<<< menu     <<< wstecz


   DOKUMENTACJA
 

Rok 1974

Edward Bond

Lir

Przekład: Gustaw Gottesman
Reż: Erwin Axer. Scen: Ewa Starowieyska
Ruch sceniczny: Leon Górecki
Premiera 2.III.1974

Sztuka miała prapremierę londyńską w 1971. Jest w stylu modnego przed kilku laty tzw. teatru okrucieństwa. Autor twierdzi, że po to pokazuje na scenie rzeczy okropne, by ludzi ostrzegać przed tym , co ich otacza i co się w ich duszach czai. Europejczycy dzisiaj trawią jakoś te wszystkie okropności, których nie skąpią środki masowego przekazu, a za nimi sztuka. Co tu dużo mówić: wszystkie te świństwa i zbrodnie, jakich nigdy nie brak, nie dadzą się teraz porównać, przynajmniej w Europie, do tego co niosła ze sobą II wojna.

Jaskrawe chwyty Bonda, niby to usprawiedliwione tradycją szekspirowską, do której przecież nawiązuje swoją wersją "Króla Lira", nie znajdują , niestety, przeciwwagi w szekspirowskiej równowadze między wzniosłością a otchłanią. Gdyby nie wspaniała gra aktorów, i to wszystkich, spośród których nie powstrzymam się od wymienienia jako wiodącej Mai Komorowskiej w roli Kordelii, Wiesława Michnikowskiego w roli lekarza więziennego i oczywiście Tadeusza Łomnickiego w roli głównej i tytułowe, może byłoby i nie warto iść na tę swoistą przeróbkę sceniczną. I, nie dajmy się zwariować, dzieło jest słabsze od szekspirowskiego.

Jerzy Zagórski
Kurier Polski, 20.III.1974.


Przez trzy bite godziny spektaklu krew chlapie na lewo i prawo, bohaterowie wiją się w mękach poniewierani, bici, kopani, miażdżeni. Gwałt goni gwałt, śmierć jest jedynym wybawieniem, a szaleństwo ucieczką. Wreszcie super-szlagier spektaklu: oglądamy wyłupywanie oczu. Jak żywe! Z wygodnych foteli Teatru Współczesnego oglądamy, jak okrwawione gałki oczne Lira spływają do pojemników lekarza-kata. Dobra robota: mondo cane !

Teatr Współczesny polskiej prapremierze bondowego "Lira" zapewnił znakomita obsadę: Łomnicki, Krasnowiecki, Borowski, Lipińska, Komorowska, Michnikowski i inni. Cóż stąd? Ci świetni aktorzy nie mogą zmienić odrażającej, nihilistycznej wymowy sztuki. Łomnicki w roli Lira stworzył niewątpliwie wielką kreację. Udźwignął swego bohatera tytanicznym wysiłkiem, budując konsekwentnie ze sceny na scenę tragiczny finał pod murem. O tym, że Łomnicki jest świetnym aktorem - wiemy, o tym - że podołał roli dowiedzieliśmy się.

O tym, że świat nie ma sensu wiedzieć nie chcemy. I niech nas o tym nie przekonują, bo i tak nie uwierzymy. Uwierzenie równałoby się śmierci.

Andrzej Hausbrandt
Express Wieczorny, 21.III.1974.



Fakt, że podczas przedstawienia "Lira" Edwarda Bonda, raz po raz ktoś opuszcza widownię nie czekając nawet na przerwę ( a i po przerwie, część tych, co zdołali dotąd tłumić swe niezadowolenie,demonstracyjnie wychodzi) uznać należy za zdarzenie niecodzienne. Tym bardziej, że rzecz dzieje się w warszawskim Teatrze Współczesnym - tej oazie "tradycji", umiaru, kultury. Czyżby więc swoista rewolucja? Bo przecież poziom spektaklu wydaje się gwarantowany. Reżyseria Erwina Axera, scenografia Ewy Starowieyskiej, Tadeusz Łomnicki w roli tytułowej, wreszcie nazwisko autora o światowej już sławie.[...]

PRZYCZYNY, dla których A x e r - d y r e k t o r zainteresował się "Lirem" wydają się przkonywające i jasne: pragnął pokazać dzieło głośne i modne - robił to już nieraz z doskonałymi rezultatami. I jakkolwiek by oceniać sztukę - tym razem także miał rację.

Ale nie są tak jasne i przekonywające przyczyny, dla których zainteresował się "Lirem" jako r e ż y s e r. Ten utwór wydaje się tak obcy choćby jego estetycznym gustom. Oglądając "Lira" we Współczesnym czuje się, że nikt nie miał tu do niego temperamentu i serca. Może trochę Stanisława Celińska, może Maja Komorowska, która gra jednak cały czas przeciw... Przeciw sobie, czy tej inscenizacji?

Bo Tadeusz Łomnicki jest z pewnością z innej sztuki. Jako artysta wybitny ma doskonałe momenty. Ale całość rozgrywa w fałszywym kierunku. Ni to z Szekspira, ni to z Bonda. Gra swoja wielką solówkę bez troski o konwencję utworu. Tworzy kreację rodem z wielkiej tragedii, chwilami z psychologicznego dramatu, a Bondowi nie idzie ani o tragedię, ani o psychologię. Axer z kolei reżyseruje literaturę, choć Bond tworzy teatr. Bardzo specjalny. Można go nie lubić; ale gdy się wystawia, trzeba ten fakt uwzględnić. "Lir" jest sztuka trudną. Nie jest przy tym arcydziełem. Ale wolno przypuszczać, że można zeń stworzyć przedstawienie fascynujące. Prawdopodobnie dopiero wówczas publiczność opuszczałaby teatr tłumnie. A może odwrotnie?

Marta Fik
Polityka 6.IV.1974.


Nie ujmując nic z grozy beznadziejności Axer nie chce straszyć widza. Wyraźnie bawi się tekstem Bonda i bawi widownię. Tortury, które demonstruje - wyłupywanie oczu, wyciąganie krwawych trzewi - ocierają się o grand-guignol, ale w sumie są już śmieszne. Bo przekroczyliśmy - zdaje się podpowiadać reżyser - granice grozy, pozostał już tylko śmiech. Wystarczy, że grozą jest nasycona postać Lira, którą kreuje Tadeusz Łomnicki, zachowując przepastną ilość podtekstów, domysłów, aluzji.

Andrzej Wróblewski
Argumenty, nr 17, 28.IV.1974.

Przedstawienie "Lira" zostało skwitowane [w prasie] skromnie. Trwa natomiast ogólnowarszawska dyskusja o "Balladynie" na japońskich motocyklach. Czyżby dlatego "Lir" mniej interesował, że machiny w nim pokazywane są swojskie i drewniane, domowego niejako wyrobu?

Zygmunt Greń
Życie Literackie nr 16, 21.IV.1974.

więcej zdjęć ->>>>



 

Tadeusz Różewicz

Grupa Laokoona

Przekład: Gustaw Gottesman
Reż. Zygmunt Hübner. Scen. Jan Banucha.
Premiera 26.VI.1974

"Grupa Laokoona" na pewno nie należy do najlepszych sztuk Różewicza. W dodatku w swej aktualnej warstwie satyrycznej w niejednym się postarzała, stała się niemal historyczną; trzynaście lat, które minęły od jej napisania, to przy dzisiejszym tempie cała epoka. A jednak przedstawienie w Teatrze Współczesnym, precyzyjnie poprowadzone przez Zygmunta Hübnera i wybornie zagrane przez aktorów jest bardzo zabawne. Śmiechu co nie miara i śmiech to bynajmniej nie pusty, w swym głównym ataku godzi w niebłahe problemy naszej współczesności.[...]

Reżyser, gdzie się dało, zaktualizował go, tu skreślił, tam zmienił, ówdzie uzupełnił. Poza tym pozostał wierny wskazówkom autora, nie bawił się w absurdalne udziwnienia, dał obrazki oparte na gruncie rzeczywistości i grane na serio, przez co ich komizm występował tym mocniej. Również scenografia Jana Banuchy trzymała się ram realizmu.

Nadzwyczajny w tej nieodparcie komicznej grze na serio był tercet aktorski: Henryk Borowski (Dziadek), Wiesław Michnikowski (Ojciec), Zofia Mrozowska (Matka). Dzielnie towarzyszył im Piotr Zaborowski jako 17-letni Syn. Nie jego wina, że jako przedstawiciel dzisiejszej młodzieży wypadł nieprawdziwie. W tym najbardziej sztuka Różewicza nabrała posmaku historycznego. Taka była młodzież w pokoleniu, które dziś dochodzi do czterdziestki i do stanowisk kierowniczych. Także wszystkie postacie epizodyczne udały się znakomicie, każda do zapamiętania: Przyjaciółka - Ilona Stawińska; Członkowie jury - Edmund Fidler, Ryszard Barycz, Józef Konieczny; Ordynator - Józef Fryźlewicz; Pan z pociągu - Kazimierz Kaczor; Celnik - Marian Friedmann.

August Grodzicki
Życie Warszawy 16.VII.1974.

...jest to niezaprzeczalny triumf reżysera, jeśli uznać, że najlepszą jest taka właśnie reżyseria, której nie widać, bo wyraża się przez grę zespołu.

Takim właśnie przedstawieniem, w którym reżyser, Zygmunt Hübner, tak dyskretnie pokierował zespołem, pozostając w pozornym cieniu, jest "Grupa Laokoona" Różewicza w Teatrze Współczesnym. Ale skoro jest to przedstawienie znakomicie harmonijne, to kogoż jak nie reżysera pochwalić za niewidzialną dla nas batutę?

A blasku w tym spektaklu niemało. Zofia Mrozowska w roli Matki gra na wysokim diapazonie transformacje psychologiczne, które jej dyktuje tekst. Przeistoczenie tak zwanej kury domowej w zwariowaną malarkę wychodzi w jej wykonaniu bardzo przekonywająco. Ilona Stawińska w roli Przyjaciółki przedstawia doskonale paniusię z towarzystwa, mielącą ozorkiem przerażające banały. Wiesław Michnikowski jako Ojciec-humanista tworzy jeszcze jedną ze swoich niezrównanych kreacji w zakresie sobie tylko właściwego komizmu, skoligowanego z chaplinowskim, a także buster-keatonowskim. Józef Fryźlewicz sugestywnie i przebojowo gra obie role mu powierzone: Celnika II, niemal milczącego i Ordynatora, mającego najwięcej do powiedzenia na konkursie rzeźb.

Jerzy Zagórski
Kurier Polski 16.VII.1974.

więcej zdjęć ->>>>