|
Rok 1963
Antoni Czechow
Trzy siostry
Przekład: Bronisław Dąbrowski
Reż. Erwin Axer. Scen. Ewa Starowieyska Premiera 22.II.1963 r.
|
Za wiele u nas w ostatnich paru latach się eksperymentowało z Czechowem, tak jak przedtem wtłaczało go się w mchatowski schemat. Ale do Teatru Współczesnego można chodzić "w ciemno", wiadomo, że każda niemal premiera jest wydarzeniem, a więc i na premierę "Trzech sióstr" Czechowa szło się bez obawy.
Stefan Polanica
Słowo Powszechne, 26.II.1963 r.
...premiera "Trzech sióstr" w Teatrze Współczesnym pokazała przedstawienie niezwykłe, o którym długo się będzie pisać, wiele lat wspominać, które wkroczyło na honorowe karty dziejów polskiego teatru. Dwie są przyczyny tego sukcesu (...): inscenizacyjny kształt przedstawienia i jego wyraz aktorski.
Nie lubię reżyserów mądrzejszych od pisarza, którego sztukę zamierzają wystawić. Reżyser powinien mieć bardzo śmiałą, teatralną, scenoplastyczną wyobraźnię, ale mało to fortunny przypadek, gdy reżyser bezceremonialnie "poprawia" autora, fałszuje jego myśl i koncepcję, nagina jego wizję do swoich kaprysów i grymasów, z romantyka Büchnera robi futurystę Witkacego, z realisty Suchowo-Kobylina rozwodnionego Kafkę. Reżyser Erwin Axer zaufał pisarzowi. Poszedł wiernie za jego tekstem ("Trzy siostry" grane są niemal bez skrótów) i uwypuklił najważniejsze idee utworu, nie usiłując poprawiać światopoglądu Czechowa. To rezultat skromny, który się sam przez się rozumie i nie wart pochwały? Akurat! To właśnie najtrudniejsze w teatrze...
Jan Alfred Szczepański, "Trzy siostry" w blasku
Przyjaźń, 17.III.1963r.
Debiut w roli tytułowej! Ryzyko opłaciło się: Irina Marty Lipińskiej jest jednym najciekawszych debiutów lat powojennych.
Młoda aktorka zagrała z naiwnością artystyczną, niespotykaną już dzisiaj, a jednak konieczną w tej roli. Tak jak chce Czechów, była prześwietlona "wewnętrznym światłem" i gaśniecie tego światła potrafiła przedstawić jako dramat. (...)
Lipińska gra z najlepszymi aktorami. W roli Maszy Zofia Mrozowska dała niezwykle subtelne studium egzaltacji. Aktorka ta wciąż jest w rozwoju. To jej następna po Ifigenii wielka kreacja.(...)
Halina Mikołajska zagrała w jednolitej, gorzkiej tonacji postać Olgi; oschłość wychowawczyni cudzych dzieci nie stłumiła w niej ciepła "lepszego", nieprzystosowanego człowieka.
Do uwyraźnienia axerowskiej dążności do "odmuzealnienia" Czechowa przyczyniły się zwłaszcza dwie role: Solony Łomnickiego i Czebutykin Opalińskiego...
Andrzej Wirth, "Trzy siostry"
Nowa Kultura, 10.III.1963 r.
▲
więcej zdjęć ->>>>
Eugéne Ionesco
Król umiera , czyli ceremonie
Przekład: Adam Tarn
Reż. Jerzy Kreczmar. Scen. Jan Kosiński.
Muzyka: Zbigniew Turski
Premiera 5.VI.1963
|
Sztuka Ionesco jest wyrazem laickiego ale i pesymistycznego spojrzenia na człowieka. Gdy człowiek umiera - umiera cały jego świat. Ale czy człowiek umiera tylko tak jak Berenger, bez jakiejkolwiek idei, bez zrozumienia, że żył z sensem, że myśl jego przetrwa? Zawsze byłem zdania, że dzieło teatralne Ionesco, jeśli jest groteską - a jest groteską, zniekształcającą kontury i profil świata - jest groteską tragiczną.
Słynne "Krzesła" Ionesco - to złe przedstawienie, choćby sto razy miało paryski stempel i może nawet oportunistyczne przyzwolenie autora. Akcenty zjadliwego humoru brzmią i w "Ceremoniach". Ale pobudzają tylko do sardonicznego grymasu, ani na moment nie pozbawionego goryczy. To ciężka, męcząca, choć z talentem napisana sztuka. Jej związki z nihilizmem Becketta są dostrzegalne z najskromniejszego miejsca, ale Ionesco jest lepszym majstrem teatralnego rzemiosła niż były sekretarz zmarłego mistrza Joycea, i sztuka jego dociera do szerszych kręgów. Do Warszawy trafiła prędzej niż do innych miast poza Paryżem.
Po "Temacie z wariacjami" - ta nowa końska dawka filozofii pesymizmu natrafia na publiczność oporną, ale przejętą tym, co jej na scenie pokazują w sposób świetny - do którego nas zresztą przyzwyczajono w Teatrze Współczesnym. Jerzy Kreczmar żadnego nam nie szczędził szczegółu umierania delikwenta i mordowania jego związków ze światem, choć pewne skróty i stonowania retoryki wyszłyby chyba widowni na korzyść.
Posępne dekoracje Jana Kosińskiego, towarzyszą z godnością umieraniu, zanikaniu człowieka. Muzyka Zbigniewa Turskiego towarzyszy zastrzykami forte umieraniu skazanego na śmierć organizmu, zdrowych płuc, serca jak dzwon.
Umierającego Berangera gra Tadeusz Fijewski i talent dramatyczny tego aktora, często ograniczony do ról groteskowych o podłożu farsowym, połyskuje w cieniu sztuki pełnym blaskiem. Berenger Fijewskiego umiera chyba tak jak wyobrażał sobie autor.
Jaszcz
Trybuna Ludu 15.VI.1963.
Przedstawienie w Teatrze Współczesnym było staranne i nużące. Kreczmar miał słuszną koncepcję reżyserską. Nastawił aktorów na tonację znudzoną i obojętną, na grę nie "na serio". Tonację te podchwyciła świetnie zwłaszcza Gordon-Górecka (Małgorzata); Rudzki (Lekarz) rozwinął ją w kierunku niemal kabaretowej płaskości. Koncepcja reżyserska wymagała ostrego przeciwstawienia protagonisty Berangera, który powinien grac na serio, i wszystkich pozostałych partnerów dramatu.
Tutaj dał o sobie znać błąd w obsadzie roli tytułowej. Fijewski jest znakomitym aktorem komicznym; nie ma jednak dość siły, aby unieść wielką rolę dramatyczną. To, co jest siłą tego aktora w rolach o innym charakterze, tu demaskuje się jako słabość. Fijewskiemu brakło "wnętrza", nadrabiał więc minami; mistrz humoru sytuacyjnego, precyzyjnego detalu komicznego, w tej roli czuł się nieswojo, niepewnie i nie potrafił ukryć tego na scenie. Zaczął błyskotliwie, ale szybko zabrakło mu oddechu i trzygodzinna agonia Berangera przekształciła się w równie przewlekłe umieranie na scenie komika Fijewskiego. Był w tym niejaki perwersyjny sukces; publiczność wczuwając się w zmagania ulubionego aktora, uczestniczyła chwilami na serio w ceremoniach Ionesco.
Andrzej Wirth
Kultura 21.VII.1963.
▲
Aleksander Fredro
Dożywocie
Przekład: Bronisław Dąbrowski
Reż. Jerzy Kreczmar. Scen. Ewa Starowieyska. Premiera 24.X.1963 r.
|
Śmiać się z Łatki można, i śmiejemy się chętnie, i chcielibyśmy śmiać się jeszcze głośniej i częściej - ale cóż, skoro przez to Łatka nie przestaje być groźny. Śmiejemy się, a mimo to wcale nie czujemy się bezpieczni. Niezapomniana kreacja Tadeusza Łomnickiego w tej niezwykłej, wyrafinowanej roli góruje nad całym przedstawieniem fredrowskiego "Dożywocia" w warszawskim Teatrze Współczesnym. I jakkolwiek by wszyscy inni znakomici aktorzy nie starali się zademonstrować lekkości i wdzięku, co czynią doskonale - jakkolwiek by nas nie bawili, tak jak zapewne bawił się swoimi typami Fredro - to jednak groza nie ustąpi.
Tu zbliżamy się do tajemnicy nieśmiertelności takich pisarzy, jak Fredro. Bo przecie dawno wymarły typy z "Dożywocia" i odeszła publiczność, wśród której grasowali Łatka i Twardosz. Spadki, dożywocia, intercyzy i posagi także poważnie utraciły na znaczeniu w rezultacie wyrównywania się poziomu majątkowego społeczeństwa. Od dawna już żaden dramaturg nie może usidłać swojego bohatera między posagiem a spadkiem. A mimo to Fredro co i raz rozkwita na naszej współczesnej scenie przy aplauzie widzów, którzy na pewno nie potrafią w większości wyjaśnić prawnej podstawy machinacji Łatki z dożywociem Birbanckiego. Cóż to szkodzi, gdy znajdują w charakterach fredrowskich takie cechy, które korespondują z naszym doświadczeniem życiowym? To samo tyczy się sytuacji i postaw. Łatka jako aferzysta spadkowy jest dla nas tylko zabawny. Groźny jest ten Łatka, który niszcząc i nienawidząc Leona, zmuszony jest najczulej dbać o jego życie i zdrowie po to, by go niszczyć dalej.
Wspaniała to sztuka, "Dożywocie" Fredry. Gęsta od dowcipu, przenikliwa, napisana cudownym językiem, który w ustach znakomitych aktorów nabiera wszystkich bogatych znaczeń, jakich nawet nie podejrzewamy w lekturze. Fredro objawia się mów jako prawodawca narodowego poczucia humoru. Może nie on to wymyślił, ale on zrobił z tego sztukę. Ma u nas wieczyste dożywocie - póki my żyjemy, i on żyć będzie.
Kreację Łomnickiego opisać niełatwo. Ten świetny aktor osiąga od jakiegoś czasu charakterystyczność, która przekracza nie tylko jego dyspozycje fizyczne,
ale w ogóle wszelkie przypuszczenia o jego możliwościach. W "Dożywociu" ten młody człowiek gra starca. Zmienia głos, sylwetkę, ruchy, twarz. Rolę buduje jak maszynę, która działa bezbłędnie i precyzyjnie, nie pomijając żadnego słowa, gestu ni ruchu, by nie zaprząc ich do działania. Jest w tym aktorstwie coś niesamowitego - nie tylko dlatego, że jest tak doskonale skonstruowane. Jest ono takie chłodne, racjonalne. Wobec Łatki Łomnicki nie zdobył się ani na jeden gest litości - nie pozwolił nam ani razu zaśmiać się z niego przyjaźnie. Myślę, ze miał rację. Andrzej Łapicki znakomicie przedstawił sympatyczną sylwetkę Birbanckiego, posługując się swoją niezastąpioną swobodą, lekkością, i wdziękiem. Niezapomnianą sylwetkę małomównego Twardosza pokazał Tadeusz Fijewski. Cwanym i wesołym Filipkiem był Mieczysław Czechowicz, a zabawnym Rafałem Legeną - Wiesław Michnikowski. Marta Lipińska wyglądała jak z obrazka i zagrała bardzo zabawnie jak mówiący obrazek. To znakomite, wesołe, lekkie, swobodnie zwrócone do widowni przedstawienie reżyserował Jerzy Kreczmar. W świetnej scenografii Ewy Starowieyskiej udały się zwłaszcza kostiumy.
Andrzej Jarecki
Sztandar Młodych 26-27.X.1963 r.
Teatr Współczesny w Warszawie zdziwił zapowiedzią "Dożywocia" Fredry, autora granego, ogranego, ale w każdym razie nie przegranego. Wystawiając "Dożywocie" w reżyserii Jerzego Kreczmara, kierownictwo teatru raz jeszcze zaznaczyło swój spokój wobec mód i sporów, wierność wobec autora i świadomość, że tekst żywy w żywym teatrze nie może przypominać eksponatu muzealnego.
Józef Szczawiński
Kierunki, 17.XI.1963 r.
W teatrze "pewność i zaufanie", czyli w Teatrze Współczesnym u Axera wystawia się "Dożywocie" z rewelacyjnym Łatką - Tadeuszem Łomnickim. Prasa namawia do sfilmowania tego przedstawienia - a to po to, aby utrwalić dla przyszłych pokoleń odradzającą się w nim tradycję grania fredrowskich komedii.
Dziennik Bałtycki, 25.XI.1963 r.
Drapieżne jest to fredrowskie "Dożywocie" i tak je też pokazał Jerzy Kreczmar (...). Duże i małe hieny, węszące wszędy padliny jak najobfitszej. Nie pierwsza to mocna i dobra robota Kreczmara, ale takiego Fredry nam dotąd - i on i inni - nie pokazał.
Stefan Polanica
Słowo Powszechne, 26. X.1963 r.
...Łatka powtarzający po raz dziesiąty: "a bodaj mi nóżka spuchła" jest niestrawny. Łomnicki powtarzający to zdanie po raz dziesiąty wciąż na nowo budzi zdumienie. Uczucia, które w nas Łomnicki budzi, nigdy nie są jednolite, do końca nie wiemy, kogo mamy przed sobą. Po scenie uwija się dziwadło, nie ktoś lecz coś. Ubożuchne słowa nie mogą pomieścić tego, co się w tym stworzeniu dzieje. Nie, to nie Łatka nas oszałamia, to oszałamia nas bukiet aktorski...
Adolf Rudnicki, Niebieskie kartki,
Świat, 1.III.1964 r.
▲
więcej zdjęć ->>>>
|
|