|
MORALNOŚĆ PANI DULSKIEJ
Jacek Marczyński, Rzeczpospolita 21.XI.2011.
Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 272, 23.XI.2011.
Dagmara Olewińska, www.teatrdlawas.pl.
Filip Przedpełski, Newsweek Polska nr 49, 5.XII.2011.
Jacek Wakar, Twój Styl nr 1.I.2012.
Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 3, 17.I.2012.
Hanna Karolak, Gość Niedzielny nr 4/29.01.2012.
Mężczyźni nadal nie mają głosu.
Agnieszka Glińska dokonała trudnej sztuki: stara "Moralność pani Dulskiej" stała się współczesną komedią.
Na scenie warszawskiego Teatru Współczesnego pozornie jest tak, jak pamiętamy ze szkolnej lektury: Dulska wyrzuca ze swej kamienicy lokatorkę, która się truła, a kokocicy drastycznie podnosi czynsz. I z żelazną konsekwencją pilnuje rodziny: mężowi wydziela cygara, córki trzyma krótko, by wyrosły na porządne panny. Nagle świat zaczyna się walić, bo syn Zbyszko zrobił dziecko służącej...
Agnieszka Glińska niczego nie dopisała, jak dziś nagminnie robią to inni reżyserzy. Co więcej, w oryginalnym tekście Gabrieli Zapolskiej dokonała tylko niewielkich skrótów. A jednak nie oglądamy odkurzonej ramoty teatralnej. Nie mamy też wrażenia, że zaproponowała wyprawę do świata sprzed stu lat, w którym tytułowa "moralność" dotyczyła innych zasad niż dzisiaj, skoro obecnie słowo "mezalians" niemal wyszło z użycia.
Glińska przeniosła Zapolską w lata 20. minionego stulecia, ale sugeruje, że mogłaby się rozgrywać i dzisiaj. Akcji nadała dynamiczne, współczesne tempo. W tym domu Dulskich często wszyscy mówią naraz, wyrzucają słowa w przestrzeń, by rozładować stresy, a nie nawiązać kontakt z bliskimi. Tak właśnie toczy się życie w wielu dzisiejszych rodzinach.
Największą przemianę przeszła sama Dulska. Nie ma w niej nic z mieszczańskiego potwora i kołtuna. Odmłodniała, jest wciąż atrakcyjną kobietą, marzy się jej czasem odrobina szaleństwa, ale przecież jej obowiązkiem pozostaje rodzina.
W naszym świecie nie brak takich kobiet, pragnących za wszelką cenę wpoić dzieciom zasady, jakie im przekazano. To jest obrona przed rzeczywistością, której nie są w stanie ogarnąć i zaakceptować. Dziecko zrobione gosposi nadal więc bywa tragedią. Zwłaszcza jeśli matką ma być na przykład Ukrainka pracująca na czarno.
Monika Krzywkowska świetnie portretuje apodyktyczną żonę i matkę, a Glińska, prowadząc swój spektakl, nie moralizuje. Przedstawia historię w dobrym, komediowym tonie, przemycając bardziej poważne treści. Tradycyjna robota teatralna umiejętnie łączy się z bardziej współczesnym, slapstickowym tonem, stary tekst wywołuje uśmiech widzów, a wszyscy aktorzy dają pokaz precyzyjnego współdziałania.
Dominują jednak kobiety: Natalia Rybicka (Hanka), Agnieszka Pilaszewska (Tadrachowa). A Monika Pikuła jako Hesia pokazuje, że i w następnym pokoleniu Dulskie będą rządzić w rodzinie. Mężczyźni nie mają nic do powiedzenia.
Jacek Marczyński, Rzeczpospolita 21.XI.2011.
Straszni mieszczanie znowu rządzą.
Nie lękajcie się, mieszczuchy i filistrzy. Teatr przypomniał sobie o was. Już niczego wam nie zarzuci, ale z czułością i troską pochyli się nad waszymi marzeniami o wygodnym życiu.
Odpowiednia liczba drzwi na scenie, kanapa - gdzie trzeba, tańce - bez przesady. Dla ambitnych - kilka metaforycznych przerywników. W tym wszystkim: pani Dulska (Monika Krzywkowska), na którą nie patrzy się z potępieniem, ale z braterską wyrozumiałością.
Oto teatr nowej klasy mieszczańskiej. Teatr lekkopólśredni, jeśli chodzi o "unowocześnienia". Teatr gwarantujący godziwą rozrywkę i satysfakcję z tego, że ktoś wreszcie pochylił się nad naszymi codziennymi dylematami.
Odkąd nawet sztuka mainstreamowa stalą się krytyczna i prowokacyjną straszni mieszczanie mogli użalić się nad sobą jedynie przy familijnych serialach. Ze sceny słyszeli zwykle wezwania do ekspiacji, pokuty, przewartościowania dotychczasowego stylu życia. Mieli otworzyć się na "obcego", pracować nad tolerancją, zaś własnym kołtuństwem - szczerze pogardzać.
Jednak w czasach kryzysu teatr nie może już sobie pozwolić, by nieustannie usuwać widzom ziemię spod nóg. Postanowił o steranego, ale nadal wypłacalnego kołtuna zawalczyć. W końcu teatralnych kas nie napełnią "oburzeni" studenci (bilety zniżkowe) i prawdziwi koneserzy sztuki (wejściówki lub zaproszenia).
Spektakl "Moralność pani Dulskiej" w reżyserii Agnieszki Glińskiej
nadaje się więc idealnie na manifest wszystkich, którzy poczuli się ostatnio zaniepokojeni - czy to prognozami ekonomicznymi, czy to expose premiera i perspektywą zaciskania pasa. Przyglądając się dzielnej pani domu z trudem zarządzającej rodzinną instytucją i szukającej oszczędności, mogą wreszcie zobaczyć nie karykaturę, ale siebie.
Monika Krzywkowska nie gra irytującej burżujki w stylu Hiacynty z "Co ludzie powiedzą". To bohaterka naszych czasów, której sióstr szukać należy raczej w najlepszych odcinkach "Gotowych na wszystko" czy ambitnej produkcji "Mildred Pierce" z Kate Winslet. Młodsza i bardziej schludna, niż to zazwyczaj bywa w inscenizacjach Zapolskiej, staje się godna sympatii i podziwu. Nie ona budzi śmiech, ale pretensjonalna Lokatorka (Monika Kwiatkowska), która trując się w imię wyższych uczuć, wywołała tylko niepotrzebne komplikacje. Zwiewny chód niedoszłej samobójczyni, jej szepty i dramatyczne pozy na fotelu drażnią bardziej niż trzeźwe odpowiedzi Dulskiej. Służąca Hanka (Natalia Rybicka), którą Zbyszko Dulski (Marcin Januszkiewicz) wpędza w kłopoty, nie wydaje się ukrzywdzonym dzieckiem. To wyrachowana smarkula, czasem tylko zmieniająca się w zjawę wielkiej dziewczyny, jak z młodopolskiego obrazka. Obrazka na tyle sztampowego i odrealnionego, że człowiek twardo stąpający po ziemi nie musi się z nim liczyć.
Bo Dulska z Teatru Współczesnego nie ma może wyszukanego gustu, ale za to ma rację. Czasy są niepewne, więc trzeba ograniczać zarówno wydatki, jak i poziom życiowego dramatyzmu. Na ulicę faktycznie lepiej nie wychodzić, bo tam jak nie 10 kwietnia, to 11 listopada. Pranie brudów w domu wypada taniej, nikt nie zaprzeczy.
Scenografia przedstawia niby tradycyjny mieszczański salon z czasów Zapolskiej. Patrząc jednak na zaradność gospodyni, można przypuszczać, że przeżyła cały XX wiek, a i w XXI radziła sobie niezgorzej. Jeździła pewnie z rąbanką za okupacji, kombinowała cielęcinę spod lady w stanie wojennym. Dziś sprawnie zarządza domowym budżetem. Worki bielizny, które nieustannie wnosi na scenę i segreguje, wcale nie rażą. Podobnymi czynnościami zajmują się dziś nieustannie na ekranach ikony telewizji, jak autorka bestsellerowych poradników Anthea Turner ("Perfekcyjna pani domu").
Agnieszka Glińska nie tylko wysyła do zatroskanych mieszczan pocieszycielski komunikat. Dba także, by forma przedstawienia była dla nich do zaakceptowania. Wplata w spektakl mnóstwo uprzyjemniaczy i uzdatniaczy, jak taneczne przerywniki czy sygnalizowane wyraźnie projekcjami i zmianą światła sceny metafizyczne. Wszystko jasne. Powstało perfekcyjnie zrealizowane przedstawienie, lekkie, łatwe i kon-formistyczne.
Lustro, które Agnieszka Glińska stawia na scenie, nie jest już narzędziem krytyki. Reżyserka nie gromi za jego pomocą: "Przyjrzyjcie się sobie, burżuje, w pysk wam mówię litość moję".
Teatr Współczesny zawsze był sceną wielkomiejskiej inteligencji. Jego "mieszczańskość" była jednak raczej synonimem "wyższych sfer". Prezentował wartości i styl życia, do którego człowiek kulturalny powinien aspirować. Chciał wychowywać napływowych plebejuszy i dawać azyl warszawiakom zasiedziałym. Kierując swój przekaz do "nowej klasy mieszczańskiej", już jej nie dokształca, nie nobilituje, ale po prostu pociesza. Tak, drodzy straszni mieszczanie, zostawcie już te egzystencjalne dylematy. Świata, w którym żyjecie, nie stać na moralne wątpliwości. Bądźcie więc spokojni. Macie rację.
Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza nr 272, 23.XI.2011.
Dulska bez kurzu.
Kiedy na deskach teatralnych wystawia się dramat, który ma ponad sto lat, to zastanawiamy się, ile i co z tego pozostało dla współczesnych widzów? Agnieszka Glińska pokazuje, że więcej niż nam się wydaje. I choć spektakl gwarantuje dobrą zabawę, wyłania się z niego gorzka diagnoza.
Poranek w salonie Państwa Dulskich. Tytułowa Aniela próbuje zagonić resztę rodziny do domowych obowiązków. Postać Dulskiej jest skonstruowana inaczej niż w dramacie Zapolskiej. Nie ma w sobie nic z tamtej zaniedbanej, rozczochranej kobiety w podziurawionych kapciach. Na scenie pojawia się młoda, atrakcyjna bohaterka w satynowej podomce. To raczej nowoczesna pani domu niż współczesna feministka dążąca do samorealizacji. Zarządza rodzinnym budżetem, prowadza córki na zajęcia z baletu, rozdziela obowiązki, ale przede wszystkim dba o dobre imię domu. I wydaje się, że nad wszystkim ma kontrolę, dopóki nie dowiaduje się, że jej jedyny, ukochany syn Zbyszko (znakomity Marcin Januszkiewicz) romansuje z młodą służącą i co więcej - zamierza się z nią ożenić wbrew woli matki. Szereg intryg i podstępów ma nie dopuścić do plamy na honorze rodziny.
Akcja sztuki, choć teoretycznie została przeniesiona w lata 20. minionego wieku, tak naprawdę zastyga w bezczasie. Może dziać się niemal w każdym okresie, w każdym miejscu. Nie zanurzamy się w inne realia ani za pomocą scenografii, ani strojów. Glińska nie zastosowała ówczesnej stylizacji, aby oddać wierny klimat dramatu. Przyjęta konwencja pokazuję, że historia dotyczy nas wszystkich. Bohaterowie zachowują się podobnie, jak niejedna współczesna rodzina. Mówią do siebie, ale ze sobą nie rozmawiają. Po cichu buntują się przed narzuconymi zasadami.
Dzięki elementom taneczno-muzycznym, wplecionym między sceny, spektakl jest niezwykle dynamiczny. Uwidacznia fałsz i groteskę zastanej sytuacji. Siła przedstawienia tkwi także w doskonale dobranej obsadzie. Monika Krzywkowska z dużą finezją nadaje nowe oblicze współczesnej Dulskiej. Każdy jej gest, ruch, emocje są precyzyjnie wypracowane. Olśniewa Monika Pikuła w roli Hesi i nierzadko to na niej skupia się cała uwaga widza. Nie można od niej oderwać oczu. Hesia, grana przez Pikułę, jest spontaniczna, lekkomyślna, chce dominować, ale urzeka swoją dziewczęcą świeżością i naiwnością.
Nie wierzę w tzw. odczytywanie tekstów na nowo. Ale wierzę w świeże interpretacje. Glińska daleko ucieka od szkolnej wersji "Moralności Pani Dulskiej", dostrzegając znacznie większy potencjał dramatu Zapolskiej. Dulska to elegancka, zadbana, chcąca się podobać kobieta. Przedstawienie udowadnia niezwykłą świadomość reżyserki w stosowaniu rozmaitych zabiegów inscenizacyjno-interpretacyjnych. Glińska odkurzyła mieszczański dramat, nie zabierając z niego zbyt wiele, niczego nie dopisując, skracając jedynie nieznacznie pierwotny tekst.
Określenie "atrakcyjny" w recenzowaniu spektaklu może wywołać ambiwalentne skojarzenia i odczucia. Ja się odważę. Dulska w warszawskim Teatrze Współczesnym jest atrakcyjna. To spektakl zwarty, przyjemny, refleksyjny.
Takiej Dulskiej jeszcze nie było.
Dagmara Olewińska, www.teatrdlawas.pl.
Seksapil Dulskiej.
Agnieszka Glińska w ciekawy sposób rozprawiła się z dramatem Gabrieli Zapolskiej. Jej Dulscy przenoszą się do lat 20. minionego wieku. Są - poza Felicjanem - rozkrzyczani, rozbiegani, trochę jak rodzina Młodziaków z "Ferdydurke" Gombrowicza, snobujący się na nowoczesność. A sama Aniela Dulska z podstarzałej strasznej mieszczki zmienia się w ambitną i atrakcyjną kobietę kolo czterdziestki (świetna rola Moniki Krzywkowskiej). Ta postać w wersji Glińskiej nie odstręcza tak bardzo jak w innych inscenizacjach, dlatego też współczesne mieszczuchy nie dostają od Zapolskiej srogiego lania. Spektakl pokazuje, że kołtuństwo powszednieje i staje się normą. Liczy się kasa i święty spokój, wszystko to pod płaszczykiem troski o dzieci.
Filip Przedpełski, Newsweek Polska nr 49, 5.XII.2011.
Dulska na dziś.
Agnieszka Glińska nie zwalnia tempa. Dwa miesiące po świetnych "Iluzjach" Wyrypajewa w teatrze Na Woli zaskakuje tytułem wydawałoby się oczywistym, a jednak w jej ujęciu co najmniej nieoczekiwanym. Bo przecież "Moralność pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej wciąż kojarzy się z teatralną konserwą, lekturowym brykiem, a nie teatrem odważnie wadzącym się z tym wszystkim, co tu i teraz. Glińska proponuje spektakl współczesny - do śmiechu i do bólu jednocześnie. Dulska przeszła lifting. Zazwyczaj grały ją aktorki w sile wieku i, by tak rzec, postury, a we Współczesnym - Monika Krzywkowska. I jest ona Dulska, jakiej na polskich scenach chyba dotąd nie było. Piękną, zdecydowaną, wciąż chcącą i mogącą się podobać. Trzyma dom żelazną ręką, ale pozwala sobie czasem na odrobinę szaleństwa. Tyle że wszystko przy zaciągniętych zasłonach. Glińska jest reżyserką zbyt inteligentną, by dopisywać Zapolskiej nowe słowa. Przeciwnie, trzyma się dramatu, udowadniając, że dotyczy on naszych czasów. Motywacje postaci są jak najbardziej na dziś. Zbyszko (Marcin Januszkiewicz) "lampartuje się" ze znudzenia, Hanka Natalii Rybickiej ma swoją godność i tanio milczenia nie sprzeda. Mela Marty Juras chciałaby żyć tradycyjnymi wartościami, ale nie umie ich znaleźć. Hesia w brawurowym wykonaniu Moniki Pikuły mogłaby wieść prym na warszawskich imprezach. Nie ma w tym jednak banalnego uwspółcześnienia spod znaku dżinsów i komórek, ale kolejny dowód, że wielkie dramaty nie ulegają przedawnieniu. I jeszcze jedno - krótkie, niespełna półtoragodzinne przedstawienie we Współczesnym przekonuje, że eksperymenty wynikają najczęściej z bezradności. Glińska dobrze wie, co chce powiedzieć, i mówi to - szybko, mądrze, atrakcyjnie.
Jacek Wakar, Twój Styl nr 1.01.2012.
Dulscy tańczą.
Agnieszka Glińska znalazła własny klucz do sztuki Zapolskiej. Niczego nie dopisując, nie zmieniając wymowy całości, nadała komedii żywsze tempo i współczesny rys. Wprawdzie akcję przeniosła w lata 20., ale postacie wyposażyła w charakterystyczny dla naszych czasów sposób bycia, a małżeństwo Dulskich znacznie odmłodziła. Maleńka scena teatru przy Mokotowskiej została powiększona do ostatecznych granic - Glińska zrezygnowała z kulis, wyrzuciła dwa pierwsze rzędy widowni, budując salon państwa Dulskich. Przestrzeń robi wrażenie ogromnej poczekalni, z której liczne drzwi wiodą na zewnątrz, do sypialni, kuchni, komórki, składziku na opał. Kiedy postacie znikają za drzwiami, stajemy się wścibskimi lokatorami: słyszymy ich dialogi, choć nie widzimy mówiących. Dulska nie snuje się po scenie, jak każe teatralna tradycja, w wymiętym i przybrudzonym szlafroku - Monika Krzywkowska gra kobietę atrakcyjną i zadbaną. Nie ma wątpliwości, że rządzi rodziną, czyniąc z salonu centrum dowodzenia. To raczej jej córka Hesia (Monika Pikuła) będzie w przyszłości dunderować ostrzej niż matka. Hanka Natalii Rybickiej też jakaś odmieniona, jest dziewczyną, która nie pozwoli zrobić z siebie ofiary. Zbyszko Marcina Januszkiewicza gra buntownika bez szans, świadomego klęski i bezradności, idącego śladami ojca.
Wszystko toczy się tu zgodnie z wolą autorki. Jest tak samo, a jednak inaczej. Dulscy, ich domownicy, nawet lokatorka samobójczyni tańczą. Glińska ukazuje na scenie stłumioną sferę pragnień bohaterów, które ujęte w karby pełnego hipokryzji kodeksu domowego, stają się tylko mirażami. Wersja "Moralności pani Dulskiej" pozbawiona zewnętrznych oznak brzydoty (a co brzydkie, to złe, jak głosi uproszczona wizja świata) jest groźniejsza od rysowanej bardziej wyrazistymi kreskami. Glińska ostrzega: w każdym czai się Dulska, może dopaść nie tylko Hankę, ale i ciebie.
Tomasz Miłkowski, Przegląd nr 3, 17.I.2012.
Dulska tych czasów.
Dulska w każdej z nas? Reżyser pokazuje, że tak.
Jak zainteresować widza sztuką, przy której lekturze ziewają kolejne pokolenia na lekcji polskiego? Nie docenialiśmy Agnieszki Glińskiej. To jedna z najzdolniejszych reżyserek swojego pokolenia. Balansuje między Czechowem a Hrabalem, usiłując znaleźć w znanej materii literackiej nowe emocje i ukryte znaczenia. I to jest zrozumiałe: na tym polega twórcza dociekliwość. Ale gdy zapowiedziano, że najnowszą premierą na deskach Teatru Współczesnego będzie "Moralność pani Dulskiej", zdziwienie było powszechne. Bo cóż, dalibóg, nowego można powiedzieć o kołtuńskiej bohaterce Gabrieli Zapolskiej? Oczywiście i Agnieszka Glińska musiała sobie zadać pytanie: po co po raz setny mają paść ze sceny znane na pamięć frazy tekstu: "Kucharka Hanka, wstawać!". I kim dziś jest mieszkająca być może obok nas Dulska?
Odpowiedź jest zaskakująca. W każdej z nas, pod modnym makijażem, pod potokiem wypowiadanych z pewnością siebie stereotypowych prawd kryje się Dulska. Nowoczesna, energiczna, trzymająca twardą ręką rodzinę, dążąca do osiągnięcia celu i ignorująca potrzeby innych. Dulska Anno Domini 2012.
We mnie, w widzu nawykłym do wartościowania, wzbudza to bunt. I natychmiast zaczynam szukać w sobie cech Dulskiej, przekonana, że ich nie znajdę. A Glińska mówi: czy najbardziej nie tępimy u innych tego, czego nie chcemy widzieć w sobie? Czy nie nazbyt chętnie oceniamy innych my, lepsi, my, mądrzejsi?
Grająca rolę Dulskiej Monika Krzywkowska to przystojna, elegancka, pełna kokieterii kobieta - taka jak koleżanki, z którymi spotykamy się na kawie. Oczywiście i ona czuje się ofiarą nieudacznika męża, leniwych córek, lekkomyślnego syna, który w pospolitym romansie usiłuje zapomnieć o braku perspektyw i zgubionych w modelu mieszczańskiej rodziny ideałów. W romansie, w który wmanipulowała go sprytnie matka. Sztuka tempem wpisuje się w rytm naszego pospiesznego życia.
Spektakl dzięki piosenkom i układom choreograficznym toczy się wartko, reżyserka zrezygnowała z podziału na akty, czas upływa lekko, łatwo i przyjemnie. Brak refleksji, brak wyrzutów sumienia to także cecha współczesnych Dulskich.
Jeśli reżyserka podejmuje tu problem moralności, to myślę, że w innym znaczeniu, niż pokazywała to Zapolska. Z ironią, a może z goryczą tworzy obraz świata, w którym wszystko jest moralne, co przynosi nam korzyść. Czy mamy więc rozgrzeszyć Dulską tak jak rozgrzeszamy siebie?
Hanna Karolak, Gość Niedzielny nr 4/29.01.2012.
|
|