Imię
Metadokument, Aleksandra Rembowska, Teatr, 06.06.2001

Jest co najmniej jedna ważna cecha łącząca podejmowane przez Agnieszkę Glińską literacko-teatralne wybory. Rysem charakterystycznym dla dramaturgii, niezależnie od tego, w jakim czasie, obszarze językowym czy geograficznym powstała - jest zwyczajność jej bohaterów. Śmiało można mówić o uwikłanych w przyziemność, trywialność codzienności postaciach: Czechowa, Gorkiego, McDonagha, Belbela. Ostatnio dołączyli do tej galerii także mieszkańcy wrzosowiska z dramatu Jona Fossego "Imię". O ile jednak np. w "Kalece z Inishmaan", przedstawieniu sprzed paru lat, mieliśmy do czynienia z popisem aktorskich możliwości, często wręcz z aktorskimi solówkami, o tyle w nowym spektaklu Teatru Współczesnego praca zespołu poszła w zgoła nowym kierunku - ku grze niebywale oszczędnej, skupionej, prawie niewidocznej. Aktorstwo "adekwatne" - oto rezultat teatralnego słuchu i wrażliwości aktorów i reżysera, idealne dopasowanie do atmosfery "niepozornych" sytuacji dramatu, jego rytmu i tempa. Brak błysku czy doraźnego efektu nie oznaczał jednak braku wyrazistości i charakteru ról. Świetna wydała mi się Monika Krzywkowska jako "trudna" Dziewczyna, wracająca do domu w 9 miesiącu ciąży - niezbyt mile w nim widziana, nie potrafiąca nawiązać kontaktu z najbliższymi. Było w tej postaci coś prostackiego i zarazem wzniosłego, jakaś tajemnica i tęsknota, których cień zaledwie odkryła przed nami ostatnia scena dramatu. Partnerował jej milczący Chłopak (Piotr Rękawik), nieprzygotowany i speszony perspektywą nowej odpowiedzialności, a może jeszcze bardziej wspólnym mieszkaniem z rodzicami Dziewczyny. Byli też: schorowana, hipochondryczna, przewrażliwiona Matka Marii Mamony i Ojciec Leona Charewicza awanturnik i tyran, u którego jednak agresywność zachowań zdawała się pochodną wcześniejszej życiowej porażki czy też dawnego zranienia. Znakomicie wypadła Monika Kwiatkowska jako znerwicowana, zahukana, dorastająca Siostra - zakompleksiona i skryta, bezradna wobec siebie (już nie-dziecko, a jeszcze nie-kobieta) i otoczenia, które budziło w niej na przemian lęk, to znów ciekawość. I w końcu epizod Przemysława Kaczyńskiego jako przyjaciela Dziewczyny z lat dzieciństwa i wczesnej młodości - postać dwuznaczna, pojawiająca się w ostatniej scenie, stawiała dotychczasowe relacje postaci w innym świetle, pod znakiem zapytania. Obraz prowincjonalnej rzeczywistości i tkwiących w niej ludzi beznadziejnie samotnych, niezrozumianych, obojętnych, utrwalających jedynie pod pozorami normalności przyschnięte cierpienia, zawiści i niedomówienia, dzięki owej naturalności w graniu przypominał dokument. Podglądane przez widzów jak przez okno postaci poruszały się nieskrępowanie, spokojnie, leniwie. Ale nie, nie byli to bohaterowie Big Brothera. Ich status bowiem określała nie przypadkowość, lecz kreacja. Powołani do życia przez Fossego, nabrali barw i kształtów pod czujną ręką reżysera. Autorka scenografii Magda Maciejewska stworzyła dla potrzeb ich nędznej egzystencji hiperrealistyczną przestrzeń biednego, zapuszczonego mieszkanka - z rzędem butów stojących w korytarzu (z którego przenikało ciemno

Deklaracja dostępności