Gran operita
Traviata z Pudelka, Joanna Derkaczew, Gazeta Wyborcza, 09.05.2001

Paski informacyjne z telewizji, portal Pudelek i reportaże - to nowe źródła inspiracji dla twórców opery. Na scenie nie wystarczą już same ekstremalne emocje. Poszukiwane są tematy nie tylko kontrowersyjne, lecz także powszechnie znane. "Seks, obelżywy język i nadużywanie narkotyków to elementy opery" - można przeczytać na stronie londyńskiego Opera House. Wszystko się zgadza. Bez tych podstawowych składników trudno wyobrazić sobie "Madame Butterfly", "Traviatę", "Żywot rozpustnika" czy nawet swojski, poczciwy "Straszny dwór" (w którym najsłynniejsza aria ze słynnym "zażyj tabaki" to w końcu namowa do odurzania się). Ten konkretny opis dotyczy jednak nie tyle opery "w ogóle", ile najnowszej produkcji Royal Opera House, "Anna Nicole. The Party Always Ends". Spektakl, który miał premierę w lutym, to historia tragicznie zmarłej gwiazdy "Playboya", bohaterki licznych skandali, afer i głośnych procesów sądowych. Toczyła m.in. długoletnią, relacjonowaną przez media batalię o spadek po swoim 90-letnim mężu (poślubiła go jako 26-latka, małżeństwo trwało 14 miesięcy), miliarderze Howardzie Marshallu. Nazwisko Smith trafiło na pierwsze strony tabloidów także w 2006 roku. 20-letni syn słynnej playmate zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach przy jej szpitalnym łóżku na porodówce (urodziła właśnie córkę). W 2007 roku przedawkowała leki. Poświęcono jej jeden z odcinków "Śmiertelni nieśmiertelni" utrzymanego w stylistyce nekrofilskiego teledysku serialu dokumentalnego MTV o zgonach celebrytów. Modelkę w operze zagrała duńska sopranistka Eva-Maria Westbroek. Ograniczenie wiekowe: powyżej 16 lat. Czy ten opis brzmiący jak notka z portalu plotkarskiego to faktycznie materiał na libretto? A gdyby w podobnych kilku zdaniach streścić "Turandot" czy "Carmen"? Opera z tabloidu Samo hasło "Playboy versus opera królewska" brzmi oczywiście pikantnie, intrygująco i bardzo sexy. O wiele ciekawsze wydaje się jednak to, że Anna Nicole stała się przypieczętowaniem pozycji gatunku "newsreel opera". Tego typu "opery na podstawie paska informacyjnego" co jakiś czas pojawiały się już w Stanach czy Wielkiej Brytanii. W 1987 roku nową sceniczną tradycję zainaugurował "Nixon w Chinach" Petera Sellarsa. Operę o szczegółach prezydenckiej wizyty z 1972 roku wystawiano odtąd regularnie na najważniejszych scenach świata - ostatnio na początku roku w Metropolitan Opera. Ale prawdziwymi klasykami newsreelów są właśnie twórcy spektaklu w Royal Opera House: kompozytor Mark-Anthony Turnage (autor "Greek" i "The Silver Tassie") oraz librecista Richard Thomas (mający na koncie m.in. "Jerry Springer: The Opera", produkcję, która kilka lat temu wzbudziła powszechne oburzenie). "Greek" był obrazkiem z życia brytyjskiej klasy robotniczej, operowy hit "Jerry Springer" - kumulacją najbardziej prowokacyjnych wystąpień tego aktora i showmana. Autorzy przekonują w wywiadach, że korzystając z doniesień tabloidów, powracają jedynie do strategii stosowanej z powodzeniem przez największych, jak Puccini czy Verdi. Bohaterkami nowych, newsowych oper są więc nie tylko dziewczyny z rozkładówek, reguła jest jednak jasna - heroiną musi być postać budząca w danym momencie jak największe kontrowersje. W wystawionym właśnie w RPA "Winnie the Opera" na arie i wstawki baletowe rozpisano życie Winnie Madikizeli-Mandeli - aktywistki, działaczki politycznej, byłej żony Nelsona Mandeli. Pokraczna operita W Polsce połączenie to połączenie opery z plotką ciągle jeszcze wydaje się nie do pomyślenia. Artyści wyraźnie jednak krążą wokół kuszącego tematu. Szukają jakiejś łagodniejszej, mniej rażącej konwencji. Z tej zachowawczej delikatności powstają twory interesujące, acz pokraczne, jak "Gran Operita" (Teatr Współczesny w Warszawie). Widowisko autorstwa Marcina Przybylskiego to nie opera, ale "prawie". Nie na podstawie doniesień prasy kolorowej, ale jej reporterskiego przetworzenia, czyli m.in. książek Agaty Tuszyńskiej ("Oskarżona: Wiera Gran") oraz Remigiusza Grzeli ("Bądź moim Bogiem"). Historia śpiewaczki (1916-2007), która przez całe życie zmagała się z opinią "tej, która występowała dla Niemców, gdy inni ginęli w getcie", na scenie Współczesnego staje się zbitką sprawnego musicalu, recitalu a la Przegląd Piosenki Aktorskiej, show w stylu "Chicago" czy komedii Mela Brooksa, a wszystko to w kafkowskiej atmosferze. Nazistki paradują w stronach domin, spod sceny wypełzają "grzechy-upiory" w makijażu gotowym na galę glam rocka, Monika Węgiel jako Gran ściąga ramiona jak zagubiona w czasie Edith Piaf. Komediowe scenki przerywane są targającymi sercem pieśniami Wiery Gran. Po mocnych, pełnych fizycznej intensywności scenach "powstańczych" następuje sentymentalny duet czy song. Twórcy nie mogą się zdecydować, czy świadomie użyć kiczu, przesady i - jak to w operze - "pojechać po całości", czy zachować specyficzną dla teatru subtelność. Efekt to spektakl-kadłubek, z potencjałem, ale bez siły rażenia. Wielkie epickie tematy, ekstremalne emocje - opera doskonale radziła sobie dotąd z tym zestawem. Dziś potrzebny jest także certyfikat autentyczności. Historia nie może być wyłącznie ekscytująca i oparta na jakichś odkrytych przez kogoś "faktach". Musi być znana wszystkim. Najmocniejsza. Najgłośniejsza. Z pierwszych stron. Pozostaje tylko typować, jaki news wejdzie na polskie sceny jako pierwszy.

Deklaracja dostępności