Napis
Dwa "Napisy" w dwóch teatrach., Jacek Wakar, Dziennik, 23.08.2006

Teatr Współczesny w Warszawie i jego imiennik ze Szczecina grają "Napis" Geralda Sibleyrasa. Oba spektakle są znakomite i tak do siebie niepodobne, iż trudno uwierzyć, że to ta sama sztuka. W windzie jednej z szacownych kamienic ktoś wyrył na ścianie "Lebrun to ch...". Lebrun, nowy lokator domu, zamiast zamazać nieszczęsny napis, rozpoczął małe śledztwo, by się dowiedzieć, który z mieszkańców to zrobił. Celu nie osiągnął, za to odkrył prawdziwe oblicza z pozoru idealnych obywateli nowej zjednoczonej Europy. "Napis" francuskiego pisarza Geralda Sibleyrasa można oglądać w Warszawie i Szczecinie. Oba spektakle są świetne na początek sezonu, bo skutecznie zaostrzają apetyt na teatr. A sztuka Sibleyrasa zaczyna dopiero pochód przez polskie sceny. Na październik zaplanowano jej kolejną premierę, tym razem w Teatrze Powszechnym w Łodzi. Oglądanie spektakli Macieja Englerta i Anny Augustynowicz jest jak zabawa pod hasłem "Odkryj różnice między dwoma przedstawieniami", wzorowanej na grze w znajdowanie szczegółów różniących rysunki. Problem w tym, że chyba tylko tekst łączy inscenizacje Macieja Englerta i Anny Augustynowicz. Innych podobieństw miedzy nimi nie dostrzegam. Nie znaczy to jednak, że przedstawienia nie uderzają równie mocno. Englert zachowuje reguły realizmu, budując na scenie typowy mieszczański salon. Bohaterowie rozsiadają się na wygodnych fotelach, popijają whisky. Z pozoru więc mamy teatr tradycyjny, oparty na kulturalnej konwersacji. W istocie jest inaczej, bo u Sibleyrasa słowa to broń. Służą do tego, by ranić, a nawet zabić przeciwnika. A w "Napisie", pełnym z pozoru idealnych francuskich mieszczan, pękają reguły i wszyscy stają przeciw sobie. Efekt? Przyjemne rozmówki stają się nie do zniesienia, a śmiech zamiera na ustach. Wystarczy spojrzeć na zaszczutego Lebruna (najlepsza od lat rola Leona Charewicza) i jego wahającą się, po której stronie stanąć, żonę (Monika Krzywkowska). Są jeszcze Marta Lipińska, Agnieszka Pilaszewska, Krzysztof Kowalewski i Janusz Michałowski jako uśmiechnięci oprawcy. Rola w rolę wręcz idealnie obsadzeni, po prostu doskonali. Augustynowicz czyta "Napis" niczym ekspresjonistyczny kabaret. Nic ma salonu, a tylko podest i pusta rama okien na. Nie ma whisky, foteli. Aktorzy w jednolitych czarnych kostiumach, z podkreślonymi szminką ustami. Nie ludzie, lecz marionetki. Politycznie poprawne sentencje z dramatu francuskiego autora brzmią jak dadaistyczny bełkot. Z pozoru idealny świat strasznych mieszczan początku XXI wieku stanął na głowie, ale oni tego nie zauważyli. Spiętrzenie absurdu sięgnie szczytu, gdy w pewnej chwili zaczną się poruszać na rolkach. Czy rolce raczej, bo każdy dostał tylko po jednaj... Oba spektakle mają oskarżycielską moc. Teatr weryfikuje jakość pisanej dla niego literatury. Dzięki Englertowi i Augustynowicz "Napis" trzeba uznać za najważniejszą sztukę, jaka ostatnio trafiła do Polski. I niech nie zwiedzie nikogo jej lekkość, to tylko kwestia warsztatu Sibleyrasa. W słownych kalamburach, ciętych replikach i przypominającym grę w ping-ponga dialogu zawarł on bezkompromisowy obraz współczesności. Jak u Mrożka w "Tangu", w "Napisie" mamy postęp, komputery, internet, nowoczesne wychowanie dzieci, kult młodości. "Przodem do przodu i tyłem też do przodu" - jakby powiedział Edek 40 lat temu. A pod powierzchnią kryje się hipokryzja i zaściankowość. Nienawiść i chęć odwetu. Sibleyras pisał o Francji i nie zostawił na rodakach suchej nitki. Ostrze jego krytyki sięga jednak dalej. W całą zadowoloną z siebie, chełpiącą się nowoczesnością Europę. We Francji, czyli wszędzie - można powiedzieć. W Polsce też. "Napis" w reż. Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie i "Napis" w reż. Anny Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie.

Deklaracja dostępności