<<< menu     <<< wstecz


   DOKUMENTACJA
 

Rok 1991

William Shakespeare

Wieczór Trzech Króli

Przekład: Leon Ulrich
(poprawiony przez Antoniego Słonimskiego).
Reż. Maciej Englert. Scen. Marcin Stajewski.
Premiera 24. I.1991 r.

"Wieczór Trzech Króli" udał się nad podziw. Przede wszystkim za sprawą scen komicznych, w których triumfują Wiesław Michnikowski i Krzysztof Kowalewski. Ten pierwszy niknie w pretensjonalnym kostiumie Andrzeja Chudogęby, u boku ma szablę, która zdaje się dłuższa od niego samego.[...] Towarzyszy mu zwalista postać Kowalewskiego. Jako wiecznie podchmielony Tomasz Czkawka posuwa się on chwiejnym krokiem, zamaszyście wywija fioletowym kapeluszem, gustownie komponującym się z rudą czupryną. Zabawnych figur jest całe mrowie - i Malwolio (Krzysztof Wakuliński) [...] i zażywna Maria (Marta Lipińska), i przebiegły błazen (Adam Ferency), i bezwstydnie krygujący się dworzanin (Tomasz Dutkiewicz). A to jeszcze nie wszyscy.

Wanda Zwinogrodzka
Gazeta Wyborcza, 30.I.1991 r.

Pogoda wesołej komedii rzutowała też na nastrój intrygi miłosnej. Wiola przebrana za Cezaria, Agnieszka Suchora (uwaga: talent!) umiała temperamentem żywiołowej młodości, żarliwością uczucia nasycić najbardziej nawet skomplikowane figury retoryczne. Jej wdzięk na poły łobuzerski, kanciasty, jej naturalny urok łamiący konwencjonalną napuszoność ożywiał na scenie serca bezwolnych kochanków (Wojciech Wysocki - ironiczny Orsyno, Jolanta Piętek - zblazowana, póki jej zazdrość nie obudzi, Oliwia).

Jacek Sieradzki
Polityka, 2.III.1991 r.

6.II.91. Po latach znowu w teatrze. "Wieczór Trzech Króli" w Teatrze Współczesnym. Świetne przedstawienie. Wiola: debiutantka pełna uroku (Agnieszka Suchora). Tercet: Kowalewski (Sir Tobiasz Czkawka) - Chudogęba (Michnikowski) - Maria (Lipińska) umarłego by rozśmieszył. Publiczność nie posiadała się z radości. Przez chwilę zdawało mi się, że jestem na innej planecie.

Zbigniew Raszewski
Teatr nr 3, III.1994 r.

więcej zdjęć ->>>>



 

Moliére

Don Juan, czyli Kamienny Gość

Przekład: Bohdan Korzeniewski
Reż. Jan Buchwald. Scen. Aleksandra Semenowicz.
Muzyka Zygmunt Konieczny
Premiera 26.V.1991.

Zaczyna się obiecująco. Kurtyna idzie w górę, odsłania pusta scenę, którą modeluje tylko światło. Wchodzą Sganarel i Guzman, dialog toczy się niespiesznym rytmem. Od razu wiadomo - aktorzy będą najważniejsi. Im służyć ma scenografia, wręcz neutralna, i reżyseria faworyzująca słowo, nie perypetie. Sganarel nie przypomina ruchliwego, przymilnego totumfackiego, jakim przecież bywał. Powolny, ociężały, zdaje się nie kwapić do działania, z przyrodzonego lenistwa, może z tępoty? Ale aż zakipi w umoralniającej tyradzie "dowiedz się pan, że niebo karze bezbożnika". Adam Ferency skąpi mu rysów poczciwości. Pobożność Sganarela podszyta jest frazesem, moralność wątpliwa.

Kłopoty zaczynają się w drugim akcie. Respekt reżysera wobec słowa i litery tekstu coraz częściej nie idzie z interpretacją. Zaloty Pietrka (Grzegorz Wons) do Karolki (dobra rola Anny Majcher) rozciągają się ponad miarę. Śmieszą chwilami, ale ich komizm jest "wymuszony", brak lekkości i swobody. A przecież mogło być tak, jak wtedy, gdy Don Juan uwodzi wieśniaczki w rytm zabawy. Ale robi to "na zimno", z wyrachowaniem gracza, bez rozdrażnienia zmysłów. Podobnie zachowa się podczas ostatniego spotkania z Elwirą (Jolanta Piętek). W interpretacji Krzysztofa Wakulińskiego podkreślone są te cechy, które zjednały postaci miano racjonalisty, a nie - witalnego, zdobywczego uwodziciela. Ten Don Juan wobec wszystkiego i wszystkich, nawet siebie, ma ironiczny dystans. Nie jest ani wielki, ani tragiczny.

"Wierzę, że dwa a dwa są cztery" - w tej dyspucie, jednej z najważniejszych dla filozofii sztuki, Wakuliński jest właściwie sam. Z winy reżysera. U Moliéra zderzaja się dwie wiary, obie mocne, choć jedna intuicyjna, nieuczona. Buchwald pozwala, by Sganarel był tutaj wyłącznie żartownisiem. W słynnej scenie z żebrakiem jest łatwiej, bo Franciszka gra Henryk Borowski i samo jego wejście na scenę elektryzuje widownię. Im dalej jednak, tym więcej miejsc "pustych", w których i reżyser, i wykonawcy ślizgają się po powierzchni tekstu, solennie go przy tym celebrując. Z tego powodu trudno, co napisano w innym miejscu, uznać te premierę za "prawdziwy koncert aktorski", choć na pewno są role i elementy ról warte zauważenia. Także - pan Niedziela Bronisława Pawlika. Wiadomo, że kwestia "duchów" jest jednym z najistotniejszych problemów inscenizacyjnych "Don Juana". Tutaj potraktowana została solennie i śmiertelnie serio. Straszą na sile wlezie. Hurkoty, dymy, somnambuliczny krok Komandora (Marcin Troński), poruszającego się na koturnach - wszystko na nic. Może więc już nie warto dzisiaj sięgać po "Don Juana"?

Warto, choćby dla tej jednej sceny, w której libertyn i ateista zmienia dla niepoznaki skórę, przemienia się w odnowionego moralnie nabożnisia.

Barbara Osterloff
Teatr nr 10, X.1991.

więcej zdjęć ->>>>