|
CZAROWNA NOC
MĘCZEŃSTWO PIOTRA OHEY`A
Tomasz Mościcki, Życie, 6. IV. 2004
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 6.IV.2004
Tomasz Miłkowski, Trybuna, 14.IV.2004
Katarzyna Frankowska, TVP on-line, 12.V.2005
Stella Winnicka, Dziennik Teatralny Warszawa, 29.II.2008
Tomasz Mościcki
GRA DRĘCZĄCYCH SNÓW
Sławomir Mrożek jest wciąż najważniejszym polskim dramaturgiem współczesnym. Jego sztuki nie schodzą ze scen, choć kilka lat temu ta popularność nie była już tak oczywista. Dziś, gdy czasy, w których powstawały jego klasyczne dramaty oddalają się od nas coraz bardziej - ta dramaturgia wciąż jest żywa, choć dziś znaczy już coś innego.
W ciągu ostatnich 15 lat artystycznym domem tego twórcy stał się warszawski teatr Współczesny. To na tej scenie przypomniano "Zabawę", "Ambasadora", tu 10 lat temu zrealizowano najwybitniejszą inscenizację "Miłości na Krymie", a kilka lat temu przypomniano, że "Tango" jest wciąż najprzenikliwszą diagnozą współczesności. Wielka w tym zasługa Erwina Axera, twórcy legendy Współczesnego, nie mniejsza jego następcy Macieja Englerta.
Literacki czyściec
W połowie lat 80. minionego już wieku subtelni teatrolodzy otoczeni kłębami papierosowego dymu z troską (i źle ukrytą satysfakcją) wieszczyli zmierzch najpopularniejszego polskiego dramaturga. Ich prognozy nie sprawdziły się. Świat tworzony przez Mrożka wciąż zdumiewa swoja żywotnością. "Ambasador" zrealizowany przez Axera w 1995 roku nie był już sztuką antytotalitarną - a tak odczytywano ją w czasach pierwszej "Solidarności". Gdy odpadł polityczny kontekst - spod agitacyjnego malowidła wyjrzał subtelny fresk: moralny traktat o wierności samemu sobie i zachowywaniu człowieczeństwa bez względu na zewnętrzne okoliczności.
"Tango", które na tej scenie Axer zrealizował w 1965 roku, w tamtym czasie odczytywano jako rozliczenie systemu gnębiącego liberałów. Stomil był takim właśnie liberałem, a ohydnym zamordystą Edek. Realizacja z 1997 roku, dokonana już przez Englerta, to był wielki traktat o rozpadzie kultury i cywilizacji. Edek był tu istotą, która po prostu musiała pojawić się na takim śmietnisku. Englert "tylko" uważnie przeczytał tekst Mrożka. "Tylko"? W moim przekonaniu było to jedno z najważniejszych polskich przedstawień końca lat 90. Losem wybitnych dzieł jest często czyściec, który czeka je w jakiś czas po największych tryumfach. Często ów czyściec opuszczają jako dzieła znów świeże i istotne.
Sen o blondynce, sen o tygrysie
Jaki będzie los "Czarownej nocy" i "Męczeństwa Piotra Ohey´a" - wczesnych drobiazgów dramaturgicznych Sławomira Mrożka z początków lat 60. - trudno wyrokować. Najnowsza realizacja Englerta przekonuje, że warto je grać, "poskrobać" trochę tę zewnętrzną warstwę humoru. Kryją się pod nią rzeczy ciekawsze od błyskotliwych komedyjek.
"Czarowna noc" we Współczesnym zaczyna się niewinnie. Krzysztof Kowalewski jako Pan Kolega i Janusz Michałowski, czyli Drogi Pan Kolega wkraczają do dość obskurnego wnętrza małego hoteliku i błyskotliwie dialogują. Z przyjemnością patrzymy jak ci dwaj wspaniali aktorzy sypią gagami, poprawiają się na łóżkach, wykonują serie prawdziwych a nieodparcie komicznych (gdy przyjrzeć im się z boku) czynności towarzyszących zasypianiu. Gdy pojawi się Trzecia Osoba, czyli prześliczna dziewczyna z ich wspólnego sennego marzenia grana przez Iwonę Wszołkównę - są nią zafascynowani, ale jednocześnie widać, jak bardzo się obawiają tej postaci z ich wspólnego snu. Poddają się jej uwodzicielskiej sile, a równocześnie pragną od niej uciec. W tej z pozoru błahej komedyjce nawiązującej do myśli filozofów, głoszących całkowitą subiektywność świata (istnieje on tylko w naszym umyśle) Englert odnalazł jednak coś ważniejszego. W tych piankowych dialogach, grach paradoksów czai się prawdziwa egzystencjalna groza - świadomość tymczasowości bytu, człowieczy lęk przed unicestwieniem. Śmiałem się wraz z innymi, choć tak naprawdę ta "Czarowna noc" wcale nie jest ani taka czarowna, ani zabawna. To raczej ponury koszmar.
Podobnie jak sen o tygrysie w łazience, czyli słynne niegdyś "Męczeństwo Piotra Ohey´a". Ciekawa rzecz - dziś najmłodsze pokolenie widzów opowieść o drapieżniku, który zalągł się wśród kafelków i który spowodował całkowitą ruinę życia spokojnego człowieka, potraktuje prawdopodobnie jak absurdalną opowieść z kręgu Monty Pythona. Cztery dekady temu ten łazienkowy tygrys, hordy urzędników, państwowa machina wkraczająca w życie nieszczęśnika - była groźną metaforą totalitarnej przemocy. Dziś nie jest to już tak jasne - w przedstawieniu aktualna pozostaje jednak wciąż kafkowska warstwa tej sztuki, bezradność człowieka wobec sił i mechanizmów, które bezwzględnie go niszczą.
I znów świetny Krzysztof Kowalewski przemierzający scenę drobnymi kroczkami, jakby zaprzeczający prawu grawitacji, a wraz z nim Marta Lipińska jako Ohey´owa, znakomita w scenie odkrywania w sobie drzemiącej natury dzikuski. Kiczowate rojenia o egzotycznym świecie wygłaszane heroicznym głosem na małżeńskim łożu w obowiązkowych papilotach budzą huragany śmiechu.
Dzikuska w papilotach
Poziom aktorski we Współczesnym jak zwykle bardzo wysoki i wyrównany - nie ma już chyba w Polsce innego teatru, który tak wysoko postawił zespołowość gry, wyrównanie kunsztu protagonistów i epizodystów. Wśród nich zwrócił naszą uwagę młody człowiek lat ok. 10 podpisany na afiszu jako ***. Zagrał najmłodszą latorośl Ohey´ów i należy wierzyć, że gdy już podrośnie - będzie godnie kontynuował tę dobrą tradycję Współczesnego.
Jeszcze małe postscriptum. W czasie drugiej jednoaktówki, gdy szef trupy cyrkowców grany przez Jana Pęczka roztaczał przed Ohey´em wizje przekształcenia jego domu w cyrk - przez salę przeszedł nerwowy chichot. Wszystkim przez głowę przemknęło to samo skojarzenie - ostatnia teatralna moda na robienie spektakli wszędzie, byle nie na scenie. Może to być drukarnia, dworzec kolejowy, biurowiec - jak czyni to pewien teatr wcale nieodległy topograficznie od Współczesnego. Może to być też pewna niesłychanie postępowa scena na Wybrzeżu wożąca widzów po całym mieście, by wreszcie wpuścić ich do prywatnego mieszkania. I któż powie, że przybyły na premierę i oklaskiwany owacyjnie Mrożek nie jest kolejnym polskim wieszczem?
Tomasz Mościcki, Życie 6. IV. 2004
Janusz R. Kowalczyk
TYGRYSOWI WPROST W PASZCZĘ
Warszawski Teatr Współczesny żadnego z dramaturgów nie honorował tak często jak Sławomira Mrożka. Zaczął przed czterdziestu laty od wystawienia jednoaktówek "Czarownej nocy" i "Zabawy". Autor goszczący podczas obecnej, jedenastej na tej scenie, premiery - tym razem "Czarownej nocy" i "Męczeństwa Piotra Oheya" w reżyserii Macieja Englerta - przyjęty został owacjami.
Zasłużonymi, gdyż nikt nie umie tak celnie przedstawić stanu polskich dusz, serc i umysłów jak Mrożek właśnie. A że śmiejemy się na jego sztukach znacznie mniej niż niegdyś, to zrozumiałe. To, co przed kilkudziesięciu czy kilkunastu laty można było uznać za absurd i grę wyobraźni, dziś jest już często naszym chlebem powszednim. Teksty Mrożka okazują się prorocze.
Wymownym przykładem może być wizyta poborcy podatkowego w domu Piotra Oheya. Logika jego rozumowania jest nieodparta - skoro tygrys ludojad zagnieździł się w łazience Oheyów, to jej właściciel doświadcza pewnych uczuć względem nieproszonego lokatora, choćby obawy o los własny i rodziny. Ponieważ nie mógłby ich doznać bez tygrysa, to znaczy, że zmienił mu się standard życia, za co bezzwłocznie powinien uiścić stosowną taksę.
Nastrój zagrożenia zacznie przenikać do domu Oheyów tym bardziej, im weselsze były początkowe sceny pouczeń, których Marta Lipińska (Oheyowa) nie szczędziła mężowi Krzysztofowi Kowalewskiemu (Piotr Ohey). Brawurze, z jaką zagrała tę scenę, towarzyszył żywiołowy śmiech widzów. Wkrótce jednak więźnie on w gardłach, na rodzinę bowiem spadnie lęk przed tygrysem ludojadem i watahą natrętów, którzy ów niecodzienny przypadek będą usiłowali zdyskontować dla własnych potrzeb, nie szczędząc przy tym państwowotwórczych haseł. Powierzenie własnego losu reprezentantom rozmaitych grup interesów - obronności, finansów, nauki, kultury, dyplomacji - do niczego dobrego doprowadzić nie może. Lepiej było już od razu wejść tygrysowi wprost w paszczę.
Przedstawienie Macieja Englerta przywołuje w pamięci najlepsze wzorce teatru kreacyjnego, z udziałem aktorów, którym budowanie atmosfery zabawy podszytej grozą nie sprawia najmniejszych trudności. W "Czarownej nocy" Krzysztof Kowalewski i Janusz Michałowski, jako dwaj panowie na delegacji zajmujący wspólnie pokój hotelowy, dali popis budowy związków międzyludzkich. Nie bez kłopotów, jakich przysporzy im uosobienie ich najtajniejszych, podświadomych marzeń w wykonaniu Iwony Wszołkówny. Obecność owej Trzeciej Osoby uświadomi im nietrwałość i pozorny charakter ich bytu na ziemskim padole.
Satyra Mrożka sięga głęboko i trafia boleśnie. Śmiechy rozlegające się wśród premierowej publiczności świadczyły niekiedy i o tym, że dla sporej jej części było to pierwsze zetknięcie z tymi tekstami. Tym ważniejszy wydaje się powrót do genialnych utworów Sławomira Mrożka. Najlepiej w takiej właśnie, równie udanej co wyważonej wersji, jak najnowsza inscenizacja Macieja Englerta, z wyrazistymi, jednak nieprzeszarżowanymi rolami.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita 6.IV.2004
Tomasz Miłkowski
SEN MARA, CZYLI CZAROWNE MĘCZEŃSTWO
Na afiszu warszawskiego Współczesnego znowu Mrożek. To bynajmniej nie wyrzut, ale potwierdzenie konsekwencji - w czterdziestolecie scenicznego debiutu Mrożka we Współczesnym teatr sięga po nieco już ucukrowaną dramaturgię mistrza polskiej sceny.
Lat temu czterdzieści Współczesny jednego wieczoru pokazał "Czarowną noc" i "Zabawę", tym razem Maciej Englert połączył w jednym spektaklu także "Czarowną noc", ale ze stosunkowo rzadko (i przedwcześnie odłożonym na półkę) "Męczeństwem Piotra Ohey'a". Lata jednak upłynęły, przybyło doświadczeń i niegdysiejsze żarty Mrożka nabrały nieco innych znaczeń. Wprawdzie wytrawni znawcy literatury dramatycznej od początku widzieli w tych tekstach coś więcej niż tylko żarty sceniczne na (nazwijmy to tak) tematy peerelowskie, czyli groteskę delegacyjną i farsę biurokratyczną. Podskórnie bowiem w obu utworach tętniły sensy paraboliczne, z czasem zresztą Mrożek miał potwierdzić swoją skłonność do przypowieści i powiastki filozoficznej.
Prawdopodobnie oba utwory pokazane jako komedyjki rodzajowe mogłyby się nie obronić, choć przecież kuszącą reżysera możliwością było skupienie uwagi na niedostatkach i ułomnościach mało chwalebnej przeszłości okresu siermiężnego budownictwa socjalistycznego. Englert jednak, na szczęście, nie uległ tej łatwej pokusie i zbudował z obu utworów parabolę o człowieku wyzuwanym z indywidualności. Połączył jednoaktówki mocnym szwem, ramą spektaklu czyniąc sen bohatera, którym raz jest Pan Kolega, raz Piotr Ohey, w obu rolach kreowany przez Krzysztofa Kowalewskiego.
W "Czarownej nocy" bohater traci tożsamość snu - nie wie (a my też nie wiemy), czy śni, czy też jest śniony, rodzi się więc podejrzenie "uspołecznienia" snów, zatraty ich indywidualności. W "Męczeństwie" bohater traci prywatność, ostatnią oazę, gdzie może oddawać się pasji czytania. W jego mieszkaniu pojawia się nagle tygrys w wannie (alegoria paradoksalnej infekcji, której ulegają ludzie). Ta osobliwość budzi niepokój i zainteresowanie rozmaitych instytucji i burzy spokój rodzinnego życia.
Mrożek przeprowadza niemal matematyczny dowód na bezduszność świata otaczającego człowieka i uprzedmiotowienie jednostki. Nie pozostawia złudnej nadziei: świat frazesów jest światem zagłady. Ohey jest systematycznie pozbawiany swego terytorium, spychany na margines, podporządkowywany wyższym racjom, unieważniany aż po kres - unicestwienie. Ale - przynajmniej u Englerta - budzi się z koszmarnego snu z przerażeniem w oczach. Budzi ponownie. Pod koniec pierwszej części budzi się z koszmaru-marzenia delegacyjnego, pod koniec drugiej - z koszmaru wdeptania w ziemię przez pozornie społecznie myślące otoczenie. Być może to sny prześladowcze? Ale wszak to, co się komu śni, zawiera często istotne lęki, kompleksy, stłumione uczucia, o czym przekonują nie tylko psychoanalitycy.
Taka interpretacja Mrożka nie oznacza, że został wyzuty z bezinteresownego dowcipu i fenomenalnej logiki paradoksu. Tej matematyki bynajmniej Englert nie zarzucił, dzięki czemu przedstawienie skrzy się humorem, nie przestając być przypowieścią (albo na odwrót). Grane jest wyśmienicie, każdy z wykonawców znajduje w nim dla siebie choćby jeden moment, aby wydobyć humorystyczny ładunek tekstów Mrożka. Zresztą reżyser aktorom pomaga tworząc sytuacje, dając sygnały, wyznaczając rytmy (np. coraz szybciej otwierane drzwi mieszkania Ohey'a demaskują postępującą agresję otoczenia).
U boku Krzysztofa Kowalewskiego, który idealnie łączy komediowość z dramatyzmem postaci, błyszczy Janusz Michałowski (Drogi Pan Kolega i upojnie rodzajowy Stary Myśliwy, mit wcielony słowiańskiej tęsknicy), Marta Lipińska (żona Ohey'a, początkowo zrzędliwa, potem porwana prądem wydarzeń zwolenniczka "nowych" idei) i Andrzej Zieliński (Sekretarz protokołu, wykrętny i pokrętny tak jak jego "nieposłuszne" ciało wykręcające się w różne strony na łóżku), a i pozostali wykonawcy stworzyli swymi epizodami doskonale tło czarownej męczarni Pana Kolegi-Ohey'a.
Pomęczmy się razem z nim. Warto sprawdzić, jak urósł tekst Mrożka wystając ponad doraźne dolepianie łatek i wytykanie usterek. To nie są teksty etapowe. Czytajmy i grajmy starego Mrożka głębiej. Englert dał przykład.
Tomasz Miłkowski, Trybuna 14.IV.2004
Katarzyna Frankowska
ASERTYWNOŚĆ I KONFORMIZM INACZEJ
Człowiek - jak wiadomo - cieszy się szacunkiem, jeśli umie postawić na swoim. Sytuacja ulega zmianie, kiedy jego przekonaniu przeczy całe otoczenie. Wtedy - co zrozumiałe - powinien ustąpić i w dobrej komitywie z innymi brać udział w ich przedsięwzięciach. Nawet wbrew rozsądkowi. W zamian zyska poczucie dobrze wypełnionego obowiązku i komfort wsparcia ze strony innych. Mrożek żartuje z tych dwóch rodzajów życiowego sprytu i wykazuje ich zawodność. A robi to jak zwykle w niekonwencjonalny sposób. Tym razem włącza do gry najpierw Wenus, a potem tygrysa.
Mowa o wczesnych jednoaktówkach Sławomira Mrożka "Czarownej nocy" i "Męczeństwie Piotra Oheya", pełnych - jak zwykle u tego autora - znaczeń i tematów. Psychologizująca teza o życiowym sprycie na pewno ich nie wyczerpuje. Pozwala jednak uchwycić, na czym polega aktualność tych tekstów.
Bo Magistra i Inżyniera w ich hotelowym pokoju na delegacji obserwujemy jak starych znajomych. Koledzy z biura świecą przykładem tak pożądanej u dobrego pracownika rezolutności i konsekwencji w działaniu: walczą wzorowo o prawo do lepszego łóżka; są nieustępliwi w dyskusji, która ma rozstrzygnąć, kto zgasi światło. Skoncentrowani na sobie, z pełną powagą i prostotą jak dzieci rozpoznają i opisują swoje doznania - dźwięków i zapachów. Czy jest coś, co mogłoby odwrócić ich uwagę od własnej osoby i siebie nawzajem? Mrożek robi nam taką nadzieję, przysyłając im w nocy cud-dziewczynę. W rezultacie powstaje nowy spór. Muszą ustalić, który z nich znajduje się lepszej sytuacji, czyli kto śni, a kto jest tylko śnionym. Czy w sennym marzeniu Magistra, tak jak na jawie, jest miejsce tylko dla Inżyniera, i czy Inżynier nawet we śnie potrafi skupić uwagę tylko na postaci Magistra? Obaj czujnie słuchają, co powie drugi. Najważniejsze, żeby mieć zawsze gotową odpowiedź.
Konformista, taki jak dzielny Ohey - co przyzna każdy - sprawdza się w domu. Duża rodzina, nagłe awarie, niespodziewane wizyty i wydatki wymagają spokoju i dyplomacji. Autorytet i samozadowolenie trzeba w takim przypadku budować na opinii innych oraz poczuciu dobrze spełnionego obowiązku wobec kraju, urzędu, nauki. Ohey z powagą przyjmuje wiadomość o istnieniu w jego własnym domu wroga, którego nigdy nie widział. Odpowiedzialnie ponosi związane z tym konsekwencje, umożliwia rzeszy obcych ludzi dostęp do potwora i godzi się na starcie z intruzem. Czy gdy ruszy odważnie w paszczę lwa, otrzyma wsparcie, chociaż ze strony bliskich?
Zabawa u Mrożka sięga głębiej. Bo konwencja snu zachęca do pytania o lęki, z których wzięły się koszmary śniących je bohaterów. Czego boją się Magister z Inżynierem, marzący o tym, by mieć rację za wszelką cenę, i czego chce uniknąć oddany sprawie konformista Ohey? Dziewczyna zjawa w hotelowym pokoju omija wzrokiem obu kolegów, jakby zwracała się do nieobecnego trzeciego. Może więc potrzeba powiedzenia ostatniego słowa u kolegów na delegacji wynika z poczucia niższości. Może stoi za nią podświadomy lęk, że jest się obiektem lekceważenia. Ohey godzi się na największe wyrzeczenia z powodu potwora, którego podobno widzieli wszyscy, tylko nie on sam. Skoro tak, to jego determinacja w zdobywaniu aplauzu i akceptacji mogłaby brać się u niego z podświadomych obaw o wrogi spisek albo mistyfikację.
Tematów do rozmyślań jest wiele. Ogromnie dużo, jak na dwie jednoaktówki, grane lekko, zgodnie z rytmem i konwencją błyskotliwego tekstu.
Katarzyna Frankowska, TVP on-line, 12.V.2005
Stella Winnicka
KOSZMAR NOCY LETNIEJ
Mrożek wiecznie żywy - oto hasło, które przychodzi do głowy po spędzeniu wieczoru we Współczesnym. Jest lekkość, jest świeżość i klasa. Bynajmniej nie mamy tu do czynienia z odgrzewanym obiadem. Jednym słowem - warto.
Maciej Englert spiął dwa teksty Mrożka w jedną całość. Stanowią sen dwóch bohaterów, granych przez tego samego aktora - Krzysztofa Kowalewskiego. Dzięki temu zabiegowi teksty Mrożka nie pozostały jedynie drobnymi żartami. Udało się wydobyć uniwersalną refleksję, która mimo upływu lat dziś nadal może być aktualna. Trudno zapomnieć oczywiście o kontekście ich powstawania. Opowieść o jednostce przytłoczonej przez państwo i system polityczny odnosi się wprost do epoki PRL, ale nie oznacza, że dziś taki koszmar nie mógłby się przyśnić.
Pan Kolega z "Czarownej nocy" i Piotr Ohey to 2 postacie wrzucone nagle w świat absurdu, który jednak przez wiele lat był bliski całkowitego urzeczywistnienia. Pan Kolega śni jeden i ten sam sen razem z Drogim Panem Kolegą. W tym świecie nawet sny są wspólne, nie ma przestrzeni własnej nawet tam. Wszystko jest kolektywne, człowiek nie mający ani grama prywatności, nawet sny musi dzielić z innymi. Śniona kobieta też jest do podziału. Dziwaczność tej sytuacji doprowadza więc bohaterów na skraj obłędu. Rozumowe ogarnięcie tego, co się dzieje we śnie (a początkowo jeszcze, jak sądzą, na jawie) wydaje się niemożliwe. Kto śni, a kto jest śniony? Tego nie wiadomo do końca. Rozważania bohaterów i usilne próby rozwiązania tej absurdalnej zagadki, prowadzą do nader smutnych wniosków - nie stać nas już nawet na wyłącznie własne, prywatne sny - mówi Mrożek, jak zwykle w sobie tylko właściwy, ironiczny sposób. Każe dwóm panom w średnim wieku, będącym na delegacji, toczyć spór o to, który z nich winien jest wtargnięcia w przestrzeń osobistego snu tego drugiego. Jakkolwiek wnioski z ich rozważań są przygnębiające. Krwiożercze macki kolektywizmu dosięgły ich aż tutaj.
Świetne role Krzysztofa Kowalewskiego i Janusza Michałowskiego dodają jeszcze uroku tej opowiastce. Doskonale sobie partnerując, sprawiają, że przedstawienie płynie wartko i ma niepowtarzalny klimat. Szczególnie figlarny uśmiech Janusza Michałowskiego jest nie do zapomnienia.
Obaj panowie stworzyli równie wspaniałe role w drugiej części wieczoru. Krzysztof Kowalewski jako Piotr Ohey, a Janusz Michałowski jako stary myśliwy, będący świetnym kontrapunktem dla tego pierwszego. Zresztą "Męczeństwo..." w wykonaniu całego zespołu Teatru Współczesnego to majstersztyk. Mimo tak wielu wystawień udało się nadać tekstowi Mrożka własny charakter pisma. Na uwagę zasługują szczególnie role Andrzeja Zielińskiego, wijącego się na łóżku urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Macieja Marczewskiego jako szalonego naukowca. Marta Lipińska jak żona Ohey'a jest jak zwykle niezawodna.
W ogóle aktorstwo uważam za najmocniejszą stronę spektaklu. Właściwie nie ma tu słabych punktów. Na dobrą ocenę zasługuje również scenografia. Zwłaszcza w "Męczeństwie..." pomysł z drzwiami otwieranymi coraz szybciej i z coraz większym hukiem, potęguje wrażenie osaczenia Piotra Ohey'a. W stworzeniu klimatu pomaga również muzyka Zygmunta Koniecznego. Osaczony Piotr Ohey pod naporem całego otoczenia musi się poddać. Nawet własna rodzina nie stanie po jego stronie. Tragiczny koniec, rozegrany po mistrzowsku, po raz kolejny uświadomi nam samotność ludzkiej egzystencji zwłaszcza w obliczu katastrofy, jaką niewątpliwie było zagnieżdżenie się tygrysa ludojada w Oheyowej łazience.
Stella Winnicka, Dziennik Teatralny Warszawa, 29.II.2008
|
|