<<< menu     <<< wstecz


 

BAMBINI DI PRAGA


Andrzej Hausbrandt, Tydzień polski, 16.III.2002
Tomasz Mościcki, Przekrój, nr 1, 6.I.2002
Aleksandra Rembowska, Teatr nr 12. XII.2001 r.
Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita nr 264, 12.XI.2001

Zapraszam na...

"Bambini di Praga"

Andrzej Hausbrandt

Lubię Pragę. Tę znad Wełtawy. Z mostem Karola, Hradem, Starometskim Namesti, Złotą uliczką, Vaclavakiem i ratuszowym zegarem na Rynku, gdzie ukazują się Apostołowie wydzwaniając godziny Lubię to miasto za uszanowaną, wielowiekową tradycję za ślady przeszłości wiodące ku wyzwaniom jutra.

A zwłaszcza za to, że wszystko co mija harmonijnie godzi się z tym co nadciąga. Lubię też praskich kronikarzy, wiernych świadków czasu. Tego, który przeminął i tego, co wciąż trwa. Takich właśnie jak zmarły niedawno Bohumil Hrabal, autor znakomitych powieści z dnia powszedniego, świadek losów przechodniów mijających na ulicy, poeta codzienności. Pisarz to obdarzony szczególnym, bardzo czeskim, poczuciem humoru, przepełniony serdeczną przyjaźnią dla otaczającego świata i jego mieszkańców. Tych wszystkich ulicznych sprzedawców, kelnerów, rzemieślników, sklepikarzy, modystek, fryzjerów, całego ludku wielkomiejskiego kręcącego się na karuzeli codzienności wśród drobnych radości, banalnych konfliktów, żałosnych sukcesów i prawdziwych uczuć. W dobrym i złym świecie. Ich sprawy stanowią osnowę hrabalowskich opowieści płynących leniwym nurtem narracji mądrego obserwatora i wybaczającego sędziego. Dwa. opowiadania Hrabala: "Bambini di Praga" i "Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych" posłużyły za materiał literacki dramatyzacji Vaclava Nyvlta, opracowanej następnie i wyreżyserowanej na scenie Teatru Współczesnego w Warszawie przez Agnieszkę Glińską.

Z pozoru jest to spektakl najbardziej praski z praskich, tworzony z postaci ściągniętych na scenę wprost z ulicy, ale ulicy czasu przeszłego - sprzed pól wieku z okładem. Tych właśnie przekupek, rzeźników, robotnic, drobnych aferzystów, agentów ubezpieczeniowych, adeptów szkoły tańca, lakierników... Słowem obywateli niedawno minionego świata wplątanych w korowód małych spraw: amorów, tęsknot, zawodów, oczekiwań, pragnień-tego wszystkiego co stanowi codzienność każdego z nas. Nie tylko nad Wełtawą, ale także nad Wisłą, Tamizą, czy jakąkolwiek inną rzeką, nad którą ludzie osiedli i zbudowali domy. Jest to więc w końcu sztuka o nas. O tym, że życie niesie bardziej lub mniej wezbraną falę, że wszystko co złe, ale i co dobre mija, a my musimy się jakoś pozbierać, otrzeźwieć zarówno po radościach jak i dramatach po naszych zwycięstwach i klęskach, by wrócić do codzienności i w niej odnajdywać sens własnej egzystencji, cel sam w sobie wart życia. O tym wszystkim uczy nas pięknym językiem swojej prozy pan Hrabal i mądrą inscenizacją pani Glińska, a przede wszystkim wielką sztuką kreacji - zespół aktorski. Słowem: teatr. A wdzięk tego całego chytrego i mądrego zabiegu udaje się nam w pełni rozszyfrować dopiero, gdy znajdziemy się na mrocznej ulicy Mokotowskiej, gdzie będziemy wychodzić po przedstawieniu. Wówczas ze szczególną siłą zaczniemy odczuwać, że tamte "dzieci Pragi" to także - my, dzieci Warszawy, czy jakiegokolwiek innego europejskiego miasta, oglądające świat w perspektywie odwróconej lornetki teatralnej. Maleńki, daleki, lecz prawdziwy życiem. Naszym życiem.

Spektakl został skonstruowany z serii mikroscenek wysuwających się jedna z drugiej, niczym szereg kolorowych chusteczek wyciąganych z cylindra przez cyrkowego magika. Tłum przechodniów, drobny aferzysta ubezpieczeniowy przyucza nowego pracownika, dziewczęta robią sztuczne kwiaty, państwo rzeźnikowie rozczulają się nad prosiaczkiem i podnoszą zalety kulinarne prosięciny, Drogista produkuje trutki na szczury, które nieoczekiwanie eksplodują, pan Bloudek Dozorca wspomina kolegę który wpadł do kadzi z roztopionym żelazem, wszyscy wybierają się pod miasto na festyn, piją piwo, chcą się kochać, bawić, weselić, a potem, na porannym kacu, wracają do Pragi, gdzie zawędrują do szkoły tańca dla starszych l zaawansowanych, by tam przekonać się, że nie znajdą partnerki ani do walczyka, ani do tanga. Tragikomiczne przebudzenie ich i nasze... Ale cały ten zziębnięty teraz świat ociepla pan Hrabal ogromną czułością wobec jego bohaterów, a więc także i wobec nas samych. Wszystko co małe - ogromnieje, co płaskie - nabiera kształtu, co smutne - rozświetla się dobrocią, co trywialne - rozpływa się w cieniu dyskrecji. A zasługa tego uwznioślania jest zasługą wspaniałych aktorów: pana Kowalewskiego dobrodusznego naciągacza ubezpieczeniowego, rozamorowanej pani rzeźnikowej - Pani Marty Lipińskiej i jej scenicznego męża pana Charewicza, pani Kucówny - przezabawnej Matki, pana Bargiełowskiego- Drogisty -dystrakta, Ogrodnika - roli-perelki zagranej przez pana Pawlika, komicznie poważnego Dozorcy - pana Michałowskiego i całej reszty obsady. Akcja toczy się żywo, humor przewija się z liryką, refleksja przechodzi w żart, los odkrywa swe absurdalne oblicze, gdy okazuje się, że pani doktorowa zakochała się w zwykłym tramwajarzu.

I jeszcze jedno: polskiej publiczności ludowość czeskiej literatury najczęściej znana jest z lektur "Przygód dobrego wojaka Szwejka" Haszka. Jest to sama dosadność, tak słowna jak sytuacyjna, humor koszarowy, słowa grube i grubo ciosane postaci bohaterów. Nic z tego nie znajdziemy u Hrabala. Ciepło, liryzm i głębsza prawda refleksji nad ludzkim losem beż patosu, ale i bez szyderstwa - charakteryzują jego piśmiennictwo. Po prostu mądre i piękne.

Tyle o Hrabalu, praskich "bambinach" na warszawskiej scenie i spektaklu pani Glińskiej, na który namawiam każdego, kto wybierze się do Polski.

Andrzej Hausbrandt, Tydzień polski, 16.III.2002


Przedstawienie Agnieszki Glińskiej pozwala wierzyć, że największa siła polskiego teatru, czyli aktorstwo, ma się wciąż dobrze

Tomasz Mościcki

Hrabalowska menażeria

W ciągu kilku ostatnich sezonów Agnieszka Glińska uznana została za nadzieję polskiego teatru, a tworzy przecież przedstawienia wbrew obowiązującej modzie na myślowy banał, szanuje literacki materiał i pracę aktora. Jej spektakle są nagradzane, zbierają pochwały, choć zdarzały się też spektakularne klęski - choćby "Barbarzyńcy" w warszawskim Teatrze Współczesnym. Jej najnowsze dzieło - adaptacja wczesnego opowiadania Bohumila Hrabala "Bambini di Praga", pokazana na tej samej scenie, ma jednak zapewnione powodzenie.

Powtórka z przeszłości

Podobno Agnieszka Glińska bardzo ufa metodom Konstantego Siergiejewicza Stanisławskiego. Ten - jak wiadomo - zalecał drobiazgowe studia nad bohaterami i warunkami, w których żyją. Glińska zabrała się do pracy z prawdziwym zapałem. Zawiozła aktorów do czeskiej Pragi, by zakosztowali atmosfery, którą oddychają ludzie Hrabala. Na ile jej się to udało - na ten temat z większym znawstwem wypowiedziałby się zapewne Leszek Mazan.

Nam, widzom, pozostaje tylko konstatacja, że szalenie trudno cudzoziemcowi przenieść na scenę atmosferę rodzinnego kraju autora. Trudne to - i może nawet niepotrzebne. Inaczej czyta się Hrabala nad Wełtawą, inaczej twórczość ta brzmi nad Wisłą. Sympatyczny pomysł Agnieszki Glińskiej, nawiązujący do wielkiej teatralnej tradycji, stał się po prostu elementem promocji. Dziś bowiem nawet arcydzieło wymaga odpowiedniego marketingu.

Ludzka menażeria

Uroda tego opowiadania kryje się w dużej części w języku, sposobie prowadzenia narracji. Trudno przenieść go na scenę, taki zabieg sprawia, że tracimy pewną wartość. Trzeba więc dać jej odpowiednik - i Agnieszka Glińska taki odpowiednik znalazła. "Bambini di Praga" w Teatrze Współczesnym to rewia najdziwaczniejszych typów ludzkich: fabrykanta sztucznych kwiatów o filozoficznych zainteresowaniach (Krzysztof Stelmaszyk), małżeństwa rzeźników: sentymentalnej masarzowej (świetna Marta Lipińska) i jej milczącego męża (koncertowo milczy w tej roli Leon Charewicz), szalonego drogisty-piromana, w którego wcielił się Marek Bargiełowski. Podczas premiery zasłużone brawa otrzymali Zofia Kucówna i Bronisław Pawlik, tworzący małe arcydziełka komizmu w epizodycznych przecież rolach. Właściwie można by przepisać afisz, bo cała obsada warta jest. najwyższych pochwał.

Nie ganić, lecz nie zagłaskać

"Bambini di Praga" to bodaj najlepsze przedstawienie Agnieszki Glińskiej. Słychać już nawet, że jest to spektakl wybitny. Tymczasem przedstawienie w drugiej części wyraźnie traci na wewnętrznym rytmie i zwartości. Nagle robi się sentymentalne - w finale Glińska nastrojowo wygasza światło, wpuszcza śpiewającą Olenę Leonenko. Ta nastrojowość jest jednak zbyt łatwa, zbyt oczywista. Nie po raz pierwszy w spektaklach Glińskiej puszczają szwy i widać, jak naprawdę zbudowana jest ta teatralna maszynka. Pani reżyser umie pracować z aktorami, potrafi ich "otworzyć", stąd w jej spektaklach tyle udanych ról. Często jednak odnosi się wrażenie, że wartość aktorska bierze w nich górę nad wartością inscenizatorską. Nie narzekajmy jednak ponad miarę.

Tomasz Mościcki, Przekrój, nr 1, 6.I.2002


Aleksandra Rembowska

Bambini di Mokotowska

W Czechach Hrabal gości na scenach od lat. Choć sukces przedstawień zrobionych na podstawie jego prozy trudno porównać do głośnych, nagradzanych realizacji filmowych, to jednak śmiało można mówić o teatralnej recepcji autora Postrzyżyn. W Polsce adaptacje teatralne jego utworów należą do rzadkości. Przyczyną nie są tylko, jak się zdaje, trudności związane z autorskim prawem. Osobny, jedyny w swoim rodzaju, w liryczno-ironicznym, chwilami czarnym humorze Hrabalowski mały realizm wymaga nie lada reżyserskiego słuchu. Wyobraźni, która pozwoliłaby zapiski "opowiadacza", lapidarne obserwacje codzienności, ujęte w jednym, dwóch słowach, a otwierające całe pokłady metafizycznych skojarzeń, przełożyć na obraz. Bambini di Praga - opowieść o czterech agentach ubezpieczeniowych, oszustach i bon vivantach naciągających naiwnych klientów na fikcyjne umowy, jest również pełna podobnych dwuznaczności w narracji.

Agnieszce Glińskiej, która opracowała tekst Hrabala na podstawie adaptacji Vaclava Nyvlta i wystawiła we Współczesnym, udało się przenieść na scenę nie tylko klimat praskich ulic sprzed 50 lat, ale ów reportersko-poetycki charakter spojrzenia. Zanim przystąpiła do prób, urządziła aktorom wycieczkę do Pragi, tak jak kiedyś przed rozpoczęciem pracy nad sztuką Belbela - wyprowadziła zespół na szczyt wieżowca, by artyści poczuli, co znaczy wysokość i wiatr.

Myślę, że kształt i sens przedstawienia Bambini di Praga tak naprawdę znajdują źródło w jej wrażliwości i uważnym przyglądaniu się ludziom. Zbiorowość nigdy dotąd tak silnie nie była obecna w przedstawieniach Glińskiej. Choć mieliśmy już z nią do czynienia np. w Opowieściach Lasku Wiedeńskiego. W tamtym spektaklu jednak na pierwszy plan wyraźnie wysuwali się protagoniści. Tu Hrabalowski mikroświat składa się 27 epizodów i zarazem równie ważnych ról, wzajemnie się dopełniających. Tłum, wpisany w przestrzeń (autorstwa Magdy Maciejewskiej) będącą odświętnym placem, to znów dworcową poczekalnią, knajpą z piwem, pokojem hotelowym, pociągiem czy salą taneczną, tworzy barwny pejzaż. Dzięki m. in. lekkomyślnemu Wiktorowi (Andrzej Zieliński), sentymentalnemu Tolkowi (Piotr Adamczyk), rubasznemu Kierownikowi (Krzysztof Kowalewski), Bucefałowi-realiście (Borys Szyc), zagubionej Urszuli (Agnieszka Suchora), rozkosznej Rzeźnikowej (Marta Lipińska), spontanicznej i żarliwej sprzedawczyni Nadzi (Monika Kwiatkowska), bawiącej do łez wyznaniem miłości do byków Grudównie (Monika Krzywkowska), ekscentrycznemu Nauczycielowi tańca (Tomasz Borkowski), wyrozumiałemu dozorcy domu wariatów (Janusz Michałowski), świat mieni się w niejednoznacznościach. Znajdujemy w nim absurdalność istnienia, na którą składa się mieszanka humorystycznych przejawów ludzkich słabości, niepojętych pasji (malarz Zerko - Damian Damięcki - zamalowujący wszystkie wolne powierzchnie domu, czy wspomniana przyjaciółka zwierząt), pozornych uniesień, a w końcu dramatycznych niespełnień.

Ale zdarza się, że tam, gdzie techniką kontrapunktu głosy nie zostaną dość konsekwentnie zestawione lub gdy postać rysowana jest zbyt grubo (jak w scenie u Drogisty), wytraca się rytm, spada napięcie dramaturgiczne. Galeria postaci - nieudaczników, frustratów, żałosnych kabotynów rozpaczliwie poszukujących zrozumienia - chyba najpełniej i zarazem niebywale dowcipnie ukazuje się w scenie lekcji tańców, będącej cytatem z Lekcji tańców dla starszych i zaawansowanych. W gestach, przelotnych spojrzeniach, migawkowych spotkaniach na parkiecie, krótkich dialogach "na stronie", unaoczniają się owe lakoniczne, odautorskie, słodko-gorzkie, surrealistyczne komentarze. Bodajże właśnie w tej scenie Glińska najlepiej utrzymuje równowagę między tym, co niewyobrażalnie śmieszne, i tym, co niewymownie smutne. Podobna równowaga panuje też w genialnej, jakby podsłuchanej gdzieś w praskim zaułku, muzyce Oleny Leonenko. Gdzie indziej (np. w zakończeniu) tonacja chwilami bywa zachwiana - wychyla się w stronę sentymentalizmu. Co wcale nie oznacza, że widz w ciągu tych dwóch godzin nie zaznaje wszelkich smaków życia.

Aleksandra Rembowska, Teatr nr 12. XII.2001 r.


Teatr "Bambini di Praga" Hrabala - przedstawienie o niebywałym wdzięku

Janusz R. Kowalczyk

Piękno Pana Boga nie obraża

"Ludzie moi złoci, piękno Pana Boga nie obraża, wprost przeciwnie", zdanie wieńczące pierwszy akt "Bambini di Praga" - najnowszej premiery warszawskiego Teatru Współczesnego - znakomicie oddaje intencje autora Bohumila Hrabala i inscenizatorki Agnieszki Glińskiej. Czeski pisarz miał rzadki dar wyszukiwania piękna i poezji skrytych w codzienności.

Rzeczywistość czasów wojny i późniejszej socjalistycznej "normalizacji", w której przyszło żyć, pisarzowi, obfitowała wprawdzie w wydarzenia gwałtowne i groźne, autor umiał je jednak traktować z dystansem. Oswajać swym stoickim spojrzeniem i niezmąconym poczuciem humoru. Ukazywać ich absurd i niezamierzony komizm.

Emocjonalna intensywność spostrzeżeń Hrabala oraz krwiste charaktery jego bohaterów - mieszkańców przedmieść Pragi - dawały szansę zaistnienia tej twórczości w teatrze. Próby scenicznej adaptacji opowiadań Hrabala podjął się Vaclav Nyvlt - do prapremiery "Bambini di Praga" doszło w 1978 r. w praskim Teatrze na Zabradli w reżyserii Ewalda Schorma.

Agnieszka Glińska znalazła w adaptacji Nyvlta materiał pozwalający ukazać także słoneczną stronę życia, której na polskich scenach ostatnimi czasy jak na lekarstwo. I nie zawiodła jej reżyserska intuicja. Otrzymaliśmy pełnowartościowe dzieło sceniczne o niebywałym wdzięku, doskonale zagrane przez liczny, 26-osobowy zespół.

Mamy łotrzykowski w klimacie epizod grona naciągaczy ubezpieczeniowych (Krzysztof Kowalewski, Piotr Adamczyk, Andrzej Zieliński) i ich judaszowego kompana o wdzięcznym nazwisku Bucefał (Borys Szyc). Są ich ofiary: gadatliwa żona rzeźnika i jej milczący mąż (Marta Lipińska i Leon Charewicz), filozofujący wytwórca sztucznych kwiatów (Krzysztof Stelmaszyk), niesamowity chemik-truciciel z żoną (Marek Bargiełowski i Maria Mamona). Najciekawsza, doskonała w prawdziwie teatralnym pomyśle, była dla mnie scena opowieści plastyka amatora (Damian Damięcki) i zatroskanej matki (Zofia Kucówna) o jego malarskich wizjach.

W epizodzie lekcji tańca dla starszych i zaawansowanych pojawił się m.in. Fryzjer (Jan Pęczek) o makabrycznej wyobraźni i Dozorca Bloudek (Janusz Michałowski) traktujący cały świat - nie bez podstaw-jak szpital wariatów, w którym pracował. Z grona znakomicie grających aktorów wyróżniłbym ekspresyjną Monikę Kwiatkowską w roli Nadzi, fascynującej praskiej femme fatale oraz Bronisława Pawlika, jako nieodparcie zabawnego Ogrodnika.

Cieszy, że w pomroce inscenizacyjnego bełkotu rozmaitych "młodych brutalistów" zalewających polskie sceny, pojawiają się jeszcze równie jasne, czyste i promienne przedstawienia. Prowokujące do śmiechu, ale i do zadumy To kolejny strzał w dziesiątkę Agnieszki Glińskiej. Moje gratulacje!

Janusz R. Kowalczyk, Rzeczpospolita nr 264, 12.XI.2001


 

SCENA W BARAKU
DZIŚ GRAMY REPERTUAR MIESIĄCA SPEKTAKLE W REPERTUARZE KASA - ZAMÓWIENIA
NASI SPONSORZY W PRÓBACH AKTUALNOŚCI PLAN WIDOWNI
ZESPÓŁ ARTYSTYCZNY ZESPÓŁ ADMINISTRACYJNY I TECHNICZNY GALERIA
SEKRETARIAT ARCHIWUM LINKI POCZTA-KONTAKT
Copyright © 2002 - 2007 TEATR WSPÓŁCZESNY. Wszystkie prawa zastrzeżone.