają odpowiedzi na pytanie, o czym jest "Proces" wystawiony przez Englerta. Pochopne twierdzenie, że chcąc być o wszystkim, o czym jest powieść, jest o niczym, byłoby krzywdzące dla spektaklu. O czym więc "Proces" jest (bo być musi i to wynika z istoty rzeczy)? Pamiętamy, że "Proces" Franza Kafki jest powieścią paraboliczną przedstawiającą zniewolenie i śmierć jednostki i analizującą fenomenologię miażdżącego ją systemu. Ale to także utwór o wstydliwie skrywanej tajemnicy rodu ludzkiego, o posłuszeństwie, karności, potulności i biernej bezradności, o skłonnościach właściwych naturze ludzkiej, a służących faktycznie nie przetrwaniu, ale unicestwieniu człowieka.

W swoim niedościgłym "Imperium" Ryszard Kapuściński rozważając magiczną potęgę Rosjan jako takich, odwoływał się do autorytetu Adama Mickiewicza. Pisał: "Już Mickiewicz zastanawiał się nad zjawiskiem, które wydawało się, na pierwszy rzut oka, niepojętym: oto jeden carski urzędnik pędzi na katorgę całą kolumnę Tuwińców (plemię syberyjskie) i nikt z tych nieszczęsnych poddanych nie zbuntuje się. [...] idą posłusznie, pokornie spełniają jego rozkazy, w milczeniu znoszą wyzwiska. Bo, tłumaczy, w oczach zniewolonych Tuwińców urzędnik ten jest personifikacją potęgi wielkiego państwa, którego boją się, które budzi ich lęk, strach i grozę".

Tylko niechaj z powyższego cytatu nie wynika, że "Proces" w Teatrze Współczesnym to rozrachunki z przeszłością i mocarstwem ościennym. W końcu już w 1966 roku Francuz Fernand Combet napisał, Kafką podszytą, powieść pod tytułem: "SzrumSzrum albo niedzielna wycieczka na ruchome piaski", w której proces eksterminacji jest dziełem demonicznego Biura Podróży...

Henryk Izydor Rogacki, Teatr nr 6/2008.


Osaczony

Na dużej scenie Teatru Współczesnego Maciej Englert przygotował adaptację sceniczną "Procesu" Franza Kafki, jednej z najwybitniejszych powieści XX wieku. Prezentowano ją u nas wielokrotnie na różnych scenach (także w Teatrze TVP), w rozmaitych wersjach, w tym uwspółcześnionych. Do historii przeszła kreacja Jacka Woszczerowicza w roli Józefa K. na scenie Teatru Ateneum w 1958 roku (reżyserował Jan Kulczyński), znacznie słabiej wypadł "Proces" w Teatrze Studio w 1980 r. przygotowany przez Henryka Baranowskiego, z Antonim Pszoniakiem w roli głównej.

Maciej Englert zaprezentował "Proces" w duchu drugiej dekady ubiegłego stulecia, na tle staroświeckich sprzętów i pogrążonych w półcieniach wnętrz. Spektakl ma duszną, mroczną atmosferę. Działający w niej Józef K., oskarżony przez tajemniczy trybunał o coś czego nie zrobił, podąża na spotkanie przeznaczenia, a jest nim wyrok skazujący i finałowa egzekucja. Reżyser wydobył z powieści Kafki jej wieloznaczność, tajemniczość oraz podteksty filozoficzne. Nie próbował interpretować losów bohatera, nie osadził ich w jakiejś wykoncypowanej przestrzeni społecznej czy politycznej. Pozwolił "zagrać" duchowi pierwowzoru, po prostu pozwolił adaptowanemu dziełu zaistnieć swoją własną siłą.

Bardzo dobrze zagrał głównego bohatera Borys Szyc. Pokazał młodego człowieka, neurastenika i nadwrażliwca, który nie chce podporządkować się narzuconym sobie regułom gry. Owszem, gdyby zgodził się wziąć udział w tej absurdalnej groteskowej tragifarsie, gdyby pokornie zagrał swoją rolę oskarżonego nie wiadomo o co - ocaliłby życie, jak wielu innych "rozsądnych". Ale on widzi głębiej i rozumie więcej, nie potrafi być marionetką sterowaną cudzymi rękami. Nie potrafi zatrzymać się w porę, chociaż ma niejedną szansę. Płaci za to najwyższą cenę. Umiera "jak pies". Józef K. w wydaniu Szyca to wrażliwy intelektualista XX wieku, niepokorny i mający własne zdanie, zbuntowany i szamocący się w więzach społecznych układów i zagrożeń. Aktor nie nawiązywał ani do kreacji Woszczerowicza, ani do filmowych wcieleń Józefa K. zaprezentowanych przez Anthony Perkinsa w filmie Orsona Wellesa z 1960 r., czy późniejszej ekranizacji (1993 r., reż David Hugh Jones) z Kyle`em MacLachlanem. Stworzył nową, pełną wyrazu propozycję interpretacji tej postaci.

W spektaklu wziął udział niemal cały zespół Współczesnego. Aktorzy - dobrze prowadzeni przez reżysera - współtworzyli w drugoplanowych i epizodycznych postaciach klimat narastającego i wszechobecnego zagrożenia. Przypominali - o czym więcej za chwilę - postaci z dawnego niemieckiego filmu ekspresjonistycznego z epoki przedhitlerowskiej. Zatroskanym i desperacko starającym się pomóc siostrzeńcowi wujem Karolem był Damian Damięcki, zagadkową i wnoszącą niepokój piękną kobietą była Katarzyna Dąbrowska jako Leni, pielęgniarka Adwokata. Sam Adwokat, złożony chorobą pan i władca losów maluczkich, w interpretacji Piotra Garlickiego przypominał smutnego diabła pogrążającego ludzkie dusze w imię ocalenia ich życia przed abstrakcyjnym sądem. Jednym z tych pogrążonych był kupiec Block, świetnie zagrany przez Janusza Michałowskiego. Z werwą zabłysnęła w debiutanckiej roli Praczki od niedawna występująca we Współczesnym absolwentka Akademii Teatralnej Magdalena Nieć. W sumie - cały zespół teatru zaprezentował grę na najwyższym poziomie. Oczywiście największe brawa należą się twórcy adaptacji literackiej oraz reżyserowi Maciejowi Englertowi. Wieloletni dyrektor sceny przy Mokotowskiej powrócił "Procesem" do najlepszego okresu swojej inscenizacyjnej twórczości. Zbudował widowisko mroczne, sugestywne, groteskowe, utrzymane w duchu powieści Kafki. Po inspirację sięgnął do klimatu filmów niemieckich z lat dwudziestych. Wtedy nie przeniesiono jeszcze dzieła Kafki na ekran, było na to za wcześnie, powieść nie podbiła jeszcze Europy. Ale gdyby to wówczas zrobiono, gdyby sięgnął po nią Fritz Lang, Georg Wilhelm Pabst albo Wilhelm Friedrich Murnau, przypuszczam, że efekt byłby zbliżony do tego, co pokazał na scenie Maciej Englert. Jego bliskie perfekcji przedstawienie, dbałość o dalsze plany oraz detale, konsekwencja w prowadzeniu narracji, zaowocowały efektem najwyższej próby. Zasługa w tym także umownie archaicznej scenografii przygotowanej przez Marcina Stajewskiego, jak również kostiumów zaprojektowanych przez Annę Englert. Z klimatem tragizmu i niedopowiedzenia harmonizowała złowieszcza muzyka Zygmunta Koniecznego.

"Proces" w Teatrze Współczesnym to przedstawienie przygotowane z ogromną starannością, pieczołowitością i dbałością o każdy szczegół. Także końcowa scena, dodana przez Englerta, w której - po śmierci Józefa K. - pokazana zostaje loże z której uczestnicy fabuły obserwowali egzekucję, a teraz rozchodzą się w milczeniu, ma swoją mocną, skłaniającą do refleksji i zapewne niejednego rozwiązania interpretacyjnego, wymowę.

Piotr Kitrasiewicz, Express Wieczorny.


 

SCENA W BARAKU
DZIŚ GRAMY REPERTUAR MIESIĄCA SPEKTAKLE W REPERTUARZE KASA - ZAMÓWIENIA
NASI SPONSORZY W PRÓBACH AKTUALNOŚCI PLAN WIDOWNI
ZESPÓŁ ARTYSTYCZNY ZESPÓŁ ADMINISTRACYJNY I TECHNICZNY GALERIA
SEKRETARIAT ARCHIWUM LINKI POCZTA-KONTAKT
Copyright © 2002 - 2009 TEATR WSPÓŁCZESNY. Wszystkie prawa zastrzeżone.