<<< menu     <<< wstecz


 

LUDZIE I ANIOŁY


Jacek Wakar, Dziennik - Kultura nr 85, 10.IV.2009.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 11.IV.2009.
Krzysztof Rozner, www.kulturalna.warszawa.pl, 19.IV.2009.
Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 19, 17-18.V.2009.
Krzysztof Bosak, www.natemat.pl 20.II.2012.
Anna Czajkowska, www.teatrdlawas.pl
Łucja Demby, Estetyka i Krytyka nr 79 (2/20I0)

Załgany anioł

Bez Sławomira Orzechowskiego i Andrzeja Zielińskiego "Ludzie i anioły" w Teatrze Współczesnym byłyby tylko zabawną tragifarsą z życia współczesnej Rosji. Dzięki aktorom stają się kursem mistrzowskim.

Wiktor Szenderowicz jest w Rosji znaną postacią. Świetny satyryk, który ostrze swoich utworów wymierza we władzę, zdecydowany płacić za to konieczną cenę. "Ludzie i anioły" są najbardziej znaną z jego komedii i zasługują na swoją sławę. Pisarz objawia w niej talent obserwatora, udowadnia, że gdy chodzi o poczuciu absurdu ludzkiej egzystencji, może uważać się za spadkobiercę Oberiutów, uważnie przeczytał też Gogola i Bułhakowa. Utwór jest przy tym rzeczywiście jadowity. Szenderowicz nie ma złudzeń co do moralnej kondycji swych rodaków. Rosja znalazła się na dnie, bo i rządzący, i rządzeni to pożałowania godne kanalie. Nie wydobędzie się z niego pewnie nigdy, ale nie warto załamywać rąk. Przynajmniej z obserwacji tego stanu rzeczy mogą powstawać niezłe kawałki dla teatru - zdaje się mówić autor "Ludzi i aniołów". Do niejakiego Paszkina (Sławomir Orzechowski), osobnika, jakich w Moskwie miliony, przychodzi niejaki Stroncyłow (Andrzej Zieliński), z pozoru wzór urzędasa służbisty. Za chwilę okaże się, że tajemniczy gość nie reprezentuje żadnej ziemskiej instytucji, ale samego Szefa i ma Paszkina przygotować do drogi na tamten świat. Ten jednak nie zamierza rozstawać się z życiem, więc użyje całego swego cwaniactwa, by funkcjonariusza Nieba przechytrzyć. Po drodze okaże się jeszcze, że anioł lubi wypić i ukrywa ciemne sprawki. Jest dokładnie taki, na jakiego Paszkin - a wraz z nim Rosja - zasłużyli. "Ludzie i anioły" to sztuka bardzo zabawna, świetnie skonstruowana, a na dodatek przez Jerzego Czecha doskonale przełożona. Tyle że Szenderowiczowi udał się pomysł na tekst i lwia część dialogów. Gorzej z poprowadzeniem fabuły i motywacjami bohaterów, które dość szybko stają się oczywiste. To wystarczy, aby dostarczyć teatrowi bardzo przyzwoity "repertuar", ale nie ma mowy o czymś więcej. Tymczasem w Teatrze Współczesnym powstało przedstawienie przewyższające literaturę, a zbudowane wyłącznie z niepowszedniego aktorstwa. Kunszt Sławomira Orzechowskiego i Andrzeja Zielińskiego przenosi spektakl Wojciecha Adamczyka na wyższy poziom - staje się lekcją zawodowstwa na każdym poziomie budowania roli. Ruch wspiera słowa, uzupełnia je gest, dochodzi plastyka twarzy. Kiedy się patrzy na Orzechowskiego i Zielińskiego, zdaje się, że nie można inaczej - role zrosły się z nimi jak druga skóra. Orzechowski daje swojemu Paszkinowi drobne kroczki, przymilny uśmiech i uniżony ton wszystkich cwaniaków, którzy niespodziewanie znaleźli się w opresji. Gotów na każdy układ, byle uratować skórę. Gdy okazuje się to możliwe, przechodzi do ataku. I wtedy śmiech zastyga na ustach, bo Paszkin wcale nie jest już śmiesznie bezbronny. Załgany anioł Andrzeja Zielińskiego idzie w przeciwnym kierunku. Z początku sztywny, wraz z kolejnymi kieliszkami poluzowuje krawat. Pod koniec zaś okaże się, że jest zrobiony z takiej samej gliny jak Paszkin. Warszawskie przedstawienie pozwala obu polubić, ale nie zmienia to wcale niewesołej konkluzji, że tak naprawdę lubić ich nie ma za co.

I jeszcze jedno. Dzięki Orzechowskiemu i Zielińskiemu, którzy przez dwie godziny nie schodzą ze sceny i cały czas ze sobą rozmawiają, widowisko we Współczesnym przypomina, czym może być dialog w teatrze. Sztuka konwersacji to dziś dziedzina raczej zapomniana, a i mistrzów w niej mamy niewielu. Sławomir Orzechowski i Andrzej Zieliński należą do nich ponad wszelką wątpliwość.

Jacek Wakar, Dziennik - Kultura nr 85, 10.IV.2009.


Boskie szwindle ziemskiej władzy

Gorzka komedia "Ludzie i anioły" ukazuje spustoszenia dokonywane w ludzkich duszach przez rosyjskich satrapów.

Warszawski Teatr Współczesny od lat niezmiennie utrzymuje wysoki poziom. Wpadki zdarzają się tu rzadko, a cały repertuar nosi stempel solidnej artystycznej roboty.

Dodatkową zachętą, aby wybrać się na "Ludzi i aniołów", jest osoba tłumacza Jerzego Czecha. Nieomylny instynkt sprawia, że przyswaja on polszczyźnie najwartościowsze rosyjskie utwory sceniczne, choćby Nikołaja Kolady. Szenderowicz to urodzony w 1958 r. satyryk, scenarzysta i reżyser, który w swojej smutnej komedii dał dobrze zakotwiczoną w rosyjskiej tradycji literackiej (Gogol, Dostojewski, Bułhakow) opowieść o człowieku w sytuacji granicznej.

Nocną porą do drzwi luksusowego moskiewskiego mieszkania Iwana Paszkina (Sławomir Orzechowski) zapukał Niejaki Stroncyłow (Andrzej Zieliński). Okazał się on wysłannikiem z zaświatów, przed którym Iwanowi przyjdzie nieoczekiwanie zdać sprawę ze swego pogmatwanego i mało chwalebnego życia, które właśnie dobiega kresu. Matactwa i kłamstwa gospodarza nie zdały się na nic, gdyż nowo przybyły znał najintymniejsze i kompromitujące szczegóły jego biografii.

"Najpierw nauczcie się po sobie spuszczać wodę" - powie Iwanowi, który w młodości gorliwie umacniał komunistyczny system donosami na kolegów. Dziś ten świeżo upieczony biznesmen i nawrócony chrześcijanin będzie ratował własną skórę, proponując, aby w zamian za niego przybysz zabrał któregoś z sąsiadów, uciążliwych - jego zdaniem - dla otoczenia.

Nieoczekiwany gość po kilku kieliszkach alkoholu przyzna się przed Iwanem, że spełnia swą powinność jako pokutę. Karę za czelność zmylenia niebiańskich służb specjalnych i wdarcia się do apartamentów Stwórcy. Tam odważył się wyjawić Mu swoje przemyślenia o sprawniejszym zarządzaniu naszą planetą, za co został strącony na samo dno, czyli do Moskwy. Kombinator Iwan nie byłby sobą, gdyby tej wiedzy natychmiast nie wykorzystał.

Komedia Szenderowicza sprawia, że śmiech często więźnie nam w gardle. Zwłaszcza wówczas - i to największa zaleta tej sztuki - gdy poczynania boskich administratorów łudząco zaczynają przypominać układ stosunków panujących na naszym padole. Ot, zdałoby się, że autorowi wywodzącemu się spod tej akurat szerokości geograficznej łatwiej krytykować władze boskie niż ziemskie (konkretnie: kremlowskie).

Reżyser Wojciech Adamczyk jako specjalista od komedii świetnie wydobył wszelkie niuanse tej wielowarstwowej metaforycznej opowieści. Pomogli mu w tym doskonali główni wykonawcy. Pozornie rozchełstany, znerwicowany, cyniczny gracz Iwan Sławomira Orzechowskiego skontrastowany został z nieskazitelnie eleganckim, acz nie do końca uczciwym zbłąkanym aniołem - Andrzejem Zielińskim. Już choćby dla gry tego koncertowego tandemu warto wybrać się na przedstawienie. Pokazujące, że matactwa władzy prędzej czy później obrócą się przeciw niej samej. Bez względu na system.

Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita, 11.IV.2009.



Anioł, kurde, nie ma lekko!

No bo tak: od zarania świata ludziska plenią się (zgodnie z boską dyrektywą: "idźcie i rozmnażajcie się") bez opamiętania. Ogarnąć toto, zewidencjonować całe to tałatajstwo z wieku na wiek coraz trudniej. Na dodatek w tym mutującym bez ustanku galimatiasie wyznań, wiar, pączkujących schizm i sekt, połapać się potrafi już mało kto. Skaranie boskie! Skaranie czy też pokaranie dla aniołów zwłaszcza, wyrobników Szafarni Pańskiej na tym ziemskim łez padole. Bo nieuświadomionym trzeba wiedzieć, że ów anioł "ziemski" (gatunek osobny) to - bynajmniej - nie facecik ze skrzydłami, bujający gdzieś w obłokach, lub skrzydłacz z monideł w złoconych ramkach za szkłem. Anioł "ziemski" to najzwyklejsza (różnych specjalizacji) urzędniczyna (bezskrzydła niestetyż!) na etacie niebieskim. Jeszcze jedno wyjaśnienie - co do tzw. aniołów upadłych. To nie do końca tak, że wszyscy upadli bracia anielscy stali się "z automatu" sługusami Lucyfera w czeluściach piekielnych. Sporą ich rzeszę delegowano do "karnych kompanii", by - na naszej, nomen omen, błękitnej planecie - zawiadywali i administrowali - aż do momentu Sądu Ostatecznego - migracjami zasobów ludzkich między życiem a "życiem po życiu". Taka robota to trud sromotny a mało przyjemny, że nie daj Bóg! Ale ktoś przecież robotę tę odwalać musi...

Moskwa, rok 2009. Późna noc. W swoim mieszkaniu (niewąski metraż!) z widokiem na wieżowce, kremlowską wieżę Spasską i cerkiewne kopuły Iwan Paszkin (rocznik 1954), pracownik firmy handlującej karmą dla psów, słuchając radia telefonuje do kumpla. Beszta go, że wziął cenową ofertę z gazety, a nie z internetu ("Jeśli nie masz strony, to jesteś zgubiony!") - gdzie taniej. Dzwonek do drzwi. Słyszalny głosik sugeruje wizytę znajomej Iwana. Po ich otwarciu jednak do mieszkania bezpardonowo wkracza Niejaki Stroncyłow. Za powód podaje spis powszechny,. Mimo oporu i protestów, "pacyfikuje" gospodarza. Wie o nim wszystko. Detalicznie. Od dziecięctwa po dorosłość. Nie ma przeproś! - Iwan musi się poddać. Czemu? Tajemniczy gość, nie grzeszący anielską cierpliwością, przybył dopełnić ewidencji niebieskiej, gdyż Iwan ma się jeszcze przed świtem zbierać - przyszła na niego kryska! Będzie istniał nadal, w bliżej nieokreślonej "poczekalni", ale "jak plik w komputerze - spakowany".

Pęka początkowo Iwan. Kaja się, usprawiedliwia - spocony jak mysz - przyznaje do win, błaga o prolongatę daty finalizującej jego w sumie lichy żywot. Negocjuje, pertraktuje, sugeruje "podmianę" w kwestionariuszu - byle ujść cało. Anioł (bo wychodzi na jaw, że - strącony z wyżyn - Stroncyłow to "ziemski" anioł) jest niewzruszony. W głębokiej pogardzie ma swoje podłe zajęcie, gardzi en block ludzkością. On i jemu podobni muszą zasuwać, wyręczając Szefa, ponieważ "sam Pan Bóg od dawna już nic nie robi. Jest rozczarowany do tego stopnia, że mówi: - Szkoda fatygi!" Chciał - powiada Stroncyłow - "uduchowić materię, a materia wymknęła się spod kontroli". Powstał totalny bałagan (określany dosadniejszym słowem na b...). A "ziemskie" anioły mają za zadanie jakoś sobie z tym b... poradzić. Jednak anioł nie ma lekko. Jest w Rosji. Pękają kolejno - butelka ormiańskiego Araratu, szampan Igristoje, na wykończeniu jest butelczyna Stolicznej... Języki się plączą, sytuacja komplikuje się i gmatwa... Od obfitości promili aniołowi omalże nie pęka głowa, rąbnięta na dokładkę niemałą patelnią...

Sztuka Szenderowicza napisana jest jako utwór na duet męski z męskim kwartetem w tle. Reżyser spektaklu we Współczesnym, Wojciech Adamczyk, zafundował nam duet "Czysty Wyborowy".

Sławomir Orzechowski lepi postać Iwana Paszkina ze strzępków gestu i słów na tyle udatnie, że "gotowiśmy odpuścić mu jego winy" i słabostki. Jest po ludzku ludzki, jest "podobny bliźniemu swemu", jest z nas. Czy nie bywamy czasem, jak on, żałośni? Jak on, zagubieni? Jak on, zdziwieni poniewczasie beztroską swą i niefrasobliwością? Jak on, przestraszeni? Jak on, skłonni do egoistycznej podłości - do kupczenia innymi, byle nasze na wierzchu? Jak on rozdygotani, czepiający się kurczowo ostatniej szansy? Jak on, rozmazani, zaflikani, rozczłapani? Jak on wreszcie - tragikomiczni, heroiczni i... nieoczekiwanie - zwycięscy? Postać w odcieniach obrzydliwych, a ciepłych, lepkich, a nie odrażających... Antybohater nie do naśladowania, ale którego trudno nie zaakceptować. Trudno odrzucić. Zaprawdę, powiadam wam: - dobra rola.

Stroncyłow Andrzeja Zielińskiego (anioł "chcący poprawić funkcjonowanie administracji niebieskiej w ramach systemu", najwyraźniej niedoceniony i "strącony na ziemię w standardowym trybie") to solidnie zmalowany portrecik odrobinę cynika, ociupinkę geszefciarza, przetrwalnikowego indywiduum - nie całkiem już anioła, a nie całkiem jeszcze człowieka. Zblazowanego urzędasa, co to "stosownie do formularza", ale na boku też by chętnie coś upichcił dla siebie. Spryciula naszego kochanego, który od "znienawidzonej" ludzkości nie omieszkał przyswoić cech niezaprzeczalnie przydatnych, acz powszechnie (przynajmniej oficjalnie!) napiętnowanych. Jakiż to ludzki anioł! I golnąć potrafi, że ho, ho! Zieliński zrazu irytuje timbrem głosu (tożsamym z flegmatycznym Fomą Fomiczem), ale potem rozkręca się, ujawnia żywioł (piękne tyradki o zagmatwanych "układach" niebieskich) i "poszłyyy konie po betonie"! (moskiewskim). Tego wrednego anioła można - dzięki Zielińskiemu - zrozumieć. A od zrozumienia do polubienia jeden krok, czyli - jak mawiają Rosjanie - rukoj podat'... Dlatego ściskam grabę, Panie Andrzeju.

Pozostały aktorski kwartet niczego sobie. Niczego sobie zarzucić nie powinien ani Zbigniew Suszyński (lekko demoniczny, skory do użycia środków radykalnych Notariusz), ani Janusz R.Nowicki (ciekawie przyodziany Anioł Likwidator, z zaczątkami sklerozy, zmęczony i marzący o emeryturze), ani Leon Charewicz (rzeczowy Lekarz) czy Michał Piela (Sanitariusz symbolizujący posturą imperialistyczną potęgę Wiecznej Rusi). "Ludziom i Aniołom" wróżę na deskach Współczesnego długi żywot. Na marginesie, scena przy Mokotowskiej unaocznia pewien paradoks - niby interesy Polaków z Rosjanami w skali ogólnej nie idą najlepiej, a przecież "na odcinku sztuki" rzecz ma się jakoś inaczej. Import autorów rosyjskich utrzymuje się w cenie i profituje publicznością wygniatającą fotele w polskich teatrach. Współczesny jest tej tendencji znakomitym przykładem. W foyer plakaty sztuk granych i będących w repertuarze: Braci Priesniakow, Kuroczkina. Teraz zaś Szenderowicz. Wspomnę też o Dostojewskim. Nie wspomnę o innych teatrach, wystarczy zajrzeć do repertuarów. Znamienne... Mniej uwrażliwieniśmy od Rosjan, mniej literacko zdolni?

W programie do spektaklu (rodzaj małego leksykonu o anielsko-ludzkich stosunkach dyplomatycznych na przestrzeni dziejów) cytat z "Prób" Michela de Montaigne: "Czyżbyście myśleli, że nigdy nie zajdziecie tam, gdzieście szli bez przerwy? Wszak nie ma drogi, która by nie miała swego kresu." Aniołowie, jacykolwiek by byli, nie mają z nami lekko. Bądźmy przygotowani, by - w razie czego, gdy nas odwiedzą - pogadać z nimi po ludzku. Być może zrozumieją, że nie każdemu w danej chwili spieszno nawet do nieba. Mimo że, podobno, grywa tam na koncertach co sobota Louis Armstrong.

Krzysztof Rozner, www.kulturalna.warszawa.pl, 19.IV.2004.



Nowe wcielenie Polikarpa

Historia stara jak świat, czyli oswajanie ze śmiercią. Do pewnego obywatela rosyjskiego, trudniącego się handlem karmą dla psów, przybywa wysłannik, mający przygotować go do odejścia. Rosyjski satyryk Wiktor Szenderowicz obiera lekką formę komediową dla swej wartkiej przypowieści o trudnościach rozstawania się z tym światem, dostarczając aktorom znakomitego materiału do grania - wykorzystują to znakomicie Sławomir Orzechowski jako Iwan Paszkin, przeciętny człowiek z grzeszkami na sumieniu, który szuka sposobu ocalenia, i Andrzej Zieliński jako Upadły Anioł (ależ cierpi, kiedy rozpija butelkę koniaku!), też w nie lada kłopocie, bo popadł w niebiańską niełaskę. Tekst idzie wartko, trochę tylko wzbogacony o aluzje do współczesnej Rosji (i nie tylko), a publiczność bawi się wyśmienicie. Choć całość napisana została z przymrużeniem oka, aktorzy na szczęście nie mrugają, dzięki czemu gwarantują widzom dwie godziny zabawy z odrobiną goryczki w tle. Najśmieszniejsza dzisiaj sztuka w stolicy, zgrabne współczesne przetworzenie średniowiecznej "Rozmowy Mistrza Polikarpa ze Śmiercią".

Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 19, 17-18.V.2009.



Moskiewska komedia na warszawskich deskach

"Nie ma w Warszawie wiarygodnej krytyki" - powiedział Andrzej Zieliński, aktor Teatru Współczesnego, tuż przed premierą "Ludzi i Aniołów". Od premiery minęły już ponad trzy lata, ja spektakl ten obejrzałem wczoraj i w ramach krytyki obywatelskiej wyjście do Współczesnego gorąco zalecam!

"Ludzie i Anioły" to komedia napisana przez Wiktora Szenderowicza, rosyjskiego dziennikarza, jedną z istotnych postaci opozycji antyputinowskiej. Mimo, że przez trwający prawie dwie godziny spektakl publiczność nie przestawała się śmiać, to sztuka dotyka zagadnień jak najbardziej poważnych.

Całość zbudowana jest wokół spotkania moskiewskiego przedsiębiorcy (Sławomir Orzechowski) i przybywającego z zaświatów anioła śmierci (Andrzej Zieliński). Histeryczna reakcja przedsiębiorcy, do którego dociera że jego życie ma się właśnie skończyć, ustępuje dyskusji z przybyszem, która przeradza się w niemal handlowe negocjacje. Dwóch głównych bohaterów (inne postaci pojawiają się na deskach epizodycznie) buduje cierpki obraz postsowieckiego społeczeństwa. Przedsiębiorca jest typem ujmująco cwanego oportunisty, zaś anioł to typ biurokraty, który - jak się okaże - nie stroni od drobnych krętactw i naginania reguł. Odniesienia do realiów moskiewskich pozostają czytelne także w Warszawie, mógłbym nawet zaryzykować tezę, że w naszych realiach sztuka ta pozostaje równie cenną krytyką społeczną co w Rosji.

Na docenienie zasługuje też spora porcja niebanalnej teologii, która została wpisana w dialogi. Choć całość nie ma bynajmniej przesłania religijnego, to sugestywne opisy kar czyśćcowych i piekielnych mogą przywieść nie tylko do śmiechu, ale i do wielkopostnej refleksji.

"Ludzie i Anioły" od swej premiery w 2009 roku cieszą się podobno niesłabnącym zainteresowaniem publiczności, a odtwórcy głównych ról byli za swoje kreacje nagradzani. Najbliższe spektakle zaplanowane są na 13, 14 i 15 marca, Teatr Współczesny przy ul. Mokotowskiej w Warszawie. Szukający czegoś inteligentnego, dobrze zagranego i niebanalnego z pewnością wyjdą usatysfakcjonowani.

Krzysztof Bosak, www.natemat.pl 20.II.2012.



Jak przechytrzyć Anioła?

Sztuka rosyjskiego dramaturga, Wiktora Szenderowicza "Ludzie i anioły", w reżyserii Wojciecha Adamczyka, nagrodzona Feliksem Warszawskim 2008/2009, wciąż bawi wierną publiczność Teatru Współczesnego, głównie dzięki kunsztowi aktorskiemu wykonawców, o który, jak zwykle w tym warszawskim teatrze, zadbano z wielką starannością. Autor to znany współczesny rosyjski pisarz i czołowy satyryk współczesnej Rosji. Uprawia różne gatunki literackie, wydał szereg książek, jest także autorem sztuk teatralnych. Jego komedia "Ludzie i anioły" (Dwa angieła, czetyrie czełowieka) od 2002 roku znajduje się w repertuarze Teatru Olega Tabakowa. Oddając ducha oryginału, z wyczuciem, na język polski sztukę przełożył Jerzy Czech

.

Pewnej nocy do drzwi Iwana Paszkina, moskiewskiego biznesmena, puka dziwny człowiek, w eleganckim garniturze, z teczką w dłoni. Obwieszcza gospodarzowi zbliżającą się śmierć. Już samo to zdaje się skłaniać do rozliczenia z życiem, rachunku sumienia, a tu jeszcze okazuje się, że przybysz jest posłańcem, czyli ... Aniołem we własnej osobie, bez skrzydeł, które odpadły w procesie ewolucji. Anioł ma do dyspozycji szczegółowe dane komputerowe dotyczące rozlicznych, mało chwalebnych uczynków bohatera, sporą garść silnych argumentów oraz zadanie - przygotować gospodarza do opuszczenia tego świata. Mimo to Iwan próbuje pertraktować z gościem, podsuwa mu nawet sąsiadów, którzy mogliby przenieść się na tamten świat w jego zastępstwie, choć przecie dyskutować z wolą samego Stwórcy niełatwo. Niespodziewanie tajemniczy gość daje się poczęstować koniaczkiem, rozgląda ciekawie po mieszkaniu i podejmuje negocjacje. Zaczyna przed swoim rozmówcą snuć wizje złagodzenia "wyroku", a ostatnie, zasadnicze pytanie dotyczy ceny. W tym momencie pojawia się nieciekawy osobnik, chciwy i gwałtowny notariusz, z testamentem Paszkina, w którym tenże przepisuje mieszkanie i daczę za miastem swojemu gościowi. Iwan żąda gwarancji. W akcie drugim nasz Anioł-zarządca okazuje się w rzeczywistości aniołem upadłym. Powodem jego wygnania z nieba i skazania na życie doczesne, była podobno próba "pieriestrojki" w niebie, chęć poprawiania dzieła Pana Boga, czyli nic innego, jak grzech pychy. Jednak w szeroko znanym przypadku buntu aniołów biblijnych mowa jest o Szatanie, a nasz bohater ani słowem nie wspomina o nim. On, wcześniej przykładny Anioł, całkiem się uczłowieczył! Ponieważ zdołał wykraść odpowiednie papiery, postanawia urządzić się jakoś na ziemskim padole, wysyłając wybranych przez siebie (a nie przez zapracowanego Najwyższego) delikwentów na tamten świat, w zamian za zdobyte szantażem dobra doczesne. Iwan Paszkin, orientując się, że pada ofiarą oszusta, unieszkodliwia swojego gościa jednym celnym ciosem patelnią. Wiedząc, że punktualnie o godzinie 5.00 ma przybyć kolejny przedstawiciel sił niebieskich, Anioł-likwidator postanawia zamiast siebie podrzucić mu oszusta. Po chwili namysłu zmienia zdanie i wzywa do nieprzytomnego pogotowie. Kiedy lekarz pogotowia odratowuje gościa, Anioł-likwidator, stary mocno przepracowany i zmęczony, odchodzi z kwitkiem. Tymczasem obaj panowie, już w najlepszej komitywie zostają jak najbardziej, "po ludzku żywi". Dadzą sobie radę!

Akcja "Ludzi i aniołów", co podkreśla autor sztuki, nie musi rozgrywać się akurat w Rosji, ani odnosić tylko do wąsko pojmowanej współczesności. Autor nie chce, aby jego utwór interpretowany był w kategoriach religioznawczych, aby dopatrywano się w nim jakiegoś religijnego przesłania czy drugiego dna. - "Jestem osobą świecką i nigdy nie stawiałbym przed sobą zadania zgłębiania tajemnic wiary. Człowiek, który spluwa przez ramię, nie musi wierzyć w diabła, bo robi to siłą inercji. Jednak każdy z nas ma jakieś wyobrażenie o dobru i złu, dlatego anioł i diabeł są pewną metaforą" - mówił Wiktor Szenderowicz podczas polskiej praremiery w Kaliszu.

"Ludzie i anioły" to właściwie duet, jeden wielki dialog między dwoma głównymi bohaterami. Ale jaki! W barwną i co najmniej dwulicową postać Anioła wcielił się znakomicie Andrzej Zieliński. Dzięki niemu widz może ostro i wyraźnie spojrzeć na swoje "dziś" - czytanie gazet stało się anachronizmem, informacji szuka się w internecie i nawet interesy załatwia się w sieci, ostatecznie przez komórkę. Nie inaczej z wolą Bożą - w spektaklu zastępuje ją komputer, a z człowieka zostaje tylko spakowany plik na dysku. Gdy nadchodzi kres ludzkiego życia, ale także anielskiej posługi, trzeba się jakoś urządzić - na tym i na tamtym świecie. Andrzej Zieliński z wyczuciem, nieco cynicznie i niezwykle przekonująco ukazuje uczłowieczenie swego bohatera, który błyskawicznie przyswaja sobie nasze ludzkie cechy, umie zadbać o swoje interesy, nieźle kombinuje i manipuluje. Bywa też bezwzględny. Ten wytrawny aktor gra całym sobą - głosem, ruchem, gestem.

Partneruje mu - z równym powodzeniem - Sławomir Orzechowski, w roli człowieka, który musi odejść z tego świata. Czy musi? W kreacji Sławomira Orzechowskiego to pozornie nieporadny poczciwina, trochę niezgrabny, który jakoś tam dorobił się mieszkania i zwitka dolarów skrywanego między bielizną. Ale to tylko człowiek, ze swymi słabościami, mały cwaniak, grzeszący jak każdy, by wyjść na swoje. W pierwszym akcie trzęsie się ze strachu, porażony wizją śmierci próbuje ją oszukać lub przynajmniej opóźnić i uczynić mniej straszną. Targuje się z tym, co nieuchronne. W literaturze i legendach pojawia się nie raz wątek sprytnego człowieka, który potrafi oszukać diabła, ale wystrychnąć na dudka Anioła? To już... grzech. Kiedy pojmuje przewrotne plany anioła, budzi się w nim duch walki, a nawet ciepłe uczucia. I widz staje po jego stronie, szczerze ubawiony może dostrzec... samego siebie. Cała fabuła sztuki sprowadza się do walki o duszę (a przy okazji, drobiazg - także o jakieś dobra materialne!) Paszkina. Nie jest to ostra satyra, a jednak więcej niż dowcipna komedia, raczej swego rodzaju przypowieść i metafora. Inteligentna anegdota, dowcipne, dobrze skonstruowane dialogi, sprawna reżyseria i doskonałe wykonanie nie pozwalają widzowi nawet na moment znużenia.

Anna Czajkowska, www.teatrdlawas.pl



ANIOŁ - TO BRZMI DUMNIE?

Kiedy człowiek jest zdrowy, normalne funkcjonowanie jego organizmu wydaje mu się rzeczą oczywistą; dopiero choroby i urazy kolejnych części ciała uświadamiają nam, jak skomplikowaną i precyzyjną jest ono konstrukcją. Ta swoista biomechanika sprawdza się także w przypadku spektaklu: kiedy jest perfekcyjnie wyreżyserowany, widz ma wrażenie, że wszystko, co rozgrywa się przed jego oczami, dzieje się ”samo z siebie”, w sposób naturalny, jak w życiu. I choć czasy najnowsze, od Wielkiej Reformy Teatralnej po dzień dzisiejszy, zdominowane zostały przez paradygmat Reżysera-Gwiazdy i przez nazwiska wielkich inscenizatorów, trudno nie przyznać, że taka właśnie "przezroczysta" reżyseria jest oznaką najwyższego kunsztu w tym zawodzie. Staje się tak zwłaszcza wówczas, gdy zamierzeniem realizatorów jest przykucie uwagi widza - poprzez sensacyjną akcję albo komizm, lub też oba te czynniki jednocześnie. Widz, który poddany zostaję w zupełności władzy spektaklu, ogląda go "na jednym oddechu", identyfikując się z nim i zapominając o tym, że za światem przedstawionym ukrywa się niewidzialny, sterujący jego emocjami manipulator - to model recepcji od lat dominujący w kinie. W teatrze sprawdza się on w mniejszym stopniu; myśl o tym, że także tutaj może dawać doskonałe rezultaty, nasunęła mi się jednak z nieodpartą siłą w trakcie spektaklu Ludzie i anioły (2009) w reżyserii Wojciecha Adamczyka, w Teatrze Współczesnym w Warszawie.

Historia, choć fantastyczna, pod względem fabularnym jest w istocie prosta: w mieszkaniu przeciętnego moskwianina pojawia się w nocy anioł śmierci, by oznajmić mu, że jego życie dobiega końca. Mimo epizodycznej obecności kilku innych wyrazistych postaci przebieg akcji sprowadza się w gruncie rzeczy do długiej rozmowy człowieka i anioła.

Ta pozorna prostota nie zaszkodziła jednak wcale sukcesowi spektaklu, na który złożyło się doskonałe współistnienie trzech czynników: znakomitego tekstu, znakomitej reżyserii i znakomitego aktorstwa. Spośród nich (to odwieczny paradoks teatru) najbardziej dostrzegalna jest praca aktorów, nic więc dziwnego, że to właśnie odtwórcy dwóch głównych ról - Andrzej Zieliński i Sławomir Orzechowski - nominowani zostali do prestiżowej nagrody Feliksów Warszawskich, którą otrzymał za kreację postaci Niejakiego Stroncyłowa, anioła śmierci - Andrzej Zieliński.

Nie byłoby tej nagrody bez błyskotliwej, skrzącej się dowcipem, a jednocześnie bezlitosnej w satyrycznym wizerunku Rosji sztuki Wiktora Szenderowicza. Ten opozycyjny wobec obozu Putina pisarz i dziennikarz przysporzył sobie w Rosji tak wielu wrogów, że w styczniu 2009 roku musiał zmierzyć się z rozpowszechnianym w mediach własnym nekrologiem*. Jest on autorem znanego aforyzmu: "Miłość do ojczyzny bywa nieszczęśliwa" - i trudno oprzeć się wrażeniu, że takie właśnie jest jego uczucie do Rosji.

Iwan Paszkin, choć w jednej z recenzji przyrównany do średniowiecznego Mistrza Polikarpa**, jest w Ludziach i aniołach nie tyle everymanem, co typowym Rosjaninem, a raczej "Noworosjaninem", drobnym biznesmenem, który handluje karmą dla psów, posługując się Internetem, ale nigdy nie zetknął się z twórczością Dostojewskiego ani malarstwem Hieronima Boscha, i nie wie nawet, jak powinien się przeżegnać wyznawca prawosławia. On to właśnie - człowiek, który w obliczu śmierci nie potrafi wymienić żadnego godnego uznania uczynku w swoim życiu - stał się obiektem trudnej, "nieszczęśliwej" miłości Szenderowicza do własnych rodaków.

"Człowiek - to brzmi dumnie" - stwierdza w finale Ludzi i aniołów Iwan Paszkin, i o człowieku przede wszystkim mówi, wbrew pozorom, spektakl Wojciecha Adamczyka. Pozorom ulec można bardzo łatwo, gdyż w sztuce Szenderowicza (noszącej w oryginale tytuł Dwa angieła, czetyrie czełowieka - Dwa anioły, czworo ludzi) tematyka "anielska" przez długi czas wysuwa się zdecydowanie na plan pierwszy. Dzieje się tak za sprawą zarówno brawurowej kreacji aktorskiej Andrzeja Zielińskiego, jak i programu teatralnego, sprawiającego wrażenie ,,małego leksykonu o anielsko-ludzkich stosunkach dyplomatycznych na przestrzeni dziejów” ***.

To nie przypadek - pisze Monika Sznajderman w jednym z zamieszczonych w programie tekstów - że zarówno w poświęconej aniołom popularnej literaturze, jak też w filmach, anioł pojawia się zazwyczaj w codziennym, najzwyklejszym otoczeniu: w szpitalu i burdelu, w hotelu i na meczu. Chętnie odwiedza kawiarnie i rockowe koncerty i równie chętnie omija kościoły, wybierając raczej miejsca, w których wre życie. Być może zazdrości swoim dawno upadłym braciom tej jednej, godnej pozazdroszczenia chwili, zanim na zawsze zamknięci zostali w kręgu ciemności. Sam również chce upaść i swym upadkiem towarzyszyć człowiekowi. Chce zejść jak najniżej i w sposób równie symboliczny co dosłowny zanurzyć się w ziemskim, fizycznym bycie.****

Takiego też, charakterystycznego dla naszych czasów anioła - anioła ziemskiego, uczłowieczonego, któremu skrzydła "odpadły w procesie ewolucji", pokazuje w swojej sztuce Wiktor Szenderowicz.

Historię anioła, któremu bliżej było do ziemskiej niedoskonałości niż do Najwyższych Rzędów, na naszym rodzimym gruncie opowiadał w niedalekiej przeszłości film Artura Więcka "Barona" Anioł w Krakowie (2002). Krakowski twórca pokazał jednak ludzkie oblicze Anioła Giordano w duchu patronującej temu przedsięwzięciu myśli Tischnerowskiei: człowiek jest wprawdzie istotą słabą i pełną wad, ale nie przeszkadza mu to wcale zbliżyć się do Boga - wystarczy spełnić codziennie jeden, drobny chociaż, dobry uczynek.

Niejaki Stroncyłow w sztuce Szenderowicza jest natomiast podobny do człowieka w tym, co najgorsze, i nie pozostawia żadnych złudzeń, by "tam, na górze" inni byli lepsi od niego. Bóg już dawno przestał się interesować dziełem Stworzenia, czyta z rozpaczy literaturę ateistyczną i jest "tak, jakby go nie było"; pozostała tylko bezduszna "wola boża", anielscy urzędnicy i komputery, "Słaby na górze się nie utrzyma" - informuje Stroncyłow. "U nas na dole tez nie bardzo" - wtóruje mu Iwan Paszkin. Ta analogia między "górą" i "dołem" jest jednym z fundamentów zarówno dramaturgii, jak i komizmu Ludzi i aniołów. Kiedy wraz z wybiciem godziny piątej rano w drzwiach mieszkania pojawia się nieznany mężczyzna, trudno zgadnąć, czy jest on śmiertelnikiem (lekarzem z pogotowia ratunkowego), czy aniołem Likwidatorem.

"A więc tak: ci jadą, tamten leci" - rozważa Paszkin, oczekując, przy wtórze tykania zegara, na lekarza i na anioła śmierci. I trudno mu się dziwić, że nie potrafi rozpoznać, kto jako pierwszy pojawia się w jego mieszkaniu. Ludzie, którzy odwiedzają go tej nocy (zwalisty Sanitariusz, demoniczny Notariusz), mogą uchodzić za przybyszów z zaświatów; aniołów (to Niejaki Stroncyłow, popijający "koniaczek" i poszukujący dobrego mieszkania w Moskwie, oraz Likwidator - cichy, starszy osobnik, marzący o emeryturze) trudno odróżnić od ludzi. Przemieszanie ludzi i aniołów znajduje swoje ukoronowanie w finale spektaklu, kiedy Paszkin i Stroncyłow okazują się dużo bardziej do siebie podobni, niż można by na początku sądzić (w kontakcie z lekarzem posługują się nawet tym samym nazwiskiem). Podobieństwo to nie wynika jednak z faktu, że i "ci, na górze", i "ci, na dole" kombinują; przeciwnie.

Nędzny człowieczek, jakim jest Iwan Paszkin, okazuje się dużo bardziej szlachetny aniżeli anioł; po prostu - "ludzki". Anioł z kolei pokornieje i rezygnuje z zamiaru uśmiercania kolejnych "wybrańców losu" (a raczej z komputera), aby włączyć się w zwykły nurt ziemskiej egzystencji, Szenderowicz obśmiewa swych, rodaków i ich narodowe wady, ale w zakończeniu przywraca nowy sens wyświechtanemu już cytatowi z Gorkiego. Nawet osobnik, taki jak Iwan Paszkin, potrafi odnaleźć w sobie głębokie pokłady człowieczeństwa.

Przemiany, jakim podlegają bohaterowie i świat przedstawiony na scenie (ten wewnętrzny, skupiony wokół stołu z butelką ormiańskiego koniaku, i zewnętrzny, którego symbolem, jest widok Moskwy za okienną szybą), są jednak przede wszystkim efektem trzeciego spośród wymienionych wcześniej czynników - precyzyjnej w każdej minucie reżyserii spektaklu.

Przedstawienie Wojciecha Adamczyka oglądałam dwa razy najpierw niedługo po premierze, później, po upływie paru miesięcy, kiedy nagrodzone zostało Feliksem. Za drugim razem w epizodycznej roli Sanitariusza występował wyjątkowo sam reżyser. Kiedy przy dźwięku niekończących się braw kłaniał się wraz z innymi aktorami przed publicznością, trudno było oprzeć się myśli, jak wspaniałym, a zarazem rzadkim uczuciem musi być dla reżysera radość płynąca z uczestniczenia w tej owacji na żywo. Pozbawiony zazwyczaj, w przeciwieństwie do dyrygenta, możliwości bezpośredniego kontaktu z widownią, w takich momentach może nie tylko poczuć akceptację widzów, ale także odsłonić własną twarz, ukrytą zwykle za "przezroczystą" reżyserią doskonale skonstruowanego dzieła.

Spektakl Wojciecha Adamczyka Kolacja dla głupca (2001; Teatr Ateneum im. Jaracza) jest grany przy pełnej widowni od ponad ośmiu lat, Ludzie i anioły - komedia bardziej serio, ale równie perfekcyjnie wyreżyserowana i zagrana - mają szansę stać się kolejnym teatralnym przebojem Warszawy. Choć Feliksa otrzymał tylko Zieliński, wielkie brawa należą się także Sławomirowi Orzechowskiemu, Wojciechowi Adamczykowi i wszystkim innym realizatorom spektaklu.


*Por.m.in.:http://www.dziennik.pl/swiat/article291946/
Krytyk_Kremla_usmiercony_nekrologiem.html (10.05.2010).
** Zob. T. Miłkowski ,,Nowe wcielenie Polikarpa" Przegląd 2009 nr 79 s. 42.
*** K.Rozner, Anioł, kurde, nie ma lekko http://www.kulturalna.warszawa.pl/19.04(10.05.2010).
****M. Sznajderman ,,Michael, Gabriel, Dudley”, Tygodnik Powszechny – Kontrapunkt 1998 nr 1-2 s. VII.

Łucja Demby, Estetyka i Krytyka nr 79 (2/20I0)



 

SCENA W BARAKU
DZIŚ GRAMY REPERTUAR MIESIĄCA SPEKTAKLE W REPERTUARZE KASA - ZAMÓWIENIA
NASI SPONSORZY W PRÓBACH AKTUALNOŚCI PLAN WIDOWNI
ZESPÓŁ ARTYSTYCZNY ZESPÓŁ ADMINISTRACYJNY I TECHNICZNY GALERIA
SEKRETARIAT ARCHIWUM LINKI POCZTA-KONTAKT
Copyright © 2002 - 2012 TEATR WSPÓŁCZESNY. Wszystkie prawa zastrzeżone.