Tango
Świetne „Tango” na otwarcie nowej sceny, Jacek Wakar, Życie Warszawy, 16.06.1997

Premiera „Tanga” Sławomira Mrożka w reżyserii Madeja Englerta udowadnia, że rację miał dramaturg, gdy żądał wierności wobec swoich dzieł. Zastosowanie się do jego wskazówek przyniosło znakomity efekt.

W warszawskim Teatrze Współ­czesnym „Tango” Sławomira Mrożka znaczy więcej niż jakikol­wiek inny dramat. 32 lata temu od­była się tu premiera spektaklu Er­wina Axera, który nie tylko stał się niedościgłym wzorem w inscenizowaniu sztuk autora „Portretu”, ale również określił sposób patrze­nia na współczesną dramaturgię. „Tango” Axera przeszło do legen­dy, jest jednym z mitów sceny przy Mokotowskiej. Przez długie lata re­alizowano inne utwory Mrożka, ten obchodzono z daleka. Trzeba bowiem prawdziwej odwagi, by mierzyć się z obecnym w pamięci widzów arcydziełem.

Teraz nadszedł odpowiedni moment. „Współczesny” po dłu­gich staraniach otworzył właśnie nową, kameralną scenę. Na tę oka­zję „Tango”, wyreżyserowane przez następcę i ucznia Axera, Ma­cieja Englerta, okazało się wyma­rzoną pozycją. Teatr Współczesny zaproponował obsadę nie ustępującą tej legendarnej
z poprzedniej inscenizacji. To niezaprzeczalny walor tego wieczoru. W Baraku „Współczesnego” teraźniejszość przygląda się historii. Ówczesny Artur (Wiesław Michnikowski) dziś znakomicie gra Wuja Eugeniusza. Na widowni zasiadają Sławomir Mrożek i Erwin Axer. Po­winni być bardzo zadowoleni.

Maleńka scena Baraku idealnie nadaje się do tego typu przedsta­wień. Aktorzy grają w bardzo bli­skim kontakcie z publicznością. Mamy wrażenie, że przez dziurkę od klucza podglądamy bohaterów spektaklu. Wymaga to reżyserskiej, aktorskiej i scenograficznej precy­zji. Tu nie da się niczym oszukać widza, gdyż ten przez cały czas pa­trzy artystom na ręce.

Klucz do sukcesu tkwi w wier­ności dramatowi Mrożka. Wystar­czy dokładnie przeczytać „Tango”, by zrozumieć, że nie tylko nie stra­ciło nic ze swej aktualności, ale jeszcze zyskało na sile. Dlatego na scenie wszystko wygląda tak, jak chciał tego autor. Scenograf Marcin Stajewski umiejętnie „zabałaganił” ją przeróżnymi gratami, ukazując, że rzekome zachłyśnięcie młodo­ścią odbiera postaciom życiową przestrzeń. Tym większy kontrast obserwujemy po wprowadzeniu przez Artura nowego porządku. Rodzina, „pozapinana na wszystkie guziki” przypomina muzealne eksponaty, zupełnie z innego świa­ta. Problem polega na tym, że ani pierwszy, ani drugi porządek nie jest tym właściwym. Z przeraże­niem słuchamy zdesperowanego Artura (Piotr Adamczyk), za wszelką cenę pragnącego odnaleźć jakąkolwiek ideę. Reżyser Maciej Englert
i my bogatsi jesteśmy w la­ta doświadczeń. Wiemy, że pozy­tywne rozwiązanie jest niemożli­we, a wszyscy dawno stracili złu­dzenia. W ten sposób szalenie śmieszne do tej pory „Tango” En­glerta staje się rzeczą o bankructwie myśli i ideałów wszystkich, którzy dziś chcieliby choć trochę zmienić świat.

Świetnie podkreśla to Adam­czyk. Jego Artur na początku świę­cie wierzy w powodzenie swej mi­sji. Z czasem staje się cieniem czło­wieka. Z widocznym trudem dźwi­ga ciężar swej klęski, a śmierć z rę­ki Edka (Krzysztof Kowalewski) przyjmuje niemal jak wybawienie.

Z nieufnością podchodzę do spektakli o tzw. gwiazdorskich ob­sadach; szczególnie tych warszaw­skich. Aktorzy myślą zwykle tylko o sobie, nie biorąc pod uwagę ca­łości przedsięwzięcia. Tu jest zu­pełnie inaczej. Wszyscy imponują mistrzostwem środków, absolut­nym wyczuciem dowcipu. Danuta Szaflarska, ubrana w skórzaną czapkę z daszkiem, doskonale od­daje zdziecinnienie babci Eugenii. W scenie śmierci pojawia się jed­nak odmieniona. Ma w sobie praw­dziwą godność. Zbigniew Zapasiewicz, w rozchełstanej, purpurowej piżamie
i z kucykiem siwych wło­sów, bezlitośnie ośmiesza Stomila. Wiesław Michnikowski jako Euge­niusz łączy służbistość z wymu­szonym przystosowaniem do no­wych warunków. Natomiast Krzysztof Kowalewski tworzy w roli Edka prawdziwą kreację. Jednym gestem buduje komizm sy­tuacji. Początkowo niezgułowaty, z czasem staje się groźny. Wyczu­wa, że nadchodzi jego czas. W fi­nale Kowalewski nie jest już śmieszny. Mordercza logika postę­powania Edka staje się doprawdy przerażająca.

Jak wspaniałe może być teatral­ne współgranie widać w końcowej scenie. Kowalewski i Michnikowski, jak niegdyś Mieczysław Cze­chowicz i Tadeusz Fijewski, tańczą słynne tango „La Cumparsita”. Ten moment chciałoby się zatrzymać w pamięci jak najdłużej.

Deklaracja dostępności