<<< menu     <<< wstecz


   DOKUMENTACJA
 

Rok 1987

Michał Bułhakow

Mistrz i Małgorzata

Przekład: Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski.
Adaptacja i reżyseria: Maciej Englert.
Scen. Ewa Starowieyska. Muz. Zygmunt Konieczny.
Premiera 12.III.1987 r.

Przedstawienie Macieja Englerta już ogłoszono wydarzeniem artystycznym. Ilu krytyków , tyle zapewne będzie opinii. Ale jedno pozostaje faktem: Warszawa dostała porcję refleksji na poziomie, o którym dawno nie słyszało się, od którego już się odwykło.

Rozmowy o tym "Mistrzu i Małgorzacie" we Współczesnym nie dotyczą fabuły, intrygi, nawet nie aktorstwa (los dobrego przedstawienia, przewrotny i paradoksalny), nie rozwiązań scenicznych, nie widowiskowości, słowem nie tego, czego mógłby oczekiwać reżyser . Te rozmowy to są rozmowy o s e n s i e tego, co zobaczono na scenie.

Teresa Krzemień
Odrodzenie, 16.V.1987 r.

Proporcjonalność konstrukcyjną "Mistrza i Małgorzaty", główny wyróżnik powieści, Maciej Englert odwzorował znakomicie; jego czterogodzinny gigant nie nuży ani przez chwilę, toczy się spójnie i wartko, zaś powściągliwość i szlachetną ascezę głównego dramatu rekompensują z powodzeniem widowiskowe sceny takie jak bal u szatana.

Jacek Sieradzki
Polityka, 18.IV.1987 r.

Spektakl, co rzadko się zdarza, tworzy całość spójną zarówno aktorsko, jak inscenizacyjnie. Kontrastowość dwóch światów nie sprawia - jakby można się było obawiać - iż przedstawienie rozpada się na osobne obszary, rządzone przez nieprzystające do siebie konwencje, przeciwnie: każda z tych konwencji uzasadnia istnienie drugiej. Czystości, konsekwencji ciągu opowieści nie zakłóca ani jeden zbędny pomysł reżyserski, ani jeden zbyt wymyślny ornament - barwność i teatralne bogactwo spektaklu przy całej swojej bujności, są rygorystycznie regulowane.[...) Niezwykły to spektakl.

Joanna Godlewska
Teatr nr 6, VI.1987 r.

Cała sala nabita, wiele osób siedzi na schodkach w przejściu, ponad setka widzów stoi pod ścianami. Opada kurtyna. Nie kończące się owacje, aplauz na stojąco, okrzyki bis i brawo.

Taki był wielki finał występów warszawskich artystów Teatru Współczesnego na scenie moskiewskiej Taganki, gdzie dwukrotnie wystawili "Mistrza i Małgorzatę".

Kurier Polski, 16.IX.1987 r.

więcej zdjęć ->>>>



 

Marek Koterski

Życie wewnętrzne

Reż. Marek Koterski. Scen. Marcin Stajewski.
Muz. Jerzy Satanowski
Prapremiera 14.V.1987

"Życie wewnętrzne" (...) to w istocie rzeczy nader smutna opowieść o szarej codzienności, zwykłych troskach i bezrefleksyjnym bytowaniu ćwierćinteligenta ze skrojonymi na jego miarę marzeniami i wybuchami emocji.(...)
Ujawniający się w opowieści dramatycznej swoisty humor - rodzi się niejako mimo woli, wbrew przeżyciom bohaterów. Autor starannie nanizawszy na linearny ciąg wydarzeń w porządku tygodniowym od poniedziałku do niedzieli poszczególne epizody - kompromituje skarlałą codzienność, rutynowe życie małżeńskie i maskowaną przy pomocy agresji społeczną apatię bohaterów sztuki.

Ma zatem "Życie wewnętrzne" swój adres społeczny, jest mniej drapieżną, ale równie wymowną wersją "Przyjaciół" Abe Kobo, dającą analizę atomizacji życia społecznego w osiedlowych klatkach-mieszkaniach. Osiągnięciem pisarskim Koterskiego jest "oda do zagubionych skarpetek" czyli dramatyczny monolog "Ja", napisany trzynastozgłoskowcem, obnażający atrofie moralną bohatera, który co prawda kończy dzień sakramentalnym "Jutro wszystko zaczynam od nowa", to przecież sam nie wierzy w jakąkolwiek odmianę swego losu.

Swój dramat przedstawił Marek Koterski w Teatrze Współczesnym w konwencji hiperrealistycznej. Marcin Stajewski (scenografia) zabudował scenę typowymi sprzętami domowego wyposażenia (kuchnia, sypialnia, jadalnia) ze szczególnym uwydatnieniem pospolitej brzydoty, np. w centrum sceny stoi neomieszczańska kanapa z wybujałą sprężyną. Wyobrażony plan mieszkania - bez ścianek działowych - łączy się z terenem tła: hallem blokowym z wysypiskiem śmieci i windą oraz ulokowanym po lewej stronie podwórkiem, gdzie stoi zaparkowany "maluch". Kto wie, czy nie ważniejszym elementem scenografii jest warstwa dźwięków, dochodzących do wnętrza, przypominająca o urokach życia w mrówkowcu. Tyłem do widowni, na przodzie sceny, stoi telewizor, jeden z głównych bohaterów dramatu, z którego czeluści co pewien czas "wypadają" w rzeczywistość sceniczną telewizyjni mieszkańcy wyobraźni.

W takiej scenerii toczy swój monolog "Ja", przerywany z rzadka zdawkowymi zdankami Żony oraz inkrustowany miniscenkami, w których nasz bohater zderza się z telewizyjnymi "podrzutkami" oraz (na ogół agresywnie) z sąsiadami. Główny ciężar widowiska spoczywa na barkach pary wykonawców: Krzysztofie Kowalewskim i Marcie Lipińskiej.

Kowalewski buduje postać zgnębionego ćwierćinteligenta przekonująco, potrafi ukazać krótkie, ale ważne chwile, gdy bohater usiłuje odnaleźć w sobie mniej fałszywy ton, komplikuje psychologicznie rolę, w której rutyna niechętnie przyjmowanej codzienności spotyka się z nieokreśloną tęsknotą za pełniejszym życiem, rzecz inna, że utożsamianym zwykle z prymitywnymi uciechami.

Marta Lipińska, mająca mniej tekstu do zagrania, ukazuje Żonę gapowatą, nawykłą do mechanicznych czynności, przemęczoną, ale także tęskniącą za czymś więcej niż egzystencja między kuchnią i pracą. Tragizm (a także komizm) sytuacji rodzi się nie tyle w starciu postaw czy dążeń bohaterów, ale wprowadzony zostanie drogą okrężną: jest w istocie rezultatem faktu, iż kobieta i mężczyzna w klatce mieszkania nie mają sobie nic do powiedzenia ani nic do zaofiarowania. Potrafią co najwyżej irytować się wzajemnie, ale też krótkotrwale, bo reagują na siebie jak jeszcze jeden program telewizyjny.(...)

Tomasz Miłkowski
Trybuna 28.VI.1987.


Utwór ["Życie wewnętrzne"] jest jak gdyby wyjęty z cyklu opowiastek "Coś z życia" - gorzki (choć jednocześnie bardzo śmieszny) kawał prawdy o wegetacji w blokach, brawurowo zagrany przez Martę Lipińską i Krzysztofa Kowalewskiego, w otoczeniu paru postaci epizodycznych. Nie jest to wielka literatura, nie ma takich ambicji, ale jest to obraz naszej codzienności, podpatrzony chwilami wręcz znakomicie (skrótowy przegląd programu naszej telewizji - to arcydzieło dowcipu!).

Do obejrzenia "Życia wewnętrznego" nie muszę nikogo zachęcać, bo na widowni zawsze pełno, choć może nie aż tak trudno o bilety, jak na "Mistrza i Małgorzatę" w inscenizacji Englerta, na które to przedstawienie już do końca sezonu dostać się jest wręcz niepodobieństwem.

Lucjan Kydryński
Przekrój 28.VI.1987.