<<< menu     <<< wstecz


   DOKUMENTACJA
 

Rok 1966

Peter Weiss

Dochodzenie

Przekład: Andrzej Wirth.
Reż. Erwin Axer. Scen. Ewa Starowieyska.
Premiera: 6.VI.1966 r.

Erwin Axer potraktował "Dochodzenie" ascetycznie, dążąc do maksymalnej prostoty i wstrzemięźliwości. A jednak stworzył przedstawienie teatralne, które wywiera wstrząsające wrażenie. (...) Wydobył z tekstu wszystko, co w nim tkwi i rezygnując ze wszystkiego, co słowem nie jest, oparł cały wstrząsający dramatyzm wieczoru na tym, co mówią i jak mówią aktorzy. A siła intelektualna i emocjonalna przedstawienia, jego oddziaływanie utrzymywały widownię w stanie ciągłego napięcia.

Inna sprawa, że reżyser operował znakomitymi instrumentami. Trudno sobie wyobrazić w Polsce nagromadzenie większej ilości wybitnych aktorów w jednym przedstawieniu. Występują więc prawie wszyscy czołowi aktorzy Teatru Współczesnego: Tadeusz Łomnicki, Zofia Mrozowska, Henryk Borowski, Tadeusz Fijewski, Halina Kossobudzka, Kazimierz Rudzki, Tadeusz Surowa, Józef Kondrat, Zbigniew Zapasiewicz, Józef Konieczny, Janusz Bylczyński, Józef Nalberczak, Marian Friedmann, Stefan Rydel, Edmund Fidler, a obok nich doangażowani specjalnie do tego przedstawienia aktorzy tej miary co Janusz Warnecki, Henryk Bąk, Feliks Chmurkowski, Józef Maliszewski, Alfred Łodziński, Zdzisław Salaburski, Saturnin Żurawski.

Roman Szydłowski
Trybuna Ludu, 9.VII.1966 r.

Przedstawienie jest tak wstrząsające, że niektórzy widzowie nie wytrzymują napięcia i wychodzą. Przede wszystkim starsi. Młodsi siedzą, jak urzeczeni, dowiadując się prawdy o świecie, który - na szczęście - ledwo musnął ich w dzieciństwie, zabierając im ojców, matki, rodziny. Słuchają tego jak groźnego ostrzeżenia.

Andrzej Wróblewski
Panorama Północy, 28.VIII.1966 r.

więcej zdjęć ->>>>



 

Murray Schisgal

Się kochamy

Przekład: Adam Tam.
Reż. Jerzy Kreczmar. Scen. Jan Kosiński.
Premiera na scenie przy ul. Czackiego 18.VI.1966 r.

Wykonawcy idealnie dobrani: Wiesław Michnikowski, który w sylwetce Harrego daje całe studium psychologiczne (oczywiście, w wybornej karykaturze), poparte mistrzowsko uskutecznionymi "działaniami fizycznymi": katalepsją, paraliżem, nieprzytomnym bełkotem itp.; i Mieczysław Czechowicz (Milt), który swym spontanicznym, tryskającym po prostu wszystkimi porami z jego niezbyt filigranowego ciałka komizmem godzi z udrękami żywota najbardziej sfrustrowanych i zdesperowanych widzów.

l.j.
Teatr nr 16, 15-31.VIII.1966 r.

więcej zdjęć ->>>>



 

John Osborne

Nie do obrony

Przekład: Kazimierz Piotrowski
Reżyseria: Lindsay Anderson
Scenografia: Jocelyn Herbert
Premiera 19.XII.1966


Angielski reżyser Lindsay Anderson, który opracował utwór Osborne`a dla polskich widzów, skoncentrował cały wysiłek na poprowadzeniu akcji sztuki w taki sposób, by uwaga widzów skupiła się wokół postaci Billa Maitlanda. Zagrał ją znakomicie Tadeusz Łomnicki, wielki aktor, za każdym razem fascynujący. Szczególnie w pierwszym akcie (który jest lepszy od drugiego) olśniewał publiczność błyskotliwymi zagraniami, podawał bezbłędnie dowcipy Osborne`a i przeprowadził ostro i bardzo ciekawie psychologiczną wiwisekcję nieszczęsnego adwokata, uplątanego w sieci różnych kobiet.

Po pierwszym akcie wiemy już doskonale, że sytuacja jest bez wyjścia, że Bill Maitland nie może się z nie wydostać. Oczekujemy w drugim akcie czegoś nowego, jakiegoś pomysłu autora, który by nas zaskoczył. Niestety, drugi akt powtarza w jeszcze większy nasileniu sprawy z aktu pierwszego zagęszczając jeszcze bardziej ich odór moralny.. Pojawiają się sprawy rozwodowe innych małżeństw, by podkreślić, że nie tylko Bill Maitland przegrał swoje małżeństwo, że jest to jakby zjawisko powszechne. Pojawia się sprawa homoseksualizmu, sygnalizując zjawisko dość częste w Anglii. Wszystko staje się odrażające, tak jakby nie było już normalnych i normalnie czujących ludzi na świecie.

Mnogość "czarnych" sztuk, prezentowanych przez nasze teatry zaczyna wykrzywiać obraz świata, ukazywanego widzom. Coraz bardziej stęsknieni jesteśmy za dramatem, który pozwoliłby nam uwierzyć, że istnieją wartości, o które warto kruszyć kopie, że nie każdy skazany jest na taki upadek, jak bohater powieści Camusa, czy bohaterowie sztuk Becketta, Pintera, Ionesco, jak bohater sztuki "Nie do obrony" Osborne`a i wielu innych dramatów tego nurtu.

Roman Szydłowski
Trybuna Ludu 21.XII.1966.

Anderson znalazł w Teatrze Współczesnym aktorów wybitnie utalentowanych, których zawsze ceniliśmy za to, że potrafią znaleźć kontakt między sztuką a życiem. W "Nie do obrony" dali jednak dodatkowe, bardzo silne dowody.

A więc w pierwszy rzędzie, Tadeusz Łomnicki jako Bill Maitland; następnie Mieczysław Pawlikowski i Mieczysław Gajda jako jego współpracownicy; Barbara Sołtysik i Zofia Saretok jako przedstawicielki młodszych pokoleń, dość surowo przez Osborne`a osądzonych; Renata Kossobudzka niezwykle przejmująca i prawdziwa w wielu rolach klientek adwokata Maitlanda; i wreszcie Zofia Mrozowska, smutna, szlachetna i wewnętrznie spokojna w małym dramatycznym epizodzie Lizy, stałej kochanki nieszczęsnego mecenasa.

Dotykalnie prawdziwe dekoracje zaprojektowała Jocelyn Herbert, rodaczka autora i reżysera sztuki. Wydaje się, że udział tych dwojga angielskich artystów w realizacji sztuki Osborne`a wniósł w nasze życie teatralne zdrowy powiew dobrego współczesnego realizmu.

Andrzej Jarecki
Sztandar Młodych 27.XII.1966.



Czysta uczciwa robota aktorska, od której - trochę już odwykliśmy. I wielka rola Tadeusza Łomnickiego, wirtuozowski popis techniki, inwencji, inteligencji aktorskiej. Pomyślane i zrealizowane jest to znakomicie, gest, intonacja, ruch, zawieszenie głosu, drobne, precyzyjnie odmierzone etiudy psychologiczne, które składają się na bogaty portret współczesnego "każdego". A przy tym leciutka kpina z postaci, cienko rysowane śmiesznostki, ledwie widoczne gagi, które podnoszą o trzy klasy rangę roli i - całej sztuki, będącej w istocie wielkim trzygodzinnym teatrem jednego aktora.

Łomnicki i Anderson zrobili dużo, zrobili wszystko, żeby ukryć płycizny i miałkość sztuki Osborne`a. Otumanili widza, nie pozwolili mu odetchnąć, i prawie, prawie wygrali. Dopiero od połowy zaczynamy wiercić się na krześle, słuchać ze zdziwieniem, potem z powątpiewaniem, wreszcie - z rozdrażnieniem tej banalnej, nic nas w efekcie nie obchodzącej historii adwokata londyńskiego Billa Maitlanda, który ma trudne, obfitujące w kłopoty z kobietami życie.

Jerzy Koenig
Współczesność nr 4, 28.II.1967.